No i dobra - jest kolejny rozdział.
Poznacie nowych bohaterów i mam nadzieję, że ich polubicie.
Dzisiaj słowem wstępu to tyle, więc miłego czytania ! :)
-----------------------------------------------------
Nadzieje Deuce’a legły w gruzach, kiedy kapitan Weizman wepchnął jego i Alice do lochu. Na ławce pod ścianą siedzieli Shine i Azan - oboje z minami młodocianych przestępców w sądzie. Dziewczyna nawet nie spojrzała na nowych współlokatorów celi, natomiast Azan podszedł do nich i spytał czy nic im nie jest. Alice zapewniła go, że wszystko w porządku, jednak nagle przypomniała sobie napaść mgły i atak bólu Deuce’a. Opowiedziała o tym Azanowi, który spojrzał z niepokojem na szarookiego. Ten natychmiast odwrócił wzrok i usiadł obok Shine, ignorując bruneta.
- Wiecie, ta mgła to były elementy Rdzeni Żywiołów - wyjaśnił szeptem Azan, zastanawiając się, czemu tylko Deuce’a zabolało przyjęcie mocy. Postawił sobie wniosek, że to jedynie dlatego, że chłopak bronił się przed mgłą. Zanim wyjawił swoje przemyślenia towarzyszom do celi wepchnięci zostali Donovan oraz Arece. Deuce podskoczył do brata zaniepokojony i spytał, czy nic się nie stało. Żaden z nich nie odpowiedział, co bardzo zdziwiło i zaniepokoiło Shine. Przyjrzała im się uważnie w poszukiwaniu ran, lecz nic nie dostrzegła. Jednak Alice zauważyła sine ślady na ich szyjach.
- Liny? Szarpaliście się? - przestraszyła się, a chłopcy skinęli lekko głowami. Shine wstała z ławki i podeszła do krat celi. Szarpnęła nimi mocno, czego efektem było tylko głośne skrzypnięcie. Zaczęła zastanawiać się nad planem ucieczki, jednak nic sensownego nie przychodziło jej do głowy. Nadal była lekko roztrzęsiona po śmierci matki, lecz im bardziej próbowała o tym zapomnieć i skupić się na czymś innym, tym wyraźniej widziała martwe ciało kobiety. Potrząsnęła głową, żeby odpędzić czarne myśli.
- Jak się tu znaleźliście? - spytał nagle zdławionym głosem Donnie, siadając pod ścianą obok Azana. Brunet spojrzał na niego i opowiedział pokrótce o tym, że chcieli się zdrzemnąć, lecz wpadł na nich patrol strażników, a gdy powiedzieli o swojej misji, zostali pojmani i przyprowadzeni do więzienia. Arece ignorując ból gardła powiedział im, że podobnie było z nim i Donovanem.
Około godziny trzeciej nad ranem do więzienia zszedł po krętych schodach kapitan Weizman. W jednej ręce trzymał latarkę Deuce’a, a w drugiej metalowe kółko z kluczami. Podszedł do krat, podał latarkę szarookiemu i wetknął jeden klucz do zamka. Otworzył celę i wypuścił całą szóstkę na zewnątrz.
- Co ty robisz? - spytała cicho Alice, lecz Jesse pokręcił głową, skinąwszy na nich ręką. Jednak żadne z nich się nie ruszyło, a łucznik zatrzymał się, wzdychając ciężko.
- Rozumiem wasz brak zaufania. Chodźcie stąd, proszę. Wszystko wam wyjaśnię, obiecuję.
- Dlaczego mamy ci wierzyć? - spytał Deuce, krzyżując ramiona na piersi.
- Uratowałem ci życie - powiedział tylko Jesse i ruszył schodami na piętro. Azan oraz Shine rzucili szarookiemu zaskoczone spojrzenia, a on pokręcił głową i jako pierwszy ruszył za łucznikiem. Alice i Donnie zrobili to samo, lecz pozostała trójka dalej stała w miejscu. Kapitan Weizman zdążył już wyjść z więzienia, podczas gdy ta zdecydowali się mu zaufać. Bliźniacy zrównali się ze sobą i szli tak blisko siebie jak tylko było to możliwe. Alice i Shine zaciskały usta, wpatrzone z uwagą w prostego jak struna łucznika, który prowadził ich przez kamienny plac, otoczony z czterech stron wysokim, grubym murem.
- Gdzie my jesteśmy? - spytał Donovan tak cichym tonem, że Azan wątpił, czy łucznik go usłyszał. Lecz ku jego wielkiemu zaskoczeniu Jesse odpowiedział najspokojniejszym w świecie głosem:
- To Carcerem, więzienie lorda protektora Lasu. Zsyła tu wszystkich zdrajców. Chociaż według mnie sam powinien tu trafić - dodał sykliwie, zaciskając zęby. Na jego twarzy pojawił grymas nienawiści.
- Dlaczego? - spytała szczerze zainteresowana Shine. - Coś z nim nie tak?
