No i wreszcie jest trzeci rozdział, hurra!
Mam nadzieję, że cieszycie się równie bardzo jak ja. Jak zawsze proszę o wytykanie ewentualnych błędów ortograficznych, interpunkcyjnych, stylistycznych czy też powtórzeń. Uzasadniona krytyka oraz sugestie, co do stylu też mile widziane... co jeszcze?
A tak: szczęśliwego Piątku Trzynastego xD
----------------------------------------------------------------------
Szóstka nastolatków stanęła za ogrodzeniem, otaczającym zejście do tunelu. Było ono dość duże, by mógł przejść przez nie ktoś tak wysoki i szeroki w ramionach jak Donovan. Alice zadrżała, zaglądając do ciemnego szybu. Przypomniały jej się przerażające korytarze szpitali psychiatrycznych z horrorów. Deuce krzyknął w głąb korytarza „halo” - odpowiedziało mu przytłumione echo. Shine westchnęła i zapaliła latarkę, ruszając przodem. Azan poszedł za nią z drugą latarką i oświetlał drogę reszcie. Arece rozglądał się po korytarzu, chociaż nie znajdowało się w nim nic ciekawego do oglądania. Szli w całkowitym milczeniu, a szyb wydawał się coraz dłuższy i węższy, o czym Azan upewnił się kiedy nie mógł rozłożyć rąk na całą szerokość.
- Ile już tu jesteśmy? - spytał po pewnym czasie Donovan, nachylając się do Deuce’a, który wyciągnął telefon i spojrzał na wyświetlacz.
- Wydaje mi się, że jakieś pół godziny - mruknął szarooki, potrząsając aparatem, jakby to miało coś pomóc na zepsuty zegarek. Spojrzał na Shine. - Czy ta dziewczyna się kiedykolwiek uśmiecha?
Odkąd weszli do tunelu, twarz Shine cały czas była tak samo blada i wyprana z emocji. Teraz jednak zakradł się na nią grymas niezadowolenia. Rzuciła chłopakowi wrogie spojrzenie. Deuce wytrzymał jej zimny wzrok, a gdy tylko się odwróciła, odetchnął głęboko i usiadł na ziemi zrezygnowany. Alice oraz Arece kucnęli obok niego, wzdychając ciężko. Donovan stanął nad nimi, krzyżując ręce na piersi i zwracając spojrzenie na Azana oraz Shine, którzy rozglądali się, macając ściany w poszukiwaniu jakichś zakrętów lub zapadni.
- Utknęliśmy - oznajmiła brunetka po krótkim czasie, waląc pięścią w ścianę. Azan usiadł obok Arece’a i schował twarz w dłoniach. Alice popatrzyła na niego i położyła mu rękę na ramieniu. Jej duże, brązowe oczy stały się jeszcze smutniejsze niż rano.
- Znajdziemy drogę… - zaczęła, chcąc wesprzeć przyjaciela na duchu, lecz Deuce prychnął z pogardą i pokręcił głową.
- A widzisz tutaj gdzieś inną drogę niż z powrotem? - rzucił nieprzyjaznym tonem, a Alice pokryła się delikatnym rumieńcem, którego na jej szczęście zielonowłosy nie miał szans dostrzec w półmroku.
- Ale z ciebie pesymista - odgryzła się speszona, spuszczając wzrok. Shine rzuciła każdemu z osobna karcące spojrzenie, po którym ucichli.
- Zamknijcie się i to już! - rozkazała zimnym tonem. Starała się zachować spokój, ale jej serce wciąż nie potrafiło zwolnić po śmierci matki. Z trudem powstrzymywane łzy, pociekły jej w końcu po twarzy, więc ukryła ją w dłoniach. Azan kopnął ją lekko w kostkę.
- Opanuj się! - warknął cicho, nie podnosząc głowy. Nie zdawał sobie sprawy, że dziewczyna się rozpłakała. - To nie ich wina. Chodźcie, wrócimy.
Donovan skinął mu głową i ruszył jako pierwszy. Bliźniacy również wstali, a za nimi Shine, ścierając ukradkiem łzy. Poszli we trójkę za blondynem. Kiedy Azan chciał iść, obejrzał się i jego wzrok padł na nadal siedzącą Alice. Kucnął obok niej.
