No cześć, Słodziaczki! :D Cieszycie się, że szkoła się skończyła? Bo ja bardzo. I dlatego macie na dobry początek wakacji kolejny rozdział, a w nim: olbrzymy i nową przyjaciółkę Wraitha.
Miłego czytania, Robaczki ;)
-----------------------------------------------------------------
Mason
po rozmowie z Gus’em nie odzywał się do nikogo przez ponad godzinę. Wzmogło to
tylko niepokój Shine, która znowu zaczęła namawiać Azana na rozmowę z Blackiem.
Alice po wysłuchaniu po raz kolejny ich kłótni, postanowiła się wtrącić.
-
Shine, daj spokój - poprosiła ruda, patrząc na zmęczoną twarz bruneta. - Ty z
nim porozmawiasz. My niedługo będziemy musieli pojechać z Jesse’m i Shade’em.
-
Z resztą, tobie powie więcej niż nam - stwierdził cicho Azan. Jego również
niepokoiło zachowanie przewodnika, jednak nie tak bardzo, żeby mieszać się w
jego prywatne życie. Shine skinęła głową i zamyśliła się. Po półgodzinie
milczenia, Mason w końcu się odezwał:
-
Widzicie tę przełęcz? - spytał, wskazując dłonią dwa niewielkie pagórki.
Pokiwali głowami, więc kontynuował. - Za jakąś godzinę powinniśmy spotkać Shade’a
i Jesse’ego. W sumie to można by do nich zadzwonić…
Odczepił
od paska bransoletę na nadgarstek z małym ekranikiem i kamerką, i zapiął ją
sobie na ręce. Nacisnął na niej niewielki przycisk, co wywołało cichy pisk z
aparatu. Po kilku sekundach na ekranie pojawiła się roześmiana twarz Shade’a.
-
Hej, jaszczurze - uśmiechnął się Mason, a białowłosy pokazał mu język i się zaśmiał.
- Cześć, May! Jak wam podróż leci? - spytał wesoło. Obok niego pojawił się potargany Jesse
i pomimo krwi płynącej mu z nosa uśmiechnął się.
-
Nieźle - odpowiedział Mason, unosząc brwi. - Jak widzę, wam też się nie nudzi.
Co się stało, Jess?
- A… to tylko ghule. Trzynaście nas napadło, ale
wszystkie zabite - odparł wesoło major
Weizman.
-
Eee… wy to jesteście dziwni. Coś was napada, a wy się śmiejecie. A z resztą,
jesteście teraz przed Przesmykiem Upiorów?
- Tak, a co? Masz jakąś sprawę? - spytał Shade, przekrzywiając głowę.
-
W sumie to nawet dwie. Lisa wie gdzie są Rdzenie Żywiołów, kazała nam ich szukać,
ale są rozdzielone, więc i nasi wojownicy muszą się rozdzielić. Ja zabieram
Shine, a wy weźmiecie Azana i Alice.
- Ja chcę Alice! - zawołał
Prive, ale Jesse natychmiast zatkał mu usta dłonią.
- W życiu. Ja zabieram Alice, ty Azana. Jakby co to on
ci przywali na uspokojenie - zaśmiał
się major, ocierając krew z nosa.
-
Dobra, chłopaki. Wy się tam pilnujcie i na nas czekajcie. Będziemy za godzinę.
Na razie!
Rozległ
się przeciągły pisk i obraz zniknął. Black westchnął ciężko i popędził konia.
Trójka jego towarzyszy pogalopowała za nim.
Nic
nie stanęło im na drodze, więc w czasie krótszym niż godzina dojechali do wejścia
do przesmyku. Czekali tam na nich Jesse i Shade z szerokimi uśmiechami. Mason
zeskoczył z konia, po czym pomógł Alice i Shine, ponownie zostawiając Azana
samego sobie. Brunet prychnął i zsiadł unikając obicia kolan. Shade miał w rękach
worek, zmoczony przy dnie jakąś czerwoną cieczą. Uśmiechnął się do nowo przybyłych
i ruszył w stronę namiotu, przy którym leżało blade, powykrzywiane ciało
chudego stworzenia. Alice zrobiła się lekko zielona na twarzy.
-
To wasze pierwsze spotkanie z ghulami i od razu ci niedobrze? - spytał
rozbawiony Mason. - Wierz mi, będzie gorzej.
-
Nie strasz dziewczyny. Chodźcie, zjecie coś i pojedziemy dalej - oświadczył
Jesse z uśmiechem, prowadząc ich do namiotu. - Wiecie może co powiedział
Wraith, kiedy dowiedział się, że wyjechaliśmy?
-
Nie - odparł powoli Black, zastanawiając się. - Ale nie wydaje mi się, żeby był
szczęśliwy. Po co właściwie tu przyjechaliście?
-
Chciałem negocjować z olbrzymami. Mogłyby nam pomóc podczas starć z lordem
protektorem.
-
Jesse, ale czy olbrzymy nie są dzikie, niebezpieczne i… głupie? - spytała
Shine, drapiąc się po szyi. Chłopcy, w tym również Azan, wybuchli gromkim śmiechem,
a dziewczyna speszyła się i zaróżowiła.
-
Vidar, olbrzymy nie są głupie. Są niezwykle inteligentne, ale dzikie i niebezpieczne
tak - oświadczył już poważnym tonem Shade. Wciąż miał na twarzy delikatny uśmiech,
ale jego czerwone oczy były spokojne i surowe. - W sumie poza minotaurami i
syrenami są najmądrzejsze w całej naszej krainie. Dlatego warto mieć je po
swojej stronie.
-
Więc, Alice, jeśli nie masz nic przeciwko temu, zanim odnajdziemy Rdzeń Ziemi,
pójdziemy do naszych dużych przyjaciół - wtrącił uprzejmie Jesse.
Nagle
skały zaczęły się kruszyć, a podłoże pękać cienkimi szczelinami. Mason odciągnął
Alice i Shade’a z daleka od najbliżej kamiennej ściany, a Jesse chwycił szybko
konie i je odprowadził. Shine, która do tej pory opierała się o skałę, odskoczyła
tuż przed głazem, spadającym prosto na nią. Azan złapał ją za ramię i pociągnął
w bok, jednak kamienie leciały w nich. Brunet pchnął przyjaciółkę na ziemię, po
czym usadził tak, że zakrywała głowę rękoma, a on otoczył ją ramionami i osłonił
własnym ciałem. Black, Weizman, Alice oraz Prive stali poza zasięgiem
kamiennych bloków i patrzyli na dwójkę towarzyszy z przerażeniem. Azan zaciskał
zęby za każdym razem, gdy skała uderzała w jego plecy. Shine wpatrywała się w
niego przestraszona. Chłopak upadł na kolana i musiał podeprzeć się dłońmi o
ziemię, żeby nie paść.
-
Chyba nie będziemy musieli iść do olbrzymów. Same tu przyszły… - stwierdziła
Alice, wskazując trzy wielkie postacie, które szły w ich kierunku ciskając głazami
jak kulkami z papieru. Mason otworzył szeroko oczy i skoczył prosto między
kamienie. Jesse wrzasnął, żeby wracał jednak on nic sobie z tego nie zrobił i
dobiegł do Shine oraz Azana. Chwycił brunetkę za ramię, a Konoe odepchnął ich
na chwilę przed upadkiem dużego kamienia tuż obok nich. Chłopak upadł na ziemię,
uderzając się mocno w głowę. Shine zaczęła wyrywać się Masonowi, w którego
oczach pojawiły się łzy bólu, kiedy jeden z pocisków trafił go w udo. Pokręcił
głową i odciągnął ją do reszty przyjaciół. Jesse pchnął Alice prosto w ramiona
Shade’a, po czym wskoczył na konia i pogalopował w stronę olbrzymów.
-
Jego pogięło! - krzyknął Mason, przytrzymując obie dziewczyny, podczas gdy
Prive doskoczył do swojej torby i wyciągnął z niej kuszę, którą rzucił
przyjacielowi. Black natychmiast naciągnął cięciwę i wystrzelił w kierunku
gigantów. Alice szczerze wątpiła czy pocisk doleci, a on, ku jej zaskoczeniu,
wbił się w ramię środkowego olbrzyma. Shade w tym czasie skoczył jak błyskawica
na najbliższą skałę i wspiął się na nią w niesamowicie szybkim tempie. Shine
spojrzała na swoją włócznię, przytroczoną do siodła Agora i chwyciła ją w obie
ręce. Alice złapała łuk i napięła cięciwę. Mason uśmiechnął się i oboje zaczęli
ostrzał. Shine podbiegła do Azana, rozbijając włócznią kamienie na mniejsze części.
Zarzuciła sobie jego rękę na ramię, po czym podniosła go delikatnie. Spojrzał
na nią z wdzięcznością i ruszyli w stronę Blacka, który strzelał szybko, nie
tracąc z oczu nawet na chwilę ani Jesse’ego, ani Shade’a. Białowłosy biegł tuż
przy krawędzi urwiska w stronę olbrzymów, a Alice zastanawiała się, co zamierza
zrobić. Gdy na jego twarzy pojawił się szalony uśmiech, a tuż przed nim ziemia
się skończyła, ruda wrzasnęła przerażona. Shade jednak zignorował ją i zanim
dobiegł do końca skały, wybił się z górę i wykonując salto w przód, runął w dół,
niczym nurkujący jastrząb. W jednej chwili Prive wylądował na ramieniu jednego
z olbrzymów, a Jesse odesłał konia i wdrapał się po nodze trzeciego. Środkowy
wciąż był ostrzeliwany przez Masona i Alice. Ten niespodziewany atak zatrzymał
kamienny ostrzał, a olbrzymy postanowiły pozbyć się natrętów ze swoich ciał.
Chwyciły majora oraz Shade’a, którzy zaczęli krzyczeć i machać rękami, byleby
zwrócić na siebie uwagę. Udało im się to, więc giganci postawili ich delikatnie
na skałach i pochylili się do nich. Mason wstrzymał Alice i podbiegł do Shine
oraz Azana. Chwycił chłopaka w pasie, podtrzymując go tym samym przed upadkiem.
Położył go przy namiocie i zaczął oglądać obrażenia, wywołane uderzeniami
kamieni. Shine i Alice usiadły obok nich, wpatrując się z niepokojem w roześmianą
twarz Konoe. Brunet mimo bólu, unosił kąciki ust, aby nie dodawać koleżankom
zmartwień.
-
Jak się czujesz? - spytała z troską ruda, odgarniając mu włosy ze spoconego czoła.
Zamrugał powiekami rozbawiony tym pytaniem.
-
Obolały, ale żywy - odpowiedział cicho, po czym syknął z bólu, gdy Mason nacisnął
lekko miejsce tuż nad nerkami.
-
Będzie cię boleć jeszcze długi czas, ale będziesz mógł podróżować. Byle byś nie
walczył - powiedział Black tonem, który nie był prośbą, lecz rozkazem.
Tym
czasem Jesse i Shade, pomagali olbrzymom powyjmować strzały z ramion. Major
Weizman uśmiechnął się przepraszająco.
-
Wybaczcie ten zmasowany atak - zaczął mówić, wyciągając pocisk z kuszy Masona.
- Kiedy zaczęliście w nas rzucać kamieniami, myśleliśmy, że chcecie walczyć.
-
My również przepraszamy, majorze - odparł największy olbrzym, dudniącym głosem.
Miał okrągłą, pulchną twarz; mały, czerwony nos w kształcie kartofla i podwójny
podbródek. Nazywał się Kalan i był jednym z przywódców armii gigantów. - Myśleliśmy,
że jesteście ludźmi protektora.
-
To nic - uśmiechnął się Shade, ocierając twarz Kalana z krwi. - Mam tylko
nadzieję, że Azanowi się nic nie stało. Powiedzcie nam, nie lubicie tego całego
lorda, nie? Więc może, dołączycie do naszego Ruchu Oporu? - zaproponował białowłosy,
cofając się kilka kroków.
-
Kalanie! - wtrącił się jeden z jego towarzyszy. - Nie możemy im pomagać. W końcu
to ojciec majora, dowodził wojskami, kiedy nas wybijano. Niech teraz cierpią…
-
Z całym szacunkiem - przerwał mu Jesse, zaciskając pięści. - Winicie nas, tych,
którzy chcą przywrócić pokój w Lesie, za to co zrobili nasi przodkowie? Za coś
z czym nie mieliśmy nic wspólnego?
-
Tak, chłopcze. Kary trzeba ponosić - odparł Kalan spokojnym głosem. W oczach
Weizmana rozbłysła złość. Jedynie dłoń Shade’a na jego ramieniu, powstrzymała
go przed wybuchem. - Wybaczcie nam atak. Odejdziemy już.
Trzy
olbrzymy skłoniły się lekko i odeszły w kierunku, z którego przyszły. Jesse wściekły
i upokorzony kopnął z całej siły w pobliską skałę z taką siłą, że ta pękła na pół
i kilka maleńkich kawałków się odkruszyło. Prive chwilę patrzył na niego z
optymistycznym uśmiechem, po czym złapał go za ramię i pociągnął w stronę
pozostałych przyjaciół. Kiedy podeszli do Azana, który ciągle czuł nieprzyjemny
ból w kręgosłupie, Jesse przestał się denerwować i zaczął się martwić brunetem.
Konoe z uporem powtarzał mu, że czuje się dobrze i mogą już jechać dalej, lecz
Jesse nie chciał o tym słyszeć. Masona w końcu to zmęczyło i chłopak oznajmił, że
on zabiera Shine w dalszą drogę. Major Weizman się zgodził, po czym pożegnał
ich krótkim uściskiem.
Wraith
galopował na swoim wierzchowcu w stronę Arkadii. Czuł, że będzie mieć później kłopoty,
ale nie przejmował się tym.
Od
godziny przemierzał pustynię, aż w końcu zobaczył swój cel: kamienną fortecę
przy oazie. Tuż przed bramą, zsiadł z konia i zapukał kilka razy. Wielkie wrota
otworzyły się ze skrzypnięciem, wpuszczając go na dziedziniec, wyłożony kostką
brukową. W połowie placu, podbiegł do niego blond chłopiec stajenny, by odebrać
konia. Wraith uśmiechnął się i potargał dziecku włosy, po czym ruszył dalej.
Pamiętał jak to on biegł do dorosłych, chcąc wziąć konie i się nimi zaopiekować.
Było to zanim jeszcze skończył czternaście lat, nim zdobył jakiekolwiek pojęcie
o sytuacji władzy w Lesie. W dniu szesnastych urodzin, kiedy spotkał Gus’a i
dowiedział się wszystkiego o lordzie protektorze, postanowił, że to właśnie on
zmieni świat.
Spectrum
wzniósł oczy ku niebu i zapatrzył się na słońce, grzejące ziemię swoimi
delikatnymi promieniami. Mimo, że żar parzył skórę, wiejący chłodny wiatr łagodził
pieczenie. Chłopak przeszedł cały dziedziniec i stanął przed wrotami, wiodącymi
do wnętrza fortecy. Drzwi otwarły się z cichym szumem. Wraith wyprostował się,
unosząc dumnie głowę i wszedł do środka.
Wejście
zamknęło się za nim z łomotem, a kinkiety na ścianach rozbłysły ciepłym światłem.
Podszedł do niego wysoki mężczyzna o poważnej, ale litościwej twarzy. Miał
ciemne oczy, w których błyszczały iskierki, gdy spoglądał na blondyna.
Przeczesał swoje rzadkie, siwe włosy i odezwał się:
-
Cieszę się, że zdecydowałeś się do nas dołączyć, Wraith - jego twarz rozjaśnił
uśmiech, ale blondynowi nie podobało się to.
-
Mam dla ciebie wiadomość - rzucił pospiesznie, martwiąc się, że się rozmyśli i
zechce uciec. - Wojownicy przybyli, a wśród nich są chłopcy pochodzący z
Arkadii. Prawdopodobni następcy tronu.
-
Gdzie są? - spytał poważnie mężczyzna. Uśmiech zniknął z jego twarzy, a na jego
miejsce wstąpił cień zmartwienia. Wraith zacisnął zęby.
-
Jeden nad morzem, trójka w górach, a Arkadianie w dżungli - wyjawił cicho.
Starzec skinął głową i zaklaskał. Natychmiast dokoła Wraitha pojawiło się
kilkunastu strażników, którzy w ciągu kilku sekund odebrali mu broń i pojmali
go. Gdy stalowe kajdany zatrzasnęły się na nadgarstkach blondyna, ten spojrzał
wściekły na mężczyznę.
-
Jak śmiesz?! Podałem ci informacje! Współpracujemy! Nie masz prawa mnie więzić!
- darł się na całe gardło, ignorując szarpiących go żołnierzy.
-
Zamknij się… i tak trafiłbyś do więzienia. Jak nie u mnie to u lorda protektora
- warknął starzec, odwracając się tyłem. Wraith otworzył szerzej oczy i zaczął
wyzywać mężczyznę od oszustów i łajdaków.
-
Przysięgałeś, że nie masz z nim nic wspólnego! Kłamco, mówiłeś, że też mu się
sprzeciwiasz! Że chcesz wspomóc Ruch Oporu! Jak śmiałeś mnie okłamać! Ufałem
ci! Zdradziłeś Ruch Oporu! Czy ty wiesz, kim jestem?! Ja…!
-
Uciszcie go - rozkazał starzec strażnikom, z których jeden uderzył mocno
Wraitha. Rozciął blondynowi wargę, a ten natychmiast się zamknął.
Żołnierze
zabrali upokorzonego i wściekłego lidera Ruchu Oporu do więzienia. Wepchnęli go
do zimnej, obskurnej celi, w której były tylko dwie drewniane prycze i trochę
siana. Wraith natychmiast zerwał z twarzy maskę i wyrzucił ją za okno.
Jedynym
urozmaiceniem więzienia, była siedząca w sąsiedniej celi dziewczyna o półdługich
rudych włosach. Gdy tylko drzwi komórki zatrzasnęły się, Wraith rzucił się do
krat i zaczął je szarpać. Po kilku minutach daremnego wysiłku usłyszał cichy śmiech.
Spojrzał zdenerwowany na dziewczynę, która wstała ze swojej pryczy i podeszła
do okienka, które ich rozdzielało.
-
Nic ci to nie da, mięśniaku - oświadczyła słodkim głosem. Wraithowi skojarzył
się z kleistymi landrynkami i zupełnie nie pasował do nieznajomej. Miała mały
nosek w kształcie kartofelka, pokryty ledwo widocznymi piegami, pełne czerwone
usta oraz radosne zielone oczy. Ubrana była w krótką dżinsową spódniczkę,
czarne legginsy i niebieski top. Na to narzuconą miała szarą bluzę z kapturem
nie zapiętą do końca, a do tego fioletowe tenisówki. Wraith stwierdził, że jej
bluza kiedyś musiała być biała, ponieważ wnętrze kaptura, wręcz oślepiało czystą
bielą.
-
Te kraty to stop brązu i ołowiu. Ciężkie i twarde - powiedziała, unosząc kąciki
ust. - Nazywam się Robin Glenn.
Przedstawiła
się bardzo normalnym tonem. Lekko zachrypniętym głosem, w którym było coś
delikatnego, ale jednocześnie bardzo dumnego.
-
Wraith Spectrum - przedstawił się ponuro blondyn i zdziwił się bardzo, gdy
dziewczyna uśmiechnęła się szeroko.
- To ty jesteś liderem Ruchu Oporu, tak? -
spytała radośnie, a on pokiwał głową.