29.06.2014

Rozdział XIV: Zdradzeni

No cześć, Słodziaczki! :D Cieszycie się, że szkoła się skończyła? Bo ja bardzo. I dlatego macie na dobry początek wakacji kolejny rozdział, a w nim: olbrzymy i nową przyjaciółkę Wraitha.
Miłego czytania, Robaczki ;)

-----------------------------------------------------------------

         Mason po rozmowie z Gus’em nie odzywał się do nikogo przez ponad godzinę. Wzmogło to tylko niepokój Shine, która znowu zaczęła namawiać Azana na rozmowę z Blackiem. Alice po wysłuchaniu po raz kolejny ich kłótni, postanowiła się wtrącić.
 - Shine, daj spokój - poprosiła ruda, patrząc na zmęczoną twarz bruneta. - Ty z nim porozmawiasz. My niedługo będziemy musieli pojechać z Jesse’m i Shade’em.
 - Z resztą, tobie powie więcej niż nam - stwierdził cicho Azan. Jego również niepokoiło zachowanie przewodnika, jednak nie tak bardzo, żeby mieszać się w jego prywatne życie. Shine skinęła głową i zamyśliła się. Po półgodzinie milczenia, Mason w końcu się odezwał:
 - Widzicie tę przełęcz? - spytał, wskazując dłonią dwa niewielkie pagórki. Pokiwali głowami, więc kontynuował. - Za jakąś godzinę powinniśmy spotkać Shade’a i Jesse’ego. W sumie to można by do nich zadzwonić…
         Odczepił od paska bransoletę na nadgarstek z małym ekranikiem i kamerką, i zapiął ją sobie na ręce. Nacisnął na niej niewielki przycisk, co wywołało cichy pisk z aparatu. Po kilku sekundach na ekranie pojawiła się roześmiana twarz Shade’a.
 - Hej, jaszczurze - uśmiechnął się Mason, a białowłosy pokazał mu język i się zaśmiał.
 - Cześć, May! Jak wam podróż leci? - spytał wesoło. Obok niego pojawił się potargany Jesse i pomimo krwi płynącej mu z nosa uśmiechnął się.
 - Nieźle - odpowiedział Mason, unosząc brwi. - Jak widzę, wam też się nie nudzi. Co się stało, Jess?
 - A… to tylko ghule. Trzynaście nas napadło, ale wszystkie zabite - odparł wesoło major Weizman.
 - Eee… wy to jesteście dziwni. Coś was napada, a wy się śmiejecie. A z resztą, jesteście teraz przed Przesmykiem Upiorów?
 - Tak, a co? Masz jakąś sprawę? - spytał Shade, przekrzywiając głowę.
 - W sumie to nawet dwie. Lisa wie gdzie są Rdzenie Żywiołów, kazała nam ich szukać, ale są rozdzielone, więc i nasi wojownicy muszą się rozdzielić. Ja zabieram Shine, a wy weźmiecie Azana i Alice.
 - Ja chcę Alice! - zawołał Prive, ale Jesse natychmiast zatkał mu usta dłonią.
 - W życiu. Ja zabieram Alice, ty Azana. Jakby co to on ci przywali na uspokojenie - zaśmiał się major, ocierając krew z nosa.
 - Dobra, chłopaki. Wy się tam pilnujcie i na nas czekajcie. Będziemy za godzinę. Na razie!
         Rozległ się przeciągły pisk i obraz zniknął. Black westchnął ciężko i popędził konia. Trójka jego towarzyszy pogalopowała za nim.
         Nic nie stanęło im na drodze, więc w czasie krótszym niż godzina dojechali do wejścia do przesmyku. Czekali tam na nich Jesse i Shade z szerokimi uśmiechami. Mason zeskoczył z konia, po czym pomógł Alice i Shine, ponownie zostawiając Azana samego sobie. Brunet prychnął i zsiadł unikając obicia kolan. Shade miał w rękach worek, zmoczony przy dnie jakąś czerwoną cieczą. Uśmiechnął się do nowo przybyłych i ruszył w stronę namiotu, przy którym leżało blade, powykrzywiane ciało chudego stworzenia. Alice zrobiła się lekko zielona na twarzy.