- Czemu nie idziesz? - zapytał, zerkając na Shine, żeby upewnić się, że zaraz nie zacznie krzyczeć, żeby się ruszyli.
- Mam dziwne wrażenie, że właśnie tutaj powinniśmy być - szepnęła ruda, czując pieczenie oczu. Bała się, że brunet nie uwierzy i wróci do domu. - Zostań ze mną, Azan. Ja wiem, że tu coś się stanie.
- Jesteś pewna?
- Tak. Jak jeszcze nigdy niczego - skinęła głową Alice i spojrzała na niego twardym wzrokiem. W czasie ich bardzo krótkiej znajomości, chłopak ani razu nie słyszał, by mówiła tak stanowczym tonem.
- Stójcie! - zawołał, a wszyscy się odwrócili. Deuce zmierzył go stalowym wzrokiem, po czym spojrzał na Alice i od razu był pewien, że to przez nią Azan ich zatrzymuje. Bardzo mu się to nie spodobało.
- O co znowu chodzi? - spytała Shine zdławionym głosem, krzyżując ramiona na piersi. Zaczęło ją irytować, że brunet się rządzi i się jej nie słucha, ale jednocześnie trochę jej to imponowało.
- Alice sądzi, że powinniśmy tutaj zostać, bo coś się stanie… - zanim skończył mówić, ziemia się pod nim zapadła, a on sam wpadł w pułapkę.
- Azan! - krzyknęła Alice, doskakując szybko do dziury. Arece podbiegł do niej i spojrzał w dół. Na dnie zobaczył delikatną, zieloną poświatę, jednak po brunecie nie było nawet śladu. Shine, nawet nie patrząc jak jest głęboko, rozpędziła się i wskoczyła do dziury.
- Shine! Głupia jesteś?! - wrzasnął Deuce, usiłując złapać ją za rękę, kiedy skakała. Zaklął głośno, lecz to nic nie zmieniło. Jego palce jedynie musnęły jej skórę. Shine, podobnie jak Azan, zniknęła pod ziemią.
Donovan szybko wyciągnął linę z plecaka i przywiązał jeden jej koniec do wystającej skały. Zawsze był przygotowany na sytuacje awaryjne, takie jak nagła wspinaczka. Rodzina i przyjaciele, którzy znali ten zwyczaj blondyna, śmiali się, twierdząc, że to się nigdy nie przyda, więc teraz pomyślał, że mogą mu nagwizdać. Zrzucił pozostałą część sznura do dziury i spuścił się po nim w dół. Deuce zszedł jako drugi, a Arece puścił przodem Alice i ruszył na końcu.
Kiedy wszyscy stanęli na dnie zapadliny, rozejrzeli się z ciekawością. Stali na dużej polanie porośniętej miękką trawą i fioletowymi fiołkami. Wszystko dokoła obrosło gęstym lasem - pnie drzew oplatały pędy bluszczu oraz dzikiego wina. Mimo tego że byli dobre kilkanaście metrów pod ziemią, otaczało ich świeże, czyste powietrze i powiewał lekki wietrzyk.
- Shine! Azan! - zawołał Donnie, ale nikt mu nie odpowiedział. Bliźniacy rozglądali się za dwójką przyjaciół, a Alice ruszyła w stronę granicy drzew, nie zamierzając zbytnio się oddalać. Nikt nie zauważył kiedy ruda zniknęła w lesie i dopiero po kilku minutach Deuce się zorientował. “Cholera jasna, spuścić ją z oka to ucieknie”, pomyślał poirytowany i pobiegł do lasu szukać dziewczyny. Tuż przed wejściem między drzewa obejrzał się na brata i Donovana, mając cichą nadzieję, że sami sobie poradzą.
Azan otworzył oczy, przetarł je i zbadał wzrokiem okolicę. Siedział w jakiejś wilgotnej jaskini. Obok niego stała Shine, kręcąc głową. Spojrzała na niego i pomogła mu wstać z ziemi.
- Wszystko w porządku? - spytała, strzepując mu z ramion kurz. Azan pokiwał głową.
- Nic mi nie jest - uspokoił ją. - A z tobą wszystko dobrze?
- Tak, żyję. Gdzie my właściwie jesteśmy?
