Dobra, po miesiącu znowu jestem z nowym rozdziałem. Dzisiaj niespecjalnie ciekawe wydarzenia, ale poznacie nową postać. Tak więc szybko zapraszam, bo nie bardzo wiem, co jeszcze napisać xD
---------------------------------------------------
Arece i Deuce nie wiedzieli jak udaje im się nadążyć za Viole, która galopowała bezustannie stałym tempem. Obaj w duchu modlili się by nie wypaść z siodła i ich modlitwy zostały wysłuchane. Sama panna Weizman musiała przyznać, że jak na kogoś, kto pierwszy raz wsiadł na konia, radzą sobie całkiem nieźle.
---------------------------------------------------
Arece i Deuce nie wiedzieli jak udaje im się nadążyć za Viole, która galopowała bezustannie stałym tempem. Obaj w duchu modlili się by nie wypaść z siodła i ich modlitwy zostały wysłuchane. Sama panna Weizman musiała przyznać, że jak na kogoś, kto pierwszy raz wsiadł na konia, radzą sobie całkiem nieźle.
- Naprawdę nigdy wcześniej nie jeździliście? -
spytała zdziwiona po dwunastu kilometrach, kiedy wreszcie zwolnili tempo do stępa.
- W sumie to naprawdę - przytaknął Arece z uśmiechem
na twarzy. - Nie wiem jak to określić, ale ja po prostu wiem jak mam
jechać. Wiem w jaki sposób trzymać lejce, z jaką siłą uderzać konia by
przyspieszył i że trzeba ciągnąć cugle w lewo, by koń skręcił w prawo.
- Najwyraźniej macie to we krwi - stwierdziła
Viole cicho. - Arkadianie to świetni jeźdźcy i wojownicy. W genach macie powożenie
i sztychy.
- O czym ona gada? - spytał szeptem Deuce
Arece’a, który wybuchł cichym, histerycznym śmiechem i pokręcił głową.
- A bo ja wiem?
- Głupki… - jęknęła Viole, pochylając głowę. -
Ja nie wierzę, że to wy będziecie królami Lasu i Arkadii jak pokonamy lorda
protektora.
- To lepiej uwierz, bo taka jest prawda - zaśmiał
się złośliwie Arece, a Viole zatrzymała gwałtownie jednorożca. W pierwszej
chwili chłopak myślał, że dziewczyna zeskoczy z wierzchowca i go walnie, lecz
ona wpatrywała się w głęboką przepaść, na której dnie płynęła rwąca rzeka. Na
czole Viole pojawiła się pojedyncza zmarszczka, a jej usta wykrzywiły się w
grymasie niezadowolenia. Deuce zaskoczony zapytał, co ją tak zmartwiło, bo
przecież mogli by spróbować przeskoczyć lub zejść ścieżką skalną. Dziewczyna
popatrzyła na niego jak na kogoś niespełna umysłu i oświadczyła chłodnym, poważnym
głosem:
- Gdybyśmy próbowali skakać najpewniej wy dwaj
i wasze konie, byście nie przeżyli… w sumie płakałabym tylko za końmi, ale
Wraith kazał was pilnować, więc mus to mus. A zejście po szlaku jest zbyt
kamieniste, konie połamałyby sobie nogi, a to nie jest przyjemne uczucie.
- No, to mamy zagwozdkę - stwierdził Arece,
udając wschodni akcent. Deuce odchylił się do tyłu w siodle i się zamyślił.
Viole zeskoczyła z grzbietu Icey i podeszła powoli do samej krawędzi urwiska.
Stwierdziła, że można by próbować zejścia po ścieżce, ale tylko prowadząc konie
za sobą, inaczej skończyłoby się to tragedią. Bliźniacy przystali na to i
zsiedli ze swoich wierzchowców. Deuce wyciągnął z plecaka linę, przewiązał się
nią w pasie, po czym podał resztę bratu i przyjaciółce. Gdy cała trójka była do
siebie przywiązana, znaleźli najłagodniejsze zejście do wąwozu i ruszyli w dół.
