Siemanko, chciałam zrobić Wam kawał na Prima Aprilis, ale doszłam do wniosku, że jednak nie nadaję się do żartowania, więc sobie daruję. Moje czarne poczucie humoru mogłoby spaczyć Waszą psychikę.
Nie wiem, o czym jest ten rozdział, bo chyba o wszystkim po trochu, więc zapraszam do samodzielnego przeczytania ... xD
-----------------------
W ciągu dwóch godzin byli gotowi do drogi i czekali tylko na pojawienie się Wraitha, który wrócił do kryjówki po północy. Zaspany i zmęczony zapytał czemu jeszcze nie śpią, więc Viole szybko opowiedziała mu o postanowieniu drużyny. Blondyn - wbrew wszelkim przewidywaniom Gus’a, któremu nie wolno było wychodzić z pokoju i rozmawiał z nimi przez krótkofalówkę - nie kłócił się, ani nie narzekał. Zgodził się na podróż, gdy tylko usłyszał, że to on zostanie z Gus’em w kryjówce.
Przeszli do sali Masona, z której po drabinie wyszli prosto w centrum uśpionego późną porą miasta. Wszędzie było ciemno i tylko co kilkanaście metrów stały latarnie oświetlające brukowane ulice oraz chodniki. Viole poprowadziła ich w stronę bardzo dużego budynku, z którego czuć było zapach końskiego łajna wymieszany ze słodką wonią świeżo skoszonych traw.
Weszli do stajni, gdzie w osiemnastu boksach stały konie. Jeden z nich był większy od pozostałych: śnieżnobiały ogier o lśniącej, złotej grzywie i długim, kremowym, spiralnie skręcanym rogu na środku czoła nad oczami. Alice zachwyciła się nim natychmiast i kiedy wyciągnęła rękę, by go pogłaskać, jednorożec sam podsunął swój pysk pod jej dłoń. Viole uśmiechnęła się szczęśliwa, że znów będzie mogła pojeździć na swoim przyjacielu.
- To Icey, mój wierzchowiec. Zawsze towarzyszy mi w czasie dłuższych podróży - oświadczyła, zanurzając palce w miękkiej grzywie konia. Alice popatrzyła na nią z zazdrością, ale nie sprzeciwiała się, kiedy Lisa pokazała jej dwie kremowe klacze, na których miały jechać one dwie.
- Nazywają się Caramel i Cortina - powiedziała, zakładając skórzane siodło na grzbiet Caramel. - Ty pojedziesz na niej, ja wezmę Cortinę. A Shine pasowałby Agor, to ten brunatny ogier pod samą ścianą.
Brunetka spojrzała na swojego wierzchowca i podeszła do niego spokojnie. Wyciągnęła otwartą dłoń, by koń mógł zapoznać się z jej zapachem i dopiero potem go pogłaskała. Zakochała się w nim od pierwszego wejrzenia, przy czym zaczęła żałować, że nie umie jeździć konno. Jak się okazało, poza Alice, Masonem, Lisą i Viole żadne z nich nie potrafiło. Azan bąknął, że kiedyś się uczył, lecz jego treningi skończyły się po dwóch tygodniach, kiedy to spadł z konia. Shine uśmiechnęła się do niego pocieszająco, zarzucając czaprak na grzbiet Agora. Mason w tym czasie zdążył osiodłać pięć koni w tym cztery ogiery i jedną klacz, która została powierzona Deuce’owi.
- Traktuj ją dobrze - poprosił cicho. - To Mila, klacz Ewen. Jest wytrzymała, ale bardzo wrażliwa. Arece ty dostaniesz Tetraxa, proszę bardzo - podał białowłosemu uzdę czarnego ogiera. - A dla ciebie Donnie będzie Tanatos, ten rudy. Azan, ty weź Minosa, tego biało-brązowego. Ja jadę na Clayu - wskoczył zgrabnie na grzbiet wysokiego, trójbarwnego konia.
Kiedy Viole osiodłała wierzchowce dla Shine i Azana i wsadziła ich w siodła, po czym sama wskoczyła na Icey, Donnie zapytał z niepokojem:
- A nikt nie zauważy, że tych koni nie ma?
- Nie… o świcie przyjdzie tu Wraith się tym zajmie - uspokoiła go Viole. - Jak widzicie jest dwadzieścia boksów, a dwa były puste. W jednym z nich stoi zazwyczaj Karo, plamisty ogier mojego brata. W drugim kary Kier, należący Shade’a.