- Jesteście w Jaskini Żywiołów - odpowiedział jej dźwięczny głosik. Azan się odwrócił i zobaczył niziutką, zielonowłosą dziewczynę, która na powierzchni spoglądała na niego z obrazu w gabinecie dyrektora.
- Ty jesteś Lynn Vix - odgadł, a dziewczynka pokiwała głową. Usiadła po turecku przed dwójką towarzyszy i uśmiechnęła się szeroko.
- Jak to jest, że trzydzieści lat temu byłaś dzieckiem i teraz też nim jesteś? - zdziwiła się Shine, klękając powoli obok Lynn.
- Jestem elfem, nie starzeję się, chociaż mogę umrzeć - wyjaśniła cicho Vix. - Dlatego bardzo się cieszę, że wy i wasi przyjaciele tutaj przyszliście. Mam dość noszenia brzemienia Rdzeni Żywiołów, ale nie mogę oddać ich wam tak po prostu.
- Rdzenie Żywiołów? - powtórzył zaskoczony Azan, klękając obok dziewcząt. - Co to takiego?
- Są to kamienie szlachetne, w których uwięziono siły sześciu żywiołów - odpowiedziała elfka, wyciągając z kieszeni woreczek z błyszczącymi kamieniami. Było ich sześć i każdy miał inny kolor.
- Myślałam, że żywioły są tylko cztery - powiedziała Shine, przyglądając się uważnie kamieniom.
- Są cztery żywioły natury, ale w Lesie istnieją jeszcze Światło i Ciemność - oznajmiła spokojnie Lynn. Azan przypomniał sobie opowieści mamy. - Poddam was sześciu próbom, a po każdej jednej dostaniecie po Rdzeniu Żywiołu. Będzie to trudna misja, jednak, by wam pomóc, mogę przekazać wam cząstki mocy, które ułatwią wam zadania.
- Jakie zadania? - dopytywał się Azan coraz bardziej zaintrygowany.
- Ukryję sześć kamieni w sześciu częściach Lasu, a wy będziecie musieli je odnaleźć.
- Co w tym trudnego? - spytała lekceważąco Shine, a Azan trącił ją łokciem w żebra, kręcąc głową.
- Na drodze stanie wam wiele przeszkód i tylko dzięki pracy zespołowej zdołacie je pokonać. Wyzwania postawi przed wami również protektor, ale nie moją rolą jest, abym wam to wyjaśniła. Shine, czy wiesz co jest podstawą współpracy, prawda?
- Nie opuszać nikogo, bez względu na to kim jest - szepnęła brunetka, zaciskając zęby. Słowa jej mamy bolały tak, jakby ponownie przeżywała moment śmierci kobiety. Rozpacz ponownie ją ogarnęła. Elfka pogłaskała ją delikatnie po policzku, uśmiechając się ze współczuciem.
- Jesteś dobrą dziewczyną, Shine, i nie zasłużyłaś na cierpienie jakie przeżywasz, lecz wiedziałaś, że w końcu nadejdzie dzień śmierci twojej matki. Nie możesz rozpamiętywać tego tak długo - oznajmiła cicho, a Shine zacisnęła zęby. Nie chciała słuchać kazania od dziewczynki, która wyglądała najwyżej na dziesięć lat. “Nie obchodzi mnie co mówisz. Mam własne spojrzenie na świat”, pomyślała ze złością, odwracając głowę.
- Lynn, kiedy dasz nam cząstki mocy? - spytał Azan, chcąc zmienić temat z bolesnego dla przyjaciółki. Elfka spojrzała na niego ze smutnym uśmiechem i błyskiem żalu w oczach, po czym wyciągnęła srebrny sztylet.
- Nie wolno wam zabrać tego noża - powiedziała cichym, lecz twardym głosem Vix, po czym wbiła ostrze w swoją krtań. Krew chlusnęła na dwójkę przyjaciół, którzy patrzyli na gasnące oczy elfki. Azan krzyknął, ledwo powstrzymując się od ratowania dziewczynki.
- Mój Boże! - jęknęła Shine, zakrywając usta dłonią. - Dlaczego?
- Cicho… - syknął brunet, czując kłucie w piersi. Ciało zielonowłosej zaczęło delikatnie skrzyć się perłowym blaskiem, a już po kilku sekundach błyszczało białym, oślepiającym światłem.