Ścieżka była bardzo twarda i kamienista i Arece miał kłopoty
z utrzymaniem równowagi, lecz Deuce oraz Viole trzymali go za ramiona, by nie
spadł. Uważnie stawiali każdy krok, jednak mimo wszelkich zabezpieczeń białowłosy
osunął się na bok i runął w przepaść. Deuce i Viole rzucili się by go łapać.
Napięta lina pociągnęła ich w dół, za Arece’em. Icey, Mila i Tetrax stały pod ścianą
patrząc spokojnie na swoich jeźdźców, którzy próbowali zaprzeć się nogami, by
nie spaść na dno wąwozu. Woda huczała pod nimi jakby w uciesze, że wkrótce pochłonie
nieszczęsnego nastolatka lub nawet trójkę. Viole sięgnęła z trudem do torby i
wyciągnęła z niej linkę z hakiem. Deuce zacisnął zęby, kiwając głową.
Dziewczyna odwiązała się, a ciężar Arece’a pociągnął obu chłopców gwałtownie
poza krawędź szlaku. Lina zaczepiła się o wystającą skałę, a Viole jęknęła
cicho. Wzięła mocny zamach i rzuciła w górę kotwiczkę, która zahaczyła się o
szczyt wąwozu. Dziewczyna zawiązała sobie linkę za nadgarstku i wzrokiem oceniła
jej długość. Wątpiła czy jest wystarczająco długa jednak skoczyła za przyjaciółmi.
Szarpnęło nią tak mocno, że dziewczyna przez chwilę myślała, że hak puścił albo
lina pękła i to już koniec. Jednak kotwiczka jedynie przesunęła się kawałek w
ziemi, a Viole uderzyła lekko w kamienną ścianę. Spojrzała w dół i zobaczyła
bliźniaków, którzy kurczowo trzymali się występu skalnego. Od niej dzieliło ich
około sześciu metrów. Wydawało się jej, że jedynym wyjściem w tym momencie jest
zeskoczenie do nich. Wolną ręką więc pociągnęła za koniec linki na nadgarstku i
zjechała w dół. Zatrzymała się na półce skalnej tuż nad chłopcami. Uklękła, po
czym pochyliła się, wyciągając do przyjaciół ręce. Arece chwycił jej dłoń i
podciągnął się na półkę skalną. Kiedy był już obok dziewczyny, padł na plecy
oddychając ciężko, podczas gdy Viole pomagała Deuce’owi. Chłopak spojrzał na
brata i podniósł go gwałtownym ruchem.
- Nie śpij, bo cię stąd zrzucę. Jeszcze musimy
dostać się do liny, a po niej do koni.
- To akurat nie problem - stwierdził Arece i
wstał. Chwycił pierwszy z brzegu wystający kamień i podciągnął się w górę.
Opierając się na występach wspiął się do liny i trzymając się jej dostał się do
wierzchowców. Deuce i Viole spokojnie ruszyli za nim. W ciągu kilkunastu minut
znowu schodzili szlakiem, prowadząc konie. Tym razem Arece szedł przodem, a
dziewczyna trzymała Icey i Tetraxa. Deuce trzymał się na końcu korowodu, rozglądając
się.
Po półtorej godziny stanęli na dnie wąwozu tuż nad rwącą
rzeką. Woda szalała pod nimi, pragnąc by wskoczyli. Arece’owi wydawało się
przez chwilę, że między ciemnymi falami, dostrzegł smukłą, błękitną postać młodej
dziewczyny. Chcąc się upewnić, że nie ma omamów, uklęknął nad brzegiem i wsadził
dłoń do wody, która natychmiast ucichła i przestała rwać. Viole odsunęła się do
tyłu, ciągnąc za sobą Arece’a.