- Od czasu śmierci naszego króla lord protektor rządzi tutaj niepodzielnie. Mimo panującej demokracji, wykorzystuje władzę absolutną. Dwadzieścia lat temu porwał również następcę tronu, który nawet jako tyran byłby lepszy od niego.
- Ty też jesteś zdrajcą - stwierdził Arece, uśmiechając się posępnie. - Pojmałeś więźniów, a teraz ich wypuszczasz.
- Co tobą kieruje? - spytała Alice. Jesse zatrzymał się, odetchnął głęboko, a kiedy spojrzał na rudą, jego fioletowe oczy były pełne łez.
- Co się stało z Lynn? - zapytał cichym, zadławionym głosem. Azan i Shine spojrzeli na siebie z niepokojem, po czym brunet westchnął.
- Umarła… - wyjawił szeptem. Jesse zacisnął usta i powieki, odwrócił głowę i starał się oddychać spokojnie, zaś Alice wzięła go za rękę i spytała, co się stało.
- Jestem podwójnym agentem, a Lynn była moją przyjaciółką. Najbliższą na świecie. Kiedy ją pojmali, pomogłem jej uciec, a potem kłamałem, że tylko próbowałem ją złapać, lecz zbiegła. Uwierzyli mi i dostałem awans - wyjaśnił łucznik, po czym dodał: - Trzydzieści lat temu był tu chłopiec, któremu Wyrocznia powiedziała, że przyśle do nas szóstkę wojowników, którzy wyrwą Las spod władzy lorda protektora. Moi towarzysze wynieśli z przepowiedni wnioski, że to wy.
- Skąd o nas wiedzą?
- Opowiedziałem im o was kilka godzin temu. Czy Lynn mówiła wam o Rdzeniach Żywiołów?
- Tak - przytaknął Azan. Kilka sekund zastanawiał się, czy powiedzieć Jesse’emu o tym, że teraz oni mają moc Żywiołów. Stwierdził, że kapitan powinien wiedzieć z kim ma do czynienia, więc dodał: - Przekazała nam ich cząstki. Teraz każde z nas ma moc…
- Wiem o tym… - przerwał mu łucznik, rozglądając się dokoła z niepokojem. W małych okienkach zdobiących mur zaczęły zapalać się światła. - Mamy kłopoty - stwierdził, po czym wypchnął towarzyszy przed siebie i kazał im biec. Sam ruszył za nimi, co dla postronnego wyglądało tak, jakby przed nim uciekali. Właśnie o takie wrażenie chodziło kapitanowi Weizmanowi. Nagle z czterech rogów murów wyległo około tysiąca w pełni uzbrojonych żołnierzy. Alice zatrzymała się, by spojrzeć na nich z przerażeniem. W ciągu tej krótkiej chwili Jesse dogonił ją, złapał za ramię, a ona krzyknęła:
- Azan! Pomóż!
Brunet odwrócił się napięcie i zawrócił, wołając do pozostałych by uciekali. Dobiegłszy do kapitana i Alice, szepnął dziewczynie do ucha, żeby goniła resztę. Uderzył Jesse’ego w twarz, a łucznik puścił rudą, która wybiegła za bramę muru. Azan stał jeszcze chwilę, w czasie której kapitan Weizman chwycił go za nadgarstki i wygiął mu ramiona w tył.
- Czemu nie uciekłeś? - spytał szeptem, gdy markowali szarpaninę.
- Chcę zwiedzić pałac tego całego lorda protektora - mruknął brunet w momencie upadku na kamienną podłogę. Pozostali strażnicy odebrali go z rąk Jesse’ego, a jeden z nich oglądał miejsce, w które trafiła pięść bruneta. Na szczęście nie był to mocny cios i ślad niedługo powinien zniknąć.
- Kapitanie Weizman, wybacz, że nie zdążyliśmy na czas przybyć ci z pomocą pochwycenia zbiegów - jęknął jeden z żołnierzy, klękając przed nim na jedno kolano. Jesse patrząc za Azanem i jego strażnikiem, skinął głową i rzekł:
- Oczywiście, możesz wstać. Złapiemy ich, gdy tylko wzejdzie słońce. Wyślę po nich nasz oddział specjalny - oświadczył i ruszył szybkim krokiem w stronę bramy. Błagał w duchu żeby innym udało się uciec.
Za murami więzienia czekał na niego kary ogier. Jesse wskoczył na niego i ruszył galopem w stronę lasu.
W samym sercu dębowego zagajnika kapitan Weizman zatrzymał konia i zeskoczył z siodła. Przyłożył dłonie do ust i zawołał:
- Halo!
- Hetta! - odpowiedziało mu kilka głosów, a z drzew zeskoczyło trzech chłopców w wieku między osiemnastym a dwudziestym rokiem życia.
- Weizman, co się stało? - spytał najwyższy z nich - blondyn o półdługich nastroszonych włosach i dużych jasnobłękitnych oczach. Uśmiechał się pogardliwie. Ubrany był w brązowy kombinezon ze złotymi zdobieniami, a na ramiona zarzucony miał fioletowo-czarny płaszcz z białymi lamówkami - nadawało mu to iście królewski wygląd.