 - To wasze pierwsze spotkanie z ghulami i od razu ci niedobrze? - spytał rozbawiony Mason. - Wierz mi, będzie gorzej.
 - Nie strasz dziewczyny. Chodźcie, zjecie coś i pojedziemy dalej - oświadczył Jesse z uśmiechem, prowadząc ich do namiotu. - Wiecie może co powiedział Wraith, kiedy dowiedział się, że wyjechaliśmy?
 - Nie - odparł powoli Black, zastanawiając się. - Ale nie wydaje mi się, żeby był szczęśliwy. Po co właściwie tu przyjechaliście?
 - Chciałem negocjować z olbrzymami. Mogłyby nam pomóc podczas starć z lordem protektorem.
 - Jesse, ale czy olbrzymy nie są dzikie, niebezpieczne i… głupie? - spytała Shine, drapiąc się po szyi. Chłopcy, w tym również Azan, wybuchli gromkim śmiechem, a dziewczyna speszyła się i zaróżowiła.
 - Vidar, olbrzymy nie są głupie. Są niezwykle inteligentne, ale dzikie i niebezpieczne tak - oświadczył już poważnym tonem Shade. Wciąż miał na twarzy delikatny uśmiech, ale jego czerwone oczy były spokojne i surowe. - W sumie poza minotaurami i syrenami są najmądrzejsze w całej naszej krainie. Dlatego warto mieć je po swojej stronie.
 - Więc, Alice, jeśli nie masz nic przeciwko temu, zanim odnajdziemy Rdzeń Ziemi, pójdziemy do naszych dużych przyjaciół - wtrącił uprzejmie Jesse.
         Nagle skały zaczęły się kruszyć, a podłoże pękać cienkimi szczelinami. Mason odciągnął Alice i Shade’a z daleka od najbliżej kamiennej ściany, a Jesse chwycił szybko konie i je odprowadził. Shine, która do tej pory opierała się o skałę, odskoczyła tuż przed głazem, spadającym prosto na nią. Azan złapał ją za ramię i pociągnął w bok, jednak kamienie leciały w nich. Brunet pchnął przyjaciółkę na ziemię, po czym usadził tak, że zakrywała głowę rękoma, a on otoczył ją ramionami i osłonił własnym ciałem. Black, Weizman, Alice oraz Prive stali poza zasięgiem kamiennych bloków i patrzyli na dwójkę towarzyszy z przerażeniem. Azan zaciskał zęby za każdym razem, gdy skała uderzała w jego plecy. Shine wpatrywała się w niego przestraszona. Chłopak upadł na kolana i musiał podeprzeć się dłońmi o ziemię, żeby nie paść.
 - Chyba nie będziemy musieli iść do olbrzymów. Same tu przyszły… - stwierdziła Alice, wskazując trzy wielkie postacie, które szły w ich kierunku ciskając głazami jak kulkami z papieru. Mason otworzył szeroko oczy i skoczył prosto między kamienie. Jesse wrzasnął, żeby wracał jednak on nic sobie z tego nie zrobił i dobiegł do Shine oraz Azana. Chwycił brunetkę za ramię, a Konoe odepchnął ich na chwilę przed upadkiem dużego kamienia tuż obok nich. Chłopak upadł na ziemię, uderzając się mocno w głowę. Shine zaczęła wyrywać się Masonowi, w którego oczach pojawiły się łzy bólu, kiedy jeden z pocisków trafił go w udo. Pokręcił głową i odciągnął ją do reszty przyjaciół. Jesse pchnął Alice prosto w ramiona Shade’a, po czym wskoczył na konia i pogalopował w stronę olbrzymów.
 - Jego pogięło! - krzyknął Mason, przytrzymując obie dziewczyny, podczas gdy Prive doskoczył do swojej torby i wyciągnął z niej kuszę, którą rzucił przyjacielowi. Black natychmiast naciągnął cięciwę i wystrzelił w kierunku gigantów. Alice szczerze wątpiła czy pocisk doleci, a on, ku jej zaskoczeniu, wbił się w ramię środkowego olbrzyma. Shade w tym czasie skoczył jak błyskawica na najbliższą skałę i wspiął się na nią w niesamowicie szybkim tempie. Shine spojrzała na swoją włócznię, przytroczoną do siodła Agora i chwyciła ją w obie ręce. Alice złapała łuk i napięła cięciwę. Mason uśmiechnął się i oboje zaczęli ostrzał. Shine podbiegła do Azana, rozbijając włócznią kamienie na mniejsze części. Zarzuciła sobie jego rękę na ramię, po czym podniosła go delikatnie. Spojrzał na nią z wdzięcznością i ruszyli w stronę Blacka, który strzelał szybko, nie tracąc z oczu nawet na chwilę ani Jesse’ego, ani Shade’a. Białowłosy biegł tuż przy krawędzi urwiska w stronę olbrzymów, a Alice zastanawiała się, co zamierza zrobić. Gdy na jego twarzy pojawił się szalony uśmiech, a tuż przed nim ziemia się skończyła, ruda wrzasnęła przerażona. Shade jednak zignorował ją i zanim dobiegł do końca skały, wybił się z górę i wykonując salto w przód, runął w dół, niczym nurkujący jastrząb. W jednej chwili Prive wylądował na ramieniu jednego z olbrzymów, a Jesse odesłał konia i wdrapał się po nodze trzeciego. Środkowy wciąż był ostrzeliwany przez Masona i Alice. Ten niespodziewany atak zatrzymał kamienny ostrzał, a olbrzymy postanowiły pozbyć się natrętów ze swoich ciał. Chwyciły majora oraz Shade’a, którzy zaczęli krzyczeć i machać rękami, byleby zwrócić na siebie uwagę. Udało im się to, więc giganci postawili ich delikatnie na skałach i pochylili się do nich. Mason wstrzymał Alice i podbiegł do Shine oraz Azana. Chwycił chłopaka w pasie, podtrzymując go tym samym przed upadkiem. Położył go przy namiocie i zaczął oglądać obrażenia, wywołane uderzeniami kamieni. Shine i Alice usiadły obok nich, wpatrując się z niepokojem w roześmianą twarz Konoe. Brunet mimo bólu, unosił kąciki ust, aby nie dodawać koleżankom zmartwień.
 - Jak się czujesz? - spytała z troską ruda, odgarniając mu włosy ze spoconego czoła. Zamrugał powiekami rozbawiony tym pytaniem.
 - Obolały, ale żywy - odpowiedział cicho, po czym syknął z bólu, gdy Mason nacisnął lekko miejsce tuż nad nerkami.
 - Będzie cię boleć jeszcze długi czas, ale będziesz mógł podróżować. Byle byś nie walczył - powiedział Black tonem, który nie był prośbą, lecz rozkazem.
         Tym czasem Jesse i Shade, pomagali olbrzymom powyjmować strzały z ramion. Major Weizman uśmiechnął się przepraszająco.
 - Wybaczcie ten zmasowany atak - zaczął mówić, wyciągając pocisk z kuszy Masona. - Kiedy zaczęliście w nas rzucać kamieniami, myśleliśmy, że chcecie walczyć.
 - My również przepraszamy, majorze - odparł największy olbrzym, dudniącym głosem. Miał okrągłą, pulchną twarz; mały, czerwony nos w kształcie kartofla i podwójny podbródek. Nazywał się Kalan i był jednym z przywódców armii gigantów. - Myśleliśmy, że jesteście ludźmi protektora.
 - To nic - uśmiechnął się Shade, ocierając twarz Kalana z krwi. - Mam tylko nadzieję, że Azanowi się nic nie stało. Powiedzcie nam, nie lubicie tego całego lorda, nie? Więc może, dołączycie do naszego Ruchu Oporu? - zaproponował białowłosy, cofając się kilka kroków.
 - Kalanie! - wtrącił się jeden z jego towarzyszy. - Nie możemy im pomagać. W końcu to ojciec majora, dowodził wojskami, kiedy nas wybijano. Niech teraz cierpią…
 - Z całym szacunkiem - przerwał mu Jesse, zaciskając pięści. - Winicie nas, tych, którzy chcą przywrócić pokój w Lesie, za to co zrobili nasi przodkowie? Za coś z czym nie mieliśmy nic wspólnego?
 - Tak, chłopcze. Kary trzeba ponosić - odparł Kalan spokojnym głosem. W oczach Weizmana rozbłysła złość. Jedynie dłoń Shade’a na jego ramieniu, powstrzymała go przed wybuchem. - Wybaczcie nam atak. Odejdziemy już.
         Trzy olbrzymy skłoniły się lekko i odeszły w kierunku, z którego przyszły. Jesse wściekły i upokorzony kopnął z całej siły w pobliską skałę z taką siłą, że ta pękła na pół i kilka maleńkich kawałków się odkruszyło. Prive chwilę patrzył na niego z optymistycznym uśmiechem, po czym złapał go za ramię i pociągnął w stronę pozostałych przyjaciół. Kiedy podeszli do Azana, który ciągle czuł nieprzyjemny ból w kręgosłupie, Jesse przestał się denerwować i zaczął się martwić brunetem. Konoe z uporem powtarzał mu, że czuje się dobrze i mogą już jechać dalej, lecz Jesse nie chciał o tym słyszeć. Masona w końcu to zmęczyło i chłopak oznajmił, że on zabiera Shine w dalszą drogę. Major Weizman się zgodził, po czym pożegnał ich krótkim uściskiem.

         Wraith galopował na swoim wierzchowcu w stronę Arkadii. Czuł, że będzie mieć później kłopoty, ale nie przejmował się tym.
         Od godziny przemierzał pustynię, aż w końcu zobaczył swój cel: kamienną fortecę przy oazie. Tuż przed bramą, zsiadł z konia i zapukał kilka razy. Wielkie wrota otworzyły się ze skrzypnięciem, wpuszczając go na dziedziniec, wyłożony kostką brukową. W połowie placu, podbiegł do niego blond chłopiec stajenny, by odebrać konia. Wraith uśmiechnął się i potargał dziecku włosy, po czym ruszył dalej. Pamiętał jak to on biegł do dorosłych, chcąc wziąć konie i się nimi zaopiekować. Było to zanim jeszcze skończył czternaście lat, nim zdobył jakiekolwiek pojęcie o sytuacji władzy w Lesie. W dniu szesnastych urodzin, kiedy spotkał Gus’a i dowiedział się wszystkiego o lordzie protektorze, postanowił, że to właśnie on zmieni świat.
         Spectrum wzniósł oczy ku niebu i zapatrzył się na słońce, grzejące ziemię swoimi delikatnymi promieniami. Mimo, że żar parzył skórę, wiejący chłodny wiatr łagodził pieczenie. Chłopak przeszedł cały dziedziniec i stanął przed wrotami, wiodącymi do wnętrza fortecy. Drzwi otwarły się z cichym szumem. Wraith wyprostował się, unosząc dumnie głowę i wszedł do środka.
         Wejście zamknęło się za nim z łomotem, a kinkiety na ścianach rozbłysły ciepłym światłem. Podszedł do niego wysoki mężczyzna o poważnej, ale litościwej twarzy. Miał ciemne oczy, w których błyszczały iskierki, gdy spoglądał na blondyna. Przeczesał swoje rzadkie, siwe włosy i odezwał się:
 - Cieszę się, że zdecydowałeś się do nas dołączyć, Wraith - jego twarz rozjaśnił uśmiech, ale blondynowi nie podobało się to.
 - Mam dla ciebie wiadomość - rzucił pospiesznie, martwiąc się, że się rozmyśli i zechce uciec. - Wojownicy przybyli, a wśród nich są chłopcy pochodzący z Arkadii. Prawdopodobni następcy tronu.
 - Gdzie są? - spytał poważnie mężczyzna. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a na jego miejsce wstąpił cień zmartwienia. Wraith zacisnął zęby.
 - Jeden nad morzem, trójka w górach, a Arkadianie w dżungli - wyjawił cicho. Starzec skinął głową i zaklaskał. Natychmiast dokoła Wraitha pojawiło się kilkunastu strażników, którzy w ciągu kilku sekund odebrali mu broń i pojmali go. Gdy stalowe kajdany zatrzasnęły się na nadgarstkach blondyna, ten spojrzał wściekły na mężczyznę.
 - Jak śmiesz?! Podałem ci informacje! Współpracujemy! Nie masz prawa mnie więzić! - darł się na całe gardło, ignorując szarpiących go żołnierzy.
 - Zamknij się… i tak trafiłbyś do więzienia. Jak nie u mnie to u lorda protektora - warknął starzec, odwracając się tyłem. Wraith otworzył szerzej oczy i zaczął wyzywać mężczyznę od oszustów i łajdaków.
 - Przysięgałeś, że nie masz z nim nic wspólnego! Kłamco, mówiłeś, że też mu się sprzeciwiasz! Że chcesz wspomóc Ruch Oporu! Jak śmiałeś mnie okłamać! Ufałem ci! Zdradziłeś Ruch Oporu! Czy ty wiesz, kim jestem?! Ja…!
 - Uciszcie go - rozkazał starzec strażnikom, z których jeden uderzył mocno Wraitha. Rozciął blondynowi wargę, a ten natychmiast się zamknął.
         Żołnierze zabrali upokorzonego i wściekłego lidera Ruchu Oporu do więzienia. Wepchnęli go do zimnej, obskurnej celi, w której były tylko dwie drewniane prycze i trochę siana. Wraith natychmiast zerwał z twarzy maskę i wyrzucił ją za okno.
         Jedynym urozmaiceniem więzienia, była siedząca w sąsiedniej celi dziewczyna o półdługich rudych włosach. Gdy tylko drzwi komórki zatrzasnęły się, Wraith rzucił się do krat i zaczął je szarpać. Po kilku minutach daremnego wysiłku usłyszał cichy śmiech. Spojrzał zdenerwowany na dziewczynę, która wstała ze swojej pryczy i podeszła do okienka, które ich rozdzielało.
 - Nic ci to nie da, mięśniaku - oświadczyła słodkim głosem. Wraithowi skojarzył się z kleistymi landrynkami i zupełnie nie pasował do nieznajomej. Miała mały nosek w kształcie kartofelka, pokryty ledwo widocznymi piegami, pełne czerwone usta oraz radosne zielone oczy. Ubrana była w krótką dżinsową spódniczkę, czarne legginsy i niebieski top. Na to narzuconą miała szarą bluzę z kapturem nie zapiętą do końca, a do tego fioletowe tenisówki. Wraith stwierdził, że jej bluza kiedyś musiała być biała, ponieważ wnętrze kaptura, wręcz oślepiało czystą bielą.
 - Te kraty to stop brązu i ołowiu. Ciężkie i twarde - powiedziała, unosząc kąciki ust. - Nazywam się Robin Glenn.
         Przedstawiła się bardzo normalnym tonem. Lekko zachrypniętym głosem, w którym było coś delikatnego, ale jednocześnie bardzo dumnego.
 - Wraith Spectrum - przedstawił się ponuro blondyn i zdziwił się bardzo, gdy dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
 - To ty jesteś liderem Ruchu Oporu, tak? - spytała radośnie, a on pokiwał głową.