- Deuce, do tyłu! - rozkazała sykiem, jednak
on nie posłuchał i wciąż wpatrywał się w wodę jak zauroczony. Wychynęła z niej kobieta,
ujmując jego twarz w dłonie. Między palcami miała błonę, a jej skóra, gdy tylko
wyschła pokryła się zieloną łuską. Jej blond włosy zmieniły barwę na błękitną,
nos i usta zrosły się, wydłużając się jednocześnie, a zęby pożółkły, robiąc się
ostre jak szpilki. Viole poleciła Arece’owi zatkać uszy, a sama podbiegła do
zielonowłosego i odciągnęła go od wody. Kobieta między falami wydała z siebie
skrzeczący, niski pisk, od którego dziewczynę rozbolały uszy. Puściła Deuce’a,
który podczołgał się do brzegu. Jego źrenice zwęziły się nienaturalnie, a tęczówki
zajęły całe białko. Arece patrzył na brata przerażony i zwalczał przemożną chęć
odsłonięcia uszu, jednak nie zrobił tego z uwagi na zamroczoną Viole, która
pokręciła głową.
- Co syrena robi w rzece…? - zaczęła do siebie
mruczeć. - Litości…
Sięgnęła do plecaka i wyjęła z niego sieć, utkaną z włókien
srebra. Przywiązała do jej rogów cztery ciężkie kamienie, po czym rzuciła sieć
na syrenę, która ponownie zaskrzeczała, wpadając do wody. Zanim Viole zdążyła złapać
Deuce’a za rękę, chłopak zanurzył się za potworem.
- Deuce! - krzyknął Arece i skoczył za bratem
w mętną wodę.
- Idioto! - wrzasnęła Viole, doskakując do
rzeki. Chwyciła białowłosego za kołnierz i wyciągnęła go na brzeg. - Nie możesz
płynąć za nim, bo ty też zwariujesz.
- Ale on ma kłopoty! - jęknął Arece
zrozpaczony. - Ja muszę mu pomóc. Nigdy się nie rozstawaliśmy.
- Chyba poza tymi kilkoma minutami, kiedy ty
byłeś w brzuchu mamy - rzuciła z lekkim uśmiechem, starając się rozbawić chłopaka.
Wiedziała, że nie jest zabawna, więc zdziwiła się bardzo, gdy na jego twarzy
pojawił się uśmiech.
- Dziękuję, Viole - Arece uścisnął ją mocno. -
Jak mu pomożemy? - spytał cicho, odsuwając się od niej.
- Coś wymyślę - obiecała Viole. Za nimi rozległ
się odgłos cichych kroków. Oboje się odwrócili i unieśli brwi. Szła ku nim
wysoka, długowłosa postać w długim, czarnym płaszczu i dużym ciemnoszarym
kapeluszu z szerokim rondem. Twarz nieznajomego zakrywał cień i czarna chusta,
więc Viole skupiła wzrok na wysokich, lśniących oficerkach ze złotymi klamrami
na podbijanych obcasach. Wydawały się one dziewczynie dziwnie znajome.
Ciemnogranatowe włosy nieznajomego były związane w luźny kucyk do pasa, przy którym
wisiała katana.
- Kim jesteś? - spytał Arece, wstając z ziemi
i otrzepując spodnie na kolanach. Viole również się podniosła, próbując
dostrzec coś w cieniu kapelusza. Jednak widziała tylko błyszczące źrenice.
- Kim jestem? - powtórzył pytanie nieznajomy
cichym, drżącym od śmiechu, głębokim głosem. - Viole, nie pamiętasz mnie? -
spytał, zdejmując kapelusz i chustę jednym, zamaszystym ruchem. Miał bladą, kościstą
twarz, ostry haczykowaty nos i małe, bystre oczy w barwie węgla. Wyglądał na
starszego niż w rzeczywistości i bardzo zmęczonego. Dziewczyna przetarła oczy,
otwierając lekko usta.
- Shiza… - szepnęła zdumiona. - Mój Boże,
Shiza, ty żyjesz! Jak to możliwe?