Azan oraz Shine zamknęli oczy i odwrócili głowy, nie mogąc wytrzymać tak wielkiej jasności. W ciągu następnych dziesięciu minut światło wzmagało się, aż nagle, w jednej sekundzie, zniknęło całkowicie. Zamiast tego nad ciałem elfki unosiły się sześciokolorowe mgiełki. Brunet nigdy w życiu nie widział tak pięknego widoku. Czerwone opary wyglądały jak lekkie płomienie pływające nad martwą dziewczynką. Błękitna mgiełka była zrobiona jakby z lśniącej tafli jeziora. Pomarańczowa para przypominała brokat zmieszany ze żwirem. Zielony opar wyglądał całkiem zwyczajnie, lecz było w nim coś nadzwyczajnego, poruszającego. Złoto-srebrna mgła wyglądała pięknie i magicznie, tak samo jak fioletowa. Shine westchnęła głęboko, kiedy nagle błękitna mgiełka dosłownie wchłonęła się w gardło dziewczyny. Zielony opar owinął Azana i wleciał w niego przez usta. Dwójka towarzyszy siedziała przez kilka minut otumaniona, patrząc za pozostałymi czterema mgłami, które uniosły się w górę i zniknęły w skalnych rozpadlinach. Ciało Lynn Vix rozpłynęło się w powietrzu, a razem z nim woreczek ze znajdującymi się w nim kamieniami szlachetnymi.
- No, i co teraz? - spytała Shine, odetchnąwszy głęboko. Czuła się dziwnie lekko, chociaż nie do końca wiedziała, na czym polega ta lekkość.
- Szukamy reszty - oznajmił Azan, wstając z ziemi. Podobnie jak dziewczyna czuł się inaczej i nie potrafił powiedzieć, o co dokładnie chodzi. Wyciągnął rękę do Shine, która chwyciła jego dłoń i podniosła się. Skinęła głową i zaczęła zastanawiać się jak wyjść z jaskini. Wyglądało na to, że jedyna droga prowadzi w górę. Kiedy podzieliła się tym spostrzeżeniem z Azanem, chłopak przyznał jej rację i stwierdził, że trzeba się wspinać.
- Uprawiałeś kiedyś alpinistykę? Bo wydaje mi się, że chyba nie, skoro nie wiesz, że do tego potrzeba specjalnego sprzętu - rzuciła zdenerwowana Shine. Wiedziała, że nie ma innej opcji niż wspinaczka, ale nie przypadło jej to do gustu i winę zrzuciła na lęk wysokości. Poczuła zimny pot spływający jej po plecach, a przed oczami wszystko się zachwiało. Azan chwycił się ściany i zaczął się wdrapywać. Kiedy był już na wysokości trzech metrów obejrzał się na dziewczynę i ponaglił ją wzrokiem.
- Nie wejdę, Azan. Nie dociera to do twojej rozdętej przez ego łepetyny?! - parsknęła ze złością, cofając się kilka kroków. - Nie dam sobie rady.
- Jesteś okropna - stwierdził znudzony jej narzekaniem i puścił się ściany. Wylądował obok niej i zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, zarzucił sobie jej ręce na szyję i szybko wspiął się po ścianie na wysokość czterech metrów, żeby nie mogła uciec.
- Azan! - jęknęła przestraszona i wbiła twarz w jego ramię. Serce nagle zaczęło jej bić nienaturalnie szybko. - Jeśli to przeżyjemy, to cię uduszę, przysięgam! - zagroziła stłumionym głosem, tak słabym, że chłopak nie przestraszył się ani trochę. Co więcej, uśmiechnął się kpiąco i podciągnął wyżej z wysiłkiem. “Co za dziewczyna?! Wygląda jak tyczka, a waży jak słoń!”, pomyślał z nutką złośliwości. Nie odpowiadał na groźby i wyzwiska jakie rzucała na niego Shine, by nie marnować oddechu. W duchu dziękował dziadkowi i tacie, że nie zabronili mu treningów, dzięki czemu miał jeszcze siłę na dalszą wspinaczkę. Mniej więcej na wysokości trzydziestu metrów, wczołgał się do płytkiej jaskini w skale. Odczepił od siebie Shine i odetchnął głęboko. Dziewczyna padła na plecy, rozluźniając palce. Westchnęła i warknęła:
- Nienawidzę cię, Konoe.