- Mamy problem, Wraith. Te dzieciaki uciekły, musimy ich zgarnąć - wyjaśnił krótko łucznik, patrząc z szacunkiem na miecz z czarnej stali, przypięty do paska blondyna. Wszystkich bardzo ciekawiła historia tego ostrza, lecz nikt nigdy nie miał odwagi zapytać, bo gdy tylko temat rozmowy schodził na przeszłość Wraitha, ten odwracał się i mówił: “To co było jest nieważne, musimy żyć tym co jest i będzie”. Więc rzadko zdarzała się sytuacja, kiedy blondyn mówił o sobie i swoich planach.
Wraith był najstarszy wśród przyjaciół kapitana Weizmana - miał dwadzieścia jeden lat. Jednocześnie był najlepszym strategiem, chłodnym i opanowanym w każdej sytuacji. Często drażnił tym swoich towarzyszy, którzy woleli iść na żywioł, zamiast zastanawiać się “co by było gdyby”. Jedynymi, których nie drażnił jego charakter, byli Jesse oraz niższy od blondyna lecz wyższy od łucznika chłopak o podejrzanym uśmiechu i szerokich ramionach. Nazywał się Mason Black. Miał ciemno niebieskie oczy, bardzo bladą twarz i długą szyję. W jego głowie zawsze znajdował jakiś ryzykowny plan, a jego głos chociaż równie podejrzany jak jego uśmiech, budził zaufanie i przychylność. Mason stał tuż obok Wraitha i właśnie poprawiał sobie kołnierz kremowej koszuli. Miał krzaczaste brwi, ostre kły, które zawsze odsłaniał w złośliwym uśmiechu oraz przygładzone włosy w barwie podobnej do koloru oczu, lecz bardziej wpadającej w czerń. W tamtej chwili, gdy przyglądał się Jesse’emu, oczy lśniły mu złośliwymi ognikami. Blondyn zmierzył go lodowatym spojrzeniem i pokręcił głową.
- Czyli zbieramy się i ich szukamy - stwierdził Wraith, a Mason przytaknął mu radosnym głosem:
- No, to jazda! - zaśmiał się, a Jesse i ostatni z chłopców spojrzeli na niego krytycznie.
- Czy on brał dzisiaj swoje leki? - spytał łucznik, nachylając się ku towarzyszowi.
- Mnie się pytasz? Jestem większym świrem niż on. A te leki są moje nie jego - uśmiechnął się szaleńczo chłopak. Jego głos był bardzo dziecinny, jakby niedopasowany do mocnej postury, lecz jednocześnie idealnie pasujący do niedojrzałego zachowania. Miał jasną, wręcz białą, karnację, ostry, zadarty nos i lekko skośne oczy o małych źrenicach. Jego tęczówki lśniły krwistą czerwienią, kontrastującą ze śnieżnobiałymi włosami, roztrzepanymi na wszystkie strony. Miał na sobie białą koszulę rozpiętą do połowy, a na szyi naszyjnik z kręgów małych ssaków - ta ozdoba zawsze odpychała Jesse’ego, lecz kapitan nic nie mówił, ponieważ nieco obawiał się reakcji białowłosego. Podobnie jak pozostali towarzysze albinos nosił wysokie buty, lecz w jego wypadku były białe. Wszystko to w pewien sposób pasowało do długich, ostrych pazurów chłopaka, pomalowanych krwistoczerwonym lakierem.
- Shade, wiem, że jesteś oszołomem, ale nie musisz sobie pochlebiać - rzucił bezczelnie Mason, krzyżując ramiona na piersi. Białowłosy pokazał mu język i odwrócił się tyłem.
- Dość! - przerwał im Wraith władczym głosem, kiedy Shade chciał coś dodać. - Zamknijcie się obaj i chodźcie po Lisę i Gus’a. A ty, Weizman, wracaj do pałacu i przypilnuj, żeby ten ostatni nie władował się w kłopoty - rozkazał blondyn, wskazując skinieniem głowy ogiera, przebierającego niespokojnie kopytami.
- Skąd wiesz, że został? - zdziwił się kapitan Weizman. Przecież żaden z jego towarzyszy nie zbliżał się do pałacu ani Carceremu w obawie, że zostaną pojmani. Wraith uśmiechnął się zimno i wyciągnął z kieszeni płaszcza czarno-fioletową maskę. Założył ją, a jego łagodne oczy, zmieniły się w dwie błękitne żaróweczki jak u robota.
- Mamy szpiega - wyjawił, po czym dodał nieco złośliwym tonem: - Nazywa się Viole Weizman.
Wraith wskoczył na drzewo, po czym odbił się z jego gałęzi i przeskoczył na sąsiedni konar, a wkrótce zniknął im z oczu. Jesse spojrzał zaskoczony na Shade’a i Masona, którzy natychmiast skoczyli w las i uciekli.
Kapitan Weizman został sam w środku zagajnika, zatłoczony myślami o Viole.