Viole rzuciła się mężczyźnie na szyję i ścisnęła go mocno.
Jej twarz rozjaśniał radosny uśmiech, a po policzkach płynęły łzy wzruszenia.
Shiza również się roześmiał i spojrzał na Arece’a przyjaźnie.
- Witaj, nazywam się Shiza. Jestem
przyjacielem Viole. Miło mi cię poznać - uśmiechnął się, przytulając dziewczynę.
- Cześć, Arece Martinez. Właśnie widzę, że
jesteście przyjaciółmi - powiedział zdziwiony.
- Skąd się tutaj wziąłeś? - spytała uradowana
Viole, ścierając łzy z twarzy. - Myślałam, że zginąłeś w wybuchu bunkra. Wraith
był wtedy wściekły.
- Nie zginąłem. Tylko rękę straciłem - westchnął
i podciągnął rękaw, ukazując im metalowy szkielet. - Ewen to zrobiła zanim ją
zabrali…
- Kochała majsterkować - uśmiechnęła się
Viole. Arece poczuł się ignorowany, jednak nie przeszkadzał im w rozmowie.
Rozumiał, że dawno się nie widzieli i za sobą tęsknili. Zaczął zastanawiać się,
kim właściwie była Ewen. Jego myśli natychmiast zwróciły się ku bratu, którego
nurt rzeki porwał nie wiadomo gdzie.
- Tak… - zgodził się Shiza z uśmiechem. -
Ciekawi mnie, czemu wam nie powiedziała, że żyję.
- Wiesz przecież, że to znajoma Masona. On też
zawsze robi coś, a dopiero potem tłumaczy.
- Ale Ewen już nic nie wyjaśni… No dobra,
teraz mamy inne problemy. Wasz przyjaciel został porwany i jeśli chcemy go
znaleźć, musimy odszukać najpierw Gniazdo Syren. To na Łabędziej Rzece, na zachód
stąd.
- Czy ciebie nie omotał syreni śpiew? - zapytał
zaintrygowany Arece. Mimo zasłoniętych uszu słyszał delikatną, śliczną pieśń,
przeplataną skrzekiem ropuchy.
- Wiesz już, że kiedy masz zatkane uszy słyszysz
nie tylko śpiew, ale i skrzek, który słyszą kobiety. Lecz kiedy nie masz zasłoniętych
uszu dociera do ciebie jedynie uwodząca pieśń, po której usłyszeniu skaczesz do
wody na pewną śmierć. Ja po wybuchu jestem lekko przygłuchy, więc nie słyszę
syren, a rechot i skrzek żab - wyjaśnił Shiza, a Arece na wzmiankę o pewniej śmierci,
przełknął głośno ślinę. Viole uśmiechnęła się i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Spokojnie. Deuce żyje, został tylko zabrany
do pałacu królowej syren, Sereny. Teraz, kiedy Shiza do nas dołączył, na pewno
go znajdziemy bez przeszkód.
Arece nieco spokojniejszy pokiwał głową i wsiadł na Tetraxa.
Viole wskoczyła na grzbiet Icey, a Shiza dosiadł Mili i ruszyli kłusem z
biegiem rzeki.
Gus w tym czasie leżał w łóżku i gapił się w sufit,
zastanawiając się co się dzieje teraz z jego przyjaciółmi. Najbardziej martwił
się o Lisę i Masona. Niebieskowłosa była bardzo delikatną i kruchą osobą o
silnym charakterze, lecz nieco naiwną i wrażliwą. Wierzył głęboko, że Donovan
zaopiekuje się nią troskliwie, że nie pozwoli zrobić jej krzywdy. Mason zaś był
bezczelnym, aroganckim, ale opiekuńczym i czułym człowiekiem, który wyruszył w
podróż w niestabilnym stanie psychicznym. Mimo, że po brunecie nie było tego
widać, Gus wiedział, że wspomnienie Ewen wytrąciło go z równowagi. Niebieskowłosy
nie wiedział do końca, co łączyło Blacka i dziewczynę, ale był pewien, że
porwanie jej bardzo go dotknęło. Nim Gus na dobre zapadł w rozmyślania do jego
pokoju wszedł Wraith z zimnymi okładami.
