Dobra, jest rozdział, a w nim historia Wraitha.
Opisana bardzo krótko, ale mam nadzieję, że się spodoba.
Następny rozdział będzie dopiero w sierpniu, bo wyjeżdżam, Słoneczka. Wasza autorka będzie ćwiczyć yogę na plaży xD
Tak więc pozdrawiam i życzę miłego czytania ^.^
-------------------------------------------------------------
- Skąd to wiesz? - zapytał zaintrygowany
Wraith. Robin usiadła przy kratach i odpowiedziała, że rodzice jej o tym mówili.
Kiedy zapytał skąd oni o tym wiedzieli, odparła mu wesoło:
-
Oni należeli do Pierwszej Linii Oporu - wyjaśniła. - Znali Erica i Lenę
Spectrum, którzy ją utworzyli. Oni oraz kilkunastu innych ludzi jako pierwsi
zaczęli sprzeciwiać się lordowi protektorowi. Miałam dwanaście lat, kiedy ich
zabito, ale wcześniej powiedzieli mi, że państwo Spectrum mieli przybranego
syna, Wraitha - tu Robin się uśmiechnęła, patrząc na blondyna. - Zabito ich
dzień po twoim założeniu Ruchu Oporu. Co właściwie cię do tego skłoniło?
Podobno nie miałeś pojęcia o działalności rodziców.
-
Nie miałem - przytaknął Wraith, zamykając oczy i siadając na pryczy. -
Dowiedziałem się o tym wszystkim z notatek ojczyma. Mogę ci o tym opowiedzieć,
jeśli chcesz.
-
Proszę - zachęciła go z uśmiechem. - Bardzo mnie to ciekawi, a my mamy dużo
czasu.
-
Zaczęło się w dniu moich szesnastych urodzin - zaczął Wraith z westchnieniem.
Dziwnie się poczuł, wiedząc, że zaraz otworzy się przed kimś po raz pierwszy od
śmierci opiekunów. - Rodzice przygotowali dla mnie przyjęcie, chcieli uczcić
moją dorosłość, ale zanim zdmuchnąłem świeczki na torcie do domu wpadło dwóch
uzbrojonych strażników. Zanim zdążyłem cokolwiek zrobić, mama pchnęła mnie na
podłogę i tym samym uratowała mi życie. Żołnierze protektora bez ostrzeżenia
zaczęli strzelać do moich rodziców. Padli tuż obok mnie z krwawiącymi głowami i
wypływającymi rozharatanymi przez pociski wnętrznościami. Nie mogłem oddychać i
w końcu zacząłem płakać. Strażnicy znaleźli mnie. Przez chwilę miałem tylko
nadzieję, że i mnie zastrzelą, a potem nagle chciałem żyć. Stwierdzili, że
jestem nieletni i wyszli z domu. Przerażony pobiegłem za nimi, pytając czemu
nas zaatakowali. Odpowiedzieli mi tylko: “Twoi rodzice to spiskowcy. Tak
traktuje się zdrajców lorda protektora. Ty jesteś dzieckiem, więc zostałeś
oszczędzony, ale gdy tylko skończysz szesnaście lat czeka cię ten sam los.”
Nie wiem czemu, ale natychmiast wyjawiłem im, że jestem dorosły. Błagałem w
duchu żeby mi uwierzyli i widać życzenia urodzinowe się spełniają, bo prawie
natychmiast we mnie wycelowali. Kopnąłem obu w żebra i wróciłem biegiem do
domu. Minąłem martwych rodziców, kierując się do gabinetu ojca. Wcześniej nie
mogłem tam wchodzić, więc byłem bardzo zaskoczony, kiedy zobaczyłem mnóstwo książek
i starych zwojów, a także dużo broni. Spojrzałem w róg, gdzie postawiony był
miecz. Masywny, czarny miecz. Coś mi w sercu drgnęło, kiedy wziąłem go do ręki.
Nie chciałem żeby żołnierze znaleźli ten pokój, więc wyszedłem stamtąd tak, żeby
mnie nie zauważyli. Spojrzałem jeszcze raz na rodziców i zaatakowałem strażników.
Bronili się, ale ich pokonałem. Zupełnie jakby miecz sam mną kierował. Kiedy
byli już martwi, rzuciłem miecz i poszedłem na tył domu ze szpadlem, żeby
wykopać cztery mogiły. Pochowałem i rodziców, i żołnierzy, którzy zabili mi
rodzinę. Świeczki na torcie wciąż płonęły, więc zdmuchnąłem je życząc sobie, żeby
nikomu więcej się to nie przydarzyło. Tego samego dnia poszedłem do miasta,
szukać swojego przyjaciela ze stajni. Poszedłem do stadniny, ale jedyne co tam
zastałem to spłoszone konie i trup przyjaciela. Wyszedłem wściekły i załamany.
Chciałem wrócić do domu, tylko że po drodze zobaczyłem jak sprzedawca chleba,
wrzeszczy na czternastoletniego chłopca, który się bronił. Mężczyzna zarzucał
mu kradzież, ale dzieciak przysięgał, że choćby nie wiem jak był głodny to
nigdy niczego nie ukradnie. Sprzedawca chciał mu odciąć rękę nożem. Kiedy
patrzyłem na tego chłopca, wiedziałem, że jest niewinny. Podszedłem tam szybko,
rzuciłem pieniądze na blat i zabrałem dzieciaka ze sobą. Był mi tak wdzięczny, że
obiecał zrobić wszystko, byleby mi pomóc. Nie chciałem go narażać, więc odmówiłem
i kazałem mu wracać do rodziców. Powiedział mi wtedy, że jego rodzice nie żyją,
bo ich rozstrzelano. Przysiągłem sobie, że nigdy więcej nie chcę czegoś takiego
słyszeć i postanowiłem kontynuować dzieło rodziców i założyłem Ruch Oporu. Chłopak
zgodził się mi pomagać, choćby miał za to zginąć. Obiecałem mu, że na to nie
pozwolę, a on uśmiechnął się wtedy tak radośnie jakby słońce dopiero co wzeszło.
Wyglądał naprawdę niewinnie i uroczo; zawsze go takiego zapamiętam. Chociaż
teraz jest poważnym, odpowiedzialnym mężczyzną w mojej świadomości zawsze będzie
roześmianym, radosnym czternastolatkiem o krótkich, nastroszonych włosach i
oczach zielonych jak świeża trawa. Gus Sepulcher już do końca życia będzie tym
optymistycznym dzieciakiem, któremu pomogłem pięć lat temu… To z grubsza cała
historia… - zakończył z uśmiechem, znowu widząc przed oczami wyobraźni
radosnego, czternastoletniego przyjaciela, który teraz pracował ciężko żeby mu
pomóc. Robin sięgnęła przez kratę i chwyciła go za rękę.
-
Trafiłeś tutaj, bo zdradziłeś bardzo ważne informacje, prawda? - spytała cicho,
a on popatrzył na nią i skinął głową. - Zdradziłeś Ruch Oporu, chociaż to ty go
założyłeś - stwierdziła nieco oburzonym tonem, ale tak naprawdę nie była
zdenerwowana.
-
Wiem o tym. Nie sądziłem, że to zdrajcy - mruknął ponuro, czując kłucie winy w
piersi. – To mnie nie usprawiedliwia, ale moi przyjaciele są teraz w poważnym
niebezpieczeństwie. Muszę ich uratować.
-
Pomogę ci, Wraith - obiecała Robin entuzjastycznie, a blondyn zapytał tylko ile
ma lat. Powiedziała mu, że jest już dorosła i może podejmować ryzyko, jakie wiąże
się z działalnością w Ruchu Oporu. Chłopak zgodził się na to i uśmiechnął się
do niej z wdzięcznością.