- Co tym razem zrobi Wraith, żeby nikt nie zauważył zniknięcia koni? - spytał ze śmiechem Mason, a Viole i Lisa parsknęły śmiechem.
- Pewnie powie jak zwykle, że pojechały na badania - stwierdziła niebieskowłosa radośnie.
- Jego stała gadka: “Panie stajenny, przyszło polecenie od lorda protektora, by przebadać wierzchowce” - Mason zaczął udawać głos Wraitha, co rozbawiło wszystkich. Alice ścisnęła piętami boki Caramel i wybiegła truchtem ze stajni, a reszta za nią.
Bardzo szybko przejechali przez miasto, słysząc w około jedynie echo uderzeń kopyt koni o bruk, odbijające się między domami. Tuż za bramą miasta Viole odjechała na wschód wraz z bliźniakami, Lisa zabrała Donovana na południe, a Mason, Shine, Azan i Alice pojechali na północ.
Na początku próbowali nauczyć się jazdy kłusem, jednak Azan co kilka metrów spadał z Minosa i upadał na ziemię z bolesnym jękiem. Kiedy wsiadł na niego po raz dwunasty, oświadczył głośno:
- Jeśli jeszcze raz zaliczę glebę, to się stąd nie ruszę, bo już nie dam rady. Siedzenie mnie boli… - pożalił się jeszcze, a Shine wybuchła śmiechem. Mason podszedł powoli na swoim koniu do Azana i pchnął go lekko w ramię. Konoe spadł bokiem na ziemię, co wywołało śmiech również u Alice, która jednak zmartwiła się jego bolesnymi upadkami. Black pomógł mu znowu wsiąść na Minosa i postanowił na razie zrezygnować z kłusowania. Jazda stępem o wiele bardziej podobała się i Azanowi, i Shine, która mimo że nie spadała, wolała nie przekraczać prędkości przeciętnego rowerzysty.
Kilka godzin jechali powoli w milczeniu, po czym Mason oświadczył, że gdy tylko znajdą Jesse’ego i Shade’a będą musieli się rozdzielić. Postanowił, że on zabierze Shine, łucznik Alice, a “niedorobiona jaszczurka” Azana. Konoe nie był zachwycony perspektywą podróży z wariatem o mentalności pięciolatka, jednak komentarz Shine natychmiast poprawił mu humor:
- Nie martw się, mentalnie Mason jest tylko dwa lata starszy od Shade’a - rzuciła z uśmiechem, a Black popatrzył na nią rozbawiony i prychnął.
- Szczęście, że dorównujesz mi intelektem, bo chyba bym się obraził - stwierdził wesoło. - Nie lubię jak ktoś głupszy mnie obgaduje, więc Shade ma tego absolutny zakaz.
- Wiesz… - zaczęła Alice, po czym zamilkła na chwilę, by pomyśleć nad wypowiedzią. Spojrzeli na nią uważnie w oczekiwaniu na dalszy ciąg zdania. - Jak na drużynę to chyba nie bardzo się lubicie… taka jest moja obserwacja - szepnęła ruda, speszona tym, że wszyscy na nią patrzą. Na chwilę zapadła cisza, po której Mason wybuchł głośnym śmiechem.
- My wszyscy się bardzo lubimy, tylko gorzej ze wzajemnym szacunkiem - sprostował Black, powstrzymując atak głupawki. - Tak naprawdę w Ruchu Oporu jedynie Wraith jest osobą, którą wszyscy szanujemy.
- Ale jednak Shade’a nie za bardzo lubicie - upierała się Alice, lecz Mason wciąż kręcił głową z politowaniem.
- Prive to rzeczywiście niedojrzały palant i okrutnik, ale jest przydatny i zabawny. Zawsze kiedy zaczyna panować sztywna atmosfera, on wpada i robi cyrk, po którym trudno posprzątać. W zeszłym roku zrobił przyjęcie urodzinowe dla Wraitha, chociaż ledwo go znał. Była niesamowita zabawa, szkoda tylko, że wtedy właśnie… - Black urwał w pół zdania, zamykając oczy. Przez chwilę jechał milcząc, po czym potrząsnął głową i kontynuował: - Nieważne… Shade jest głupi, ale bardzo lubiany. Jesteście głodni?