- I vice versa, Vidar - Azan posłał jej zmęczony uśmiech i położył się obok niej.
Leżeli dysząc ciężko i nie odzywali się do siebie przez dłuższy czas. Shine miała wielką nadzieję, że już wyżej nie będą wchodzić. Modliła się o to i stwierdziła, że Bóg wysłuchał jej próśb tylko w połowie, ponieważ kiedy Azan usiadł, powiedział:
- Tam jest Las…
Shine obróciła się i podążyła wzrokiem za dłonią chłopaka. Wskazywał jaskinię po drugiej stronie, na której końcu widać było delikatną, zielonkawą poświatę i drzewa.
- No proszę cię! - jęknęła zrozpaczona, siadając z twarzą schowaną w dłoniach. - Nie mów, że będziemy skakać…
- Nie powiem, ale przytaknę - uśmiechnął się Azan i wstał. Brunetka westchnęła z rezygnacją, kręcąc głową. Na samą myśl o skoku zbierało się jej na wymioty. Podniosła się, po czym podeszła do krawędzi i oszacowała odległość jednej ściany od drugiej. Nie wydawała się ona zbyt duża, więc Shine – zanim zmieniła zdanie - cofnęła się, wzięła rozbieg i skoczyła. Azan uśmiechnął się pod wrażeniem determinacji dziewczyny, po czym skoczył za nią.
Shine wylądowała bezpiecznie na półce skalnej tuż pod jaskinią i obejrzała się na Azana, który upadł nad nią.
- Ale masz cela - westchnął i wyciągnął do niej rękę. Chwyciła jego dłoń, a on wciągnął ją wyżej do siebie. Odetchnęli głęboko i ruszyli korytarzem w stronę zielonej poświaty.
Jej źródłem okazała się mała polanka, na której stanęli i którą przecinał bystry strumień, a za nim rozpościerał się gęsty las. Powietrze było świeże i chłodne jak w bezchmurny wieczór po deszczowym dniu. Dwójkę towarzyszy owiewał przyjemny wiatr. Krótkie włosy Shine falowały delikatnie, rumieńce z jej twarzy zniknęły, ustępując miejsca naturalnej bladości, a usta rozciągnęły się w smutnym uśmiechu. Azan spojrzał na nią i zaciekawiony spytał, o co chodzi. Dziewczyna wyjaśniła mu, że kiedyś razem z mamą i tatą pojechała na piknik na podobną do tej polankę. Chłopak posłał jej współczujące spojrzenie i poprowadził ją w stronę strumienia. Na jego brzegu usiadł, zanurzył w nim ręce i ochlapał sobie twarz. Woda była krystalicznie czysta, chłodna i orzeźwiająca. Shine uklękła obok Azana, zadarła głowę do góry i spojrzała na kamienny sufit jaskini.
- Zastanawia mnie jakim cudem jest tu tyle słonecznego światła - szepnęła bardziej do siebie niż do chłopaka, ale ten i tak jej odpowiedział:
- To miejsce jest magiczne, nie znajdziesz logicznego wyjaśnienia wielu rzeczy.
- Znawca - prychnęła cicho, kręcąc głową. - Myślisz, że tamci jeszcze sobie krzywdy nie zrobili? - spytała głośniej, wbijając wzrok w linię lasu.
- Donovan jest dorosły i o wiele bardziej dojrzały niż się wydaje, da sobie radę z przypilnowaniem ich - stwierdził Azan, choć nie był tego do końca pewien. Shine pomyślała o tym samym i zrobiła niepewną minę.
- Sądzisz, że braci Martinez można upilnować? Odkąd ich zobaczyłam, myślałam, że będą z nimi kłopoty. A już na pewno z Deuce’em.
- Zawsze jesteś taką pesymistką?
- Masz z tym jakiś problem?
- Nie - odparł szybko Azan i odwrócił głowę, żeby nie widzieć miażdżącego spojrzenia jakim obdarzyła go Shine. Zamknął oczy i zastanowił się, czy rzeczywiście ich towarzyszom nic się nie stało.