- Jak się czujesz? - spytał ciepłym głosem,
siadając obok niego na łóżku.
- Świetnie. A w każdym razie lepiej niż
wczoraj - odparł Gus z uśmiechem. - Mistrzu, czy Mason ma ze sobą komunikator?
- Na pewno. Nigdy się z nim nie rozstaje, a
dlaczego pytasz? - zaciekawił się Wraith, jednak niebieskowłosy potrząsnął głową
i zapytał, czy może wrócić do pracy. Na twarzy lidera pojawiła się niepewność,
ale zgodził się pod warunkiem, że Sepulcher będzie robić przerwę co półtorej
godziny, a gdy tylko źle się poczuje ma rozkaz natychmiast o tym powiedzieć.
Gus zgodził się na to i od razu wyskoczył z łóżka. Wybiegł z pokoju, po czym
usiadł do komputera i dwukrotnie kliknął ikonkę ze zdjęciem Masona. Po sali
rozszedł się przeciągły sygnał oczekiwania na rozmowę.
- Czego chcesz, Gus? - spytał Black, gdy tylko odebrał. Na ekranie komputera pojawił
się obraz z kamery komunikatora. Sepulcher wywrócił oczami.
- Ale miłe powitanie… Mason, wiesz, że dzisiaj
jest pełnia? - spytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Na czole Blacka pojawiła
się cienka zmarszczka.
- Dzisiaj jest pełnia… i co z tego?
- Wilkołaki, geniuszu. Prawdziwe mają największą
siłę, a te mniej prawdziwe stają się dzikimi bestiami. Zabijają w s z y s t k o
na swojej drodze.
Mason zacisnął usta, po czym od razu potrząsnął głową.
- Dzięki za przypomnienie, Gus. Będę uważać
- obiecał Black i rozłączył się. Sepulcher westchnął ciężko i oparł się
wygodnie. “Co za typek?! Głupi jak but, ale służy społeczeństwu”, pomyślał
niebieskowłosy, zamykając oczy. Do sali wszedł Wraith i uśmiechnął się słabo.
- Gus, muszę wyjechać na jakiś czas. Nie
zajmie mi to więcej niż półtora dnia. Poradzisz sobie sam? - spytał
niespokojnym tonem. Sepulcher uniósł brwi w wyrazie zaskoczenia, ale skinął
nieznacznie głową.
- Tak, oczywiście, mistrzu. Ale czy mogę
wiedzieć, dokąd jedziesz? - zainteresował się. Wcześniej nigdy nie pozwalał
Wraithowi jeździć samemu w obawie, że coś mu się stanie. Odkąd się poznali,
Spectrum opiekował się nim, więc teraz niebieskowłosy czuł się odpowiedzialny
za swojego mistrza. Blondyn przygładził włosy i jakby czytał przyjacielowi w myślach
uśmiechnął się pewnie:
- To ryzyko zawodowe, Gus. Rozumiem, że się
martwisz. Poznaliśmy się pięć lat temu, ale ty wciąż sądzisz, że masz wobec
mnie dług. Jeśli chcesz go spłacić, pozwól mi teraz jechać w miejsce znane
tylko mi - poprosił Wraith, czym zaskoczył Gus’a. Nigdy wcześniej nie pytał
nikogo o zgodę na wyprawę. Sepulcher zamrugał kilka razy i pokręcił głową, chcąc
otrząsnąć się z zaskoczenia.
- No… dobrze, mistrzu - powiedział po chwili
wahania. Spectrum uścisnął go i odszedł do drzwi.
- Do zobaczenia, Gus. Pilnuj się i nie daj się
zabić.
Wraith wyszedł z kryjówki, zostawiając niebieskowłosego w
smutnej ciszy.