Pokręcili głowami, lecz Shine zaburczało w brzuchu i dziewczyna zarumieniła się lekko.
- Przepraszam… - mruknęła, a Mason się zaśmiał. Zatrzymał Claya i zeskoczył na ziemię, po czym pomógł zejść Shine i Alice. Azan siedział przez chwilę na koniu i nagle postanowił, że on zje w siodle, lecz Black kazał mu zejść. Przytrzymał kulbakę, żeby się nie poruszała i krok za krokiem instruował Azana jak ma zejść w bezpieczny sposób. Brunetowi udało się zeskoczyć na trawę i skończyło się jedynie na obtartych dłoniach. Alice pomogła Masonowi rozsiodłać konie i zawiesić siodła oraz czapraki na gałęziach drzew, a Shine i Azan w tym czasie wyjęli z plecaków kanapki. Podali je towarzyszom, gdy tylko ci usiedli. Black spojrzał na swoje śniadanie z podejrzliwością, co rozbawiło Alice i Shine.
- Kanapki Lisy zazwyczaj przyprawiały mnie o zatrucie pokarmowe, wolałbym sobie darować jeśli pozwolicie.
- Nie pozwolimy - oświadczył okrutnie Azan. - Spokojnie, pomagałem jej więc o żołądek się nie martw. O, patrz na Shine…
Brunetka leżała wygodnie oparta o drzewo, dokładnie przeżuwając każdy kęs kanapki. Uśmiechnęła się do Masona, który nieufnie ugryzł kawałek chleba z masłem i serem i uśmiechnął się.
- Mniam… pycha! - zaśmiał się, a Alice, Azan i Shine wybuchli głośnym śmiechem.
- Mówiłem - Azan uniósł kąciki ust z zadowoleniem. Bardzo lubił gotować i szykować różne przekąski, więc czuł się doceniony i usatysfakcjonowany, gdy komuś smakowało jego jedzenie.
Odpoczywali godzinę w niezwykle przyjemnej i wesołej atmosferze, którą przerwał Mason, mówiąc im, że muszą galopować jeszcze cały dzień, by dotrzeć do podnóża gór przed zachodem słońca. Alice zareagowała na to z wielką radością i entuzjazmem, Shine westchnęła tylko, zaś Azan zaczął przeklinać pod nosem.
- Nie strzęp sobie języka, przyda ci się w innych sytuacjach - poradził spokojnie Mason, siodłając swojego konia. Dziewczęta zaciskając rzemienie przy siodłach, zerkały na Azana, którego słownictwo bardzo je zaskoczyło. Żadna z nich nie wyobrażała sobie, że brunet może używać tak wulgarnych słów. Kiedy chłopak wskoczył na Minosa po dwóch próbach, zaczął się śmiać z min koleżanek. Obie natychmiast potrząsnęły głowami i wsiadły na konie. Mason przywiązał Shine i Azana do siodeł bardzo mocnymi linami, by nie spadli na ziemię podczas galopu, a gdy pytał Alice, czy ona również chce zabezpieczenie, dziewczyna pokręciła głową i uśmiechnęła się. Kochała jazdę konną odkąd skończyła dwanaście lat; uwielbiała głuchy tętent kopyt i wiatr we włosach, gdy cwałowała. W każdej wolnej chwili biegała do stajni, wybierała swojego ulubionego konia i jechała w teren: w las, nad morze lub przez pole.
Podczas galopu w kierunku gór, Mason i Alice wdali się we wciągającą rozmowę na temat wyścigów konnych, co według rudej było okrucieństwem wobec zwierząt. Gdy chłopak zapytał dlaczego tak sądzi, odparła po prostu: “Zmuszanie koni do szaleńczego biegu o pieniądze jest bardzo niesprawiedliwe i potworne”. Azan w tym samym czasie, ignorując ból w okolicach krzyża, opowiadał Shine o swoim zamiłowaniu do walki. Dziewczyna, jako bardzo spostrzegawczy człowiek, od razu zauważyła, że musiał bardzo dużo trenować, by być tak dobrym ninją jak mówił. Przyznał jej rację i zamilkł.
- Azan, martwię się o Masona… - oświadczyła cicho brunetka po chwili ciszy, wpatrując się w plecy Blacka.
- Dlaczego? Wygląda normalnie… a w każdym bądź razie lepiej niż Gus - mruknął Azan, kierując wzrok na dziewczynę.
- Nie chodzi o jego zdrowie… Już kilka razy przerywał opowieść, bo działo się wtedy coś o czym nie powinniśmy wiedzieć. Ale jego to wyraźnie przybija i musimy się dowiedzieć czemu.
- Po co? To jego sprawa - stwierdził Konoe. Nigdy nie lubił wtrącać się w nie swoje sprawy, ale wiedział, że dziewczyny zawsze chcą wszystko wiedzieć i mieć we wszystkim swój udział.
- Ta Ewen, to o nią chodzi - ciągnęła dalej Shine, udając, że nie słyszała obojętnych słów przyjaciela. - Coś ich łączyło i wydaje mi się…
- Jak cię to tak dręczy to z nim porozmawiaj, a nie mi truj - poprosił Azan cicho. - Słuchaj, ja ci nie pomogę, bo mi to rybka, co się dzieje między nim i jego kumplami. Mi zależy w tej chwili tylko na tym, żebyśmy zdobyli Rdzenie Żywiołów i wszyscy przeżyli.
- Jesteś okropny - rzuciła tylko Shine, zamykając oczy i przyspieszyła trochę, by wjechać między konie Alice i Masona. Azan wzruszył ramionami, wciąż jadąc z tyłu. Wcale nie przeszkadzało mu co mówi o nim Shine, ponieważ doskonale wiedział, że go lubi, mimo jego podłego charakteru.
Lisa kłusując obok Donovana, opowiadała mu o wszystkich swoich odkryciach. Najdumniejsza była z trójwymiarowych map dna morskiego, które prawdopodobnie będą musieli spenetrować. Blondyn zapytał, czy ma te mapy przy sobie, a ona pokiwała głową i wyciągnęła z plecaka, przytroczonego do siodła, małą, czarną skrzyneczkę z diodą i kilkoma przyciskami.
- Tutaj są wszystkie moje dokumenty. A jakby co mam przy sobie również laptopa - zaśmiała się niebieskowłosa. - Donnie, ja cały czas mówię; opowiedz mi coś o sobie - poprosiła zaciekawiona, a chłopak zamyślił się.
- W sumie nie ma co opowiadać. Mam młodszego brata i kochającą rodzinę - powiedział, nie wiedząc co jeszcze mógłby dodać. Lisa na szczęście mu podpowiedziała.
- Co lubisz robić w wolnym czasie? - zapytała, patrząc na niego uważnie. - Chyba bardzo dbasz o swoją kondycję, jesteś bardzo umięśniony.
- No tak, trzy razy w tygodniu chodzę na siłownię, a w weekendy na pływalnię - zgodził się blondyn, czując do dziewczyny napływającą sympatię. - Tak poza tym, często biegam z psem i bratem po parku. Lubię ruch, więc nigdy go nie unikam, nawet kiedy coś mi nie wychodzi. Na przykład jazda konna…! - jęknął i wylądował na ziemi. Lisa zaśmiała się perliście, chwyciła jego konia za uzdę i zawróciła do niego. Zeskoczyła zgrabnie z siodła, uważając na spódnicę, po czym wyciągnęła do niego rękę. Chwycił ją i się podniósł. Był kilkanaście centymetrów wyższy od Lisy, więc pochylił się i spojrzał jej w oczy. Dziewczyna uśmiechnęła się i odsunęła.
- Jeśli nic sobie nie złamałeś, wskakuj na konia i jedziemy dalej - zarządziła, podciągając się na siodło. Donovan pomógł jej nieco, podnosząc lekko do góry. Zaśmiała się, unosząc brwi i ponagliła go wzrokiem. Donnie natychmiast wsiadł na Tanatosa i ścisnął jego boki piętami. Koń ruszył galopem przez przerzedzający się już las, a Lisa i Cortina gnały tuż za nimi. Niebieskowłosa dziękowała w duchu, że to ją wysłano nad morze, ponieważ ono było o wiele bliżej niż góry czy dżungla.
Już po czterech godzinach do ich nozdrzy wdarł się słony zapach nadmorskiej bryzy. Donovan wciągnął głęboko powietrze i uśmiechnął się rozmarzony. Jako dziecko nienawidził morza i wszystkiego co z nim powiązane, jednak gdy skończył siedemnaście lat, wybrzeże stało się jego ulubionym miejscem wypoczynku. Bardzo lubił ciepły piasek, przyjemnie grzejące promienie słońca i chłodną wodę, w której można było się zanurzyć, gdy tylko miało się ochotę.
Nagle Lisa zatrzymała się i wpatrzyła w wysokie wydmy, które stały im na drodze. To była jedna z tych rzeczy, które działały jej na nerwy; coś czego nie mogła usunąć za pomogą technologii. Wykrzywiła wargi w grymasie niezadowolenia i zeszła z konia. Zarzuciła plecak i torbę na ramię, po czym poklepała Cortinę po szyi.
- Będziesz musiała wrócić z Tanatosem do stajni. Nie poradzicie sobie na tym piachu - szepnęła do ucha klaczy, która jakby zrozumiała, popatrzyła na swoją ludzką przyjaciółkę z żalem i troską. Lisa uśmiechnęła się do niej pewnie i cmoknęła ją w czoło. - Do zobaczenia, przyjaciółko.
Donovan zszedł z siodła i popatrzył w wielkie, czarne oczy Tanatosa. Ogier patrzył na niego smutno, po czym pochylił łeb. Blondyn pogłaskał go czule po nosie. Konie odwróciły się i pogalopowały z powrotem.
- Jesteś pewna, że sobie poradzą? - spytał zaniepokojonym tonem Donovan. Lisa pokiwała głową.
- Cortina i Tanatos to najmądrzejsze konie jakie znam. Zawsze rozumieją, co się do nich mówi i gdy raz ktoś na nich pojedzie, przywiązują się do jeźdźca na wieki - pochwaliła konie, po czym zaczęła wspinać się na wydmę. Donnie ruszył w jej ślady, ale szło mu nieco lepiej, ponieważ miał buty przystosowane do trudnego środowiska, a dziewczyna nosiła płaskie tenisówki. Blondyn stwierdził, że powinni trzymać się za ręce, by mógł w razie czego pomóc jej wejść wyżej. Zgodziła się i wsunęła swoją dłoń w jego. Co kilka metrów obsuwali się w dół po piachu, a już po dziesięciu minutach mieli go wszędzie. W pewnym momencie Donnie, upadł twarzą w piach i zaklął cicho.
- Do choroby ciężkiej, dlaczego to wszystko jest takie durne?! Czemu nie mogli tu zbudować schodów czy czegoś takiego?! - wrzasnął, siadając zrezygnowany. Lisa zatrzymała się przy nim i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Uspokój się… jeszcze tylko kilka metrów w górę i będziemy nad morzem - spróbowała go pocieszyć, ale on jedynie spojrzał na nią oczami bez wyrazu.
- Tam się nie da wejść, to jak praca Syzyfa - stwierdził, ale dziewczyna się nie poddała.
- No, spróbujmy jeszcze raz. Hm… a może użyjesz swojej mocy? - zaproponowała po sekundzie namysłu. - Mógłbyś zmienić ten piach w szklane schody, co ty na to?
- Myślisz, że by mi się udało? - spytał, przekrzywiając z niedowierzaniem głowę. Niebieskowłosa pokiwała głową z uśmiechem.
- Zawsze można spróbować, nie? Nic nie stracimy.
- Poza kolejnymi cennymi minutami - zauważył pesymistycznie Donnie, lecz zaraz jego twarz rozjaśnił uśmiech. Wyciągnął przed siebie rękę, czując się bardzo głupio i skupił się na cieple oraz ogniu. Gdy przed oczami wyobraźni go zobaczył z jego dłoni wystrzelił duży płomień i wbił się w piach, a gdzie raz wysoka temperatura uderzyła, tam pozostawało jedynie szkło. Lisa zachwycona mocą blondyna, wyciągnęła kamerę video z torby i sfilmowała jego działanie. Po kilkunastu minutach od podnóża wydmy do jej szczytu prowadziły szerokie, szklane schody, po których dwójka towarzyszy bez problemu weszła na piaszczyste wzniesienie.
Ich oczom ukazał się piękny krajobraz. Lazurowa woda, sięgająca aż po horyzont, unosiła się lekko małymi falami o pienistych grzbietach i podmywała złocistą plażę, ciągnącą się daleko poza zasięg ich oczu. Słaby wiatr unosił niewielką ilość piasku tuż nad ziemią, tworząc delikatną mgiełkę. Po ich prawej stronie widać było biało-żółte kamienie wapienne porośnięte gęstym lasem iglastym. W skałach co jakiś czas widać było wejścia do jaskiń. Wszystko to było podkreślone niezwykle intensywnym zapachem słonej, morskiej bryzy. Blondyn zachwycony tym wszystkim, zlewającym się w jego umyśle w jeden cud, zdjął buty i skarpetki, po czym wziął je do ręki i zsunął się z diuny. Pobiegł przed siebie, odrzucił adidasy na bok, a potem nawet nie zdejmując koszulki ani kurtki, wskoczył do morza i zanurkował. Lisa wciąż stała napawając się pięknym widokiem i przyjemnie drażniącym zapachem soli, nie zauważyła kiedy jej przyjaciel zniknął pod wodą. Jednak gdy tylko zorientowała się, że nie stoi on obok niej, zawołała przestraszona:
- Donovan! Donnie!
Zbiegła z wydmy i podbiegła do granicy wody i lądu. Spojrzała na porzucone buty chłopaka i zakryła usta dłonią. Przerażona jego zniknięciem, nawoływała go w nadziei, że ją usłyszy i wróci. Wiedziała, że o wiele łatwiej byłoby gdyby wskoczyła do morza, by poszukać go pod wodą, lecz niestety nie umiała pływać. Morze było wielkie, niebezpieczne, a Lisa całe życie unikała ryzyka. Teraz myślała sobie, że jeśli coś stanie się Donovanowi to to będzie jej wina, że to ona będzie żałować i tęsknić najbardziej, a potem zrobi jakieś głupstwo, by pozbyć się wyrzutów sumienia.
Po pół godzinie wzywania blondyna, usiadła zrezygnowana na piasku i zaczęła przesypywać go między palcami, usiłując zatrzymać łzy, napływające jej do oczu. Wciąż miała nadzieję, że chłopak pod wodą nie spotka żadnych syren czy rusałek, ponieważ to oznaczałoby dla niego niechybną śmierć. Gdy tylko pomyślała o ryzyku na jakie się naraził, zaczęła płakać. Szlochała cicho, co jakiś czas ocierając oczy i pociągając nosem.
- Gdzie jesteś, Donnie? - spytała cicho przestrzeni zdławionym głosem. Odpowiedziało jej milczenie i szum morza, którego w tamtej chwili nienawidziła. - Ech… zawsze to ja psuję wszystkie sprawy…
- Przecież nic nie zepsułaś - zauważył radosny, niski głos za jej plecami. Zerwała się z ziemi i odwróciła się gwałtownie; zobaczyła przemoczonego Donovana z szerokim uśmiechem na twarzy. Uderzyła go mocno w policzek, po czym rzuciła mu się na szyję.
- Ty idioto! - wrzasnęła, ściskając go mocno. Blondyn był naprawdę zaskoczony jej zachowaniem, ponieważ nie zdawał sobie sprawy ani z niebezpieczeństwa na jakie się naraził ani z tego jakie konsekwencje Lisa poniosłaby po rozmowie z Wraithem.
- Ej, co się stało? Nic mi nie jest… - zaczął się tłumaczyć, lecz ona go nie słuchała.
- Ale mogło ci się stać - przerwała mu cicho. - Nie słuchałeś Masona, kiedy mówił o syrenach i rusałkach? To zdradliwe stworzenia, które nawet nie mrugnęłyby okiem, by cię zabić.
- Wiem o tym, ale naprawdę nie potrafiłem się powstrzymać. Kocham morze i kocham pływać. Nie gniewaj się, Lisa… proszę - zaśmiał się cicho Donnie, przytulając niebieskowłosą, która przy nim była drobną, kruchą dziewczynką.
- Nie uciekaj mi więcej… Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczny - jęknęła płaczliwie, wtulając się w niego. Pogłaskał ją po plecach i pokiwał głową.
- Oczywiście… już nie ucieknę - obiecał, odsuwając ją od siebie. - Czemu się tak zmartwiłaś? Wraith by cię chyba nie zabił, jakby mi się coś stało, nie?
- To nie to, chociaż nie byłabym taka pewna… po prostu miałabym wyrzuty sumienia - powiedziała smutnym tonem, ale uśmiechnęła się przy tym lekko. - Chodź, musimy znaleźć port. Jest za tą skałą, trzeba przejść przez jaskinię.
Oboje spojrzeli na skały wapienne i ruszyli w jej kierunku. Dziewczyna dla pewności, że blondyn już nie odejdzie, cały czas trzymała go mocno za rękę.