Zgodnie z obietnicą jest kolejny rozdział, a w nim wizyta u królowej syren oraz zniszczenie kryjówki Ruchu Oporu. Gus wreszcie dostanie swoją chwilę sławy, a Arece odzyska brata.
Zapraszam do czytania :)
------------------------------------------------------------------------
Arece
jechał pomiędzy Shizą i Viole, którzy już opowiedzieli sobie wszystko, co działo
się w ciągu ostatniego roku. Chłopak nie odzywał się za wiele, wciąż zamartwiając
się o brata. Obawiał się, że syreny zrobią mu krzywdę, że go zabiją, lecz Shiza
zapewniał, iż nie ma się o co bać, bo królowa Serena jest dobra i nie popiera
przemocy. Arece’a nie bardzo to uspokoiło, ale nieco mu pomogło zaakceptować
zaistniałą sytuację. Viole jechała zamyślona ze spuszczoną głową. Ona również
się stresowała, ale nie Deuce’em tylko Wraithem. Miała niejasne przeczucie, że
wpadł w kłopoty i sam z nich nie wyjdzie. Modliła się w duchu, żeby to nie była
prawda. Miała również nadzieję, że Jesse będzie cały. Bardzo chciała, by
wszyscy jej przyjaciele przeżyli, żeby wszystko skończyło się dobrze i bez
ofiar.
-
Viole, czy coś cię martwi? - zapytał Shiza z niepokojem. Dziewczyna potrząsnęła
głową i uśmiechnęła się słabo.
-
Nie… tylko się zamyśliłam - mruknęła cicho, patrząc na zasmuconego Arece’a.
Wyciągnęła do niego rękę i ujęła jego dłoń, by go pocieszyć. Chłopak czując
ciepło jej dłoni, uśmiechnął się ponuro i zacisnął palce. Viole spytała jak
sobie radzi, a on tylko pokręcił głową i spojrzał na nią żałośnie.
-
Kiedy dojedziemy do Gniazda? - zapytał cicho. Viole puściła jego rękę, podnosząc
głowę, by ustalić gdzie są.
-
To tutaj - oświadczył Shiza uroczystym tonem. Arece podniósł wzrok i zaniemówił
z wrażenia.
Przed
nim brzegi rzeki oddalały się od siebie, tworząc idealnie okrągłe jezioro, od
którego dalej płynął wąski strumień. Na środku akwenu znajdował się kopiec z gałązek
i mułu, wyglądający zupełnie jak żeremie bobrów. Na wysepce wznosił się piękny
pałac z wieloma smukłymi wieżyczkami, na których szczytach powiewały proporce z
jasnobłękitnymi flagami. Godłem królowej Sereny była harfa opleciona
wodorostami. Cała budowla była olśniewająco biała; zbudowana z lodu i kryształu,
przystrojona pajęczyną, pokrytą kroplami rosy, błyszczącej jak
najszlachetniejsze diamenty. Tafla wody wokół fundamentów była niczym niezmącona,
lśniąca i piękna. Promieniowało od niej dziwne światło, dające wrażenie
strasznej tajemnicy, otaczającej całą fortecę syren. Do pałacu wiódł kryształowy
most, zdobiony złotymi łańcuchami pereł i sopelków, a także srebrną kostką
brukową.
Trójka
przyjaciół weszła na most, prowadząc konie obok siebie i zachwycając się pięknem
i ogromem budowli. W każdym razie Arece oraz Viole byli pod wielkim wrażeniem,
a Shiza patrzył na to wszystko z zainteresowaniem, lecz nie okazywał swojej
ekscytacji. Odwiedził królową Serenę już wielokrotnie i tak naprawdę zachwycała
go tylko ona jedna i złocista korona przeznaczona dla króla syren. Kiedy
granatowowłosy spojrzał na rozanieloną twarz Viole, uśmiechnął się szeroko.
-
Witajcie w Gnieździe Syren! - zawołał z szacunkiem, a wokół nich natychmiast
zaroiło się od strażników. Wszyscy byli przystojnymi młodzieńcami o zielonych, łuskowatych
ogonach. W rękach dzierżyli włócznie i halabardy, którymi w tamtej chwili
celowali w przybyłych. Shiza wyprostował się z uśmiechem.
-
Witajcie! Nazywam się Shiza, jestem przyjacielem królowej Sereny. Nie musicie
obawiać się ani mnie, ani mych towarzyszy.
Syreni
natychmiast oddalili się lub zniknęli pod wodą, a kryształowe wrota pałacu stanęły
otworem przed trójką przyjezdnych. Tuż przed drzwiami konie zostały im odebrane
przez młode dziewczęta o wielobarwnych włosach i zawsze zielonych oczach. Ich
skóra była błękitna, a między palcami widać było przezroczystą błonę. Viole
nieufnie pozwoliła im zabrać Icey, lecz Shiza uspokoił ją mówiąc, że to służki
Sereny. Powtarzał to ciągle i Arece’owi zaczęło się to nudzić, więc postanowił
więcej nie pokazywać, że się martwi.
Przeszli
przez jasny korytarz i stanęli w przestronnej sali tronowej zbudowanej z białego
marmuru. Na środku pomieszczenia stał złoty tron, nad którym zawieszone było
sito, z którego cały czas płynęła woda. Na podwyższeniu siedziała szczupła,
wysoka kobieta i choć się nie poruszała, była pełna gracji. Woda oblewała ją,
lecz widać było, że kobiecie to nie przeszkadza - wręcz przeciwnie, że to dla
niej przyjemne. Po srebrnym diademie Arece oraz Viole poznali, że stoją przed
samą królową Sereną. Syrena miała długi złocisty ogon, opleciony srebrnymi
niteczkami, które były wplecione również w jej długie niebieskie włosy, związane
na czubku głowy w kucyk. Miała duże zielone oczy i poczciwą, litościwą twarz.
Shiza uklęknął przed nią, pochylając głowę, a jego towarzysze zrobili to samo.
-
Witaj, moja piękna Sereno - przywitał się z szacunkiem długowłosy. - Cieszę się,
że znów mogę zobaczyć cię w twej wspaniałej syreniej postaci, moja królowo.
-
Witaj i ty, Shizo. Dawno nie mogłam cię gościć w swym pałacu. Co tak nagle cię
do mnie sprowadza? Ciebie i twoich przyjaciół? - spytała królowa, spoglądając
na Arece’a oraz Viole. Cała trójka wstała z podłogi i zasiadła na
przyniesionych dla nich fotelach z łabędziego puchu.
-
Królowo Sereno - odezwał się Arece, który do tej pory był bardzo onieśmielony
obecnością tak pięknej i godnej kobiety. Poczuł nagły przypływ śmiałości, wywołany
niepokojem o Deuce’a. - Wydaje mi się, iż jedna z twoich poddanych porwała
mojego brata. To było w… eee… - spojrzał na Viole oraz Shizę proszącym o pomoc
wzrokiem. Dziewczyna skinęła głową.
-
W Wąwozie Granicznym. Znajdowała się w rzece, gdy nasz przyjaciel chciał się
napić. Zahipnotyzowała go śpiewem i porwała, więc przypuszczamy, że jest tutaj
w lochach tak jak każdy z pojmanych przez syreny. Miejmy nadzieję, że twoje syrenki jeszcze go nie zjadły.
- Viole - syknął karcącym głosem Shiza. - Nie wolno ci... obrażasz królową. Jej podwładni nie zabijają bez pozwolenia. Sądzę też, że twój przyjaciel prędzej zostałby zamieniony w trytona.
-
Jak wygląda ów chłopiec? - spytała łagodnym głosem Serena, puszczając mimo uszu niegrzeczną aluzję Viole. Arece natychmiast
opisał brata i spytał spanikowany, czy Deuce tu jest. Królowa wezwała do siebie
jedną z dziewcząt stajennych i rozkazała jej przejść się po lochach i poszukać
zielonowłosego. - Nie musisz się obawiać, słodki książę - zwróciła się do Arece'a. - Shiza mówi prawdę, twemu bratu nic nie groziło odkąd został porwany. Sąd nad naszymi łupami odbywa się zwykle po trzech dniach od schwytania, byśmy mogli poznać więźnia. Jeśli okaże się użyteczny, zostaje zamieniony w trytona, by służyć w mojej armii. Jeśli jednak nie, ginie i zostaje kolacją.
Arece się skrzywił zdegustowany.
- Może cię to obrzydzać, książę, jednak nie ma słodszego mięsa nad ludzkie.
- Sereno - zmienił nagle temat białowłosy. - Nazywasz mnie księciem, wiesz, kim jestem?
- Oczywiście, chłopcze. Nazywasz się Arece Phantom, jesteś najmłodszym dziedzicem korony naszej pięknej krainy. Twój brat nie został porwany przez przypadek, chciałam sprawdzić, czy jesteś gotów skoczyć za nim na śmierć. Nie zawiodłam się, mój książę.
Chłopak zaniemówił. Po piętnastu minutach dziewczynka wróciła prowadząc ze sobą
Deuce’a, który miał nie całkiem przytomny wyraz twarzy.
-
Deuce! - zawołał radośnie Arece, rzucając się bratu na szyję. - Nic ci nie
jest!
-
O, cześć smarku! - zaśmiał się Deuce, ściskając białowłosego, jednak jego głos był trochę zaspany. - Jak mnie znalazłeś?
-
To on nam powiedział, gdzie jesteś - oświadczył Arece, wskazując bratu Shizę,
który uśmiechnął się do niego przyjaźnie i objął Viole ramieniem.
-
To Shiza, nasz przyjaciel i nowy towarzysz podróży - powiedziała Viole dumnym
tonem, lecz w tym momencie mężczyzna przestał się uśmiechać i pokręcił głową.
-
Viole, moja mała Viole. Ja nie pójdę z wami dalej, zostanę tutaj - poinformował
ją smutnym głosem.
-
Czemu nie? - zawołała zaskoczona. Nie chciała się z nim rozstawać, po
odnalezieniu go. Mężczyzna objął ją ramieniem i zabrał z daleka od bliźniaków,
którzy i tak starali się coś usłyszeć. Królowa Serena zaproponowała im poczęstunek
w ramach rekompensaty za nerwy, spowodowane porwaniem Deuce’a. Chłopcy
natychmiast na to przystali i zostali zabrani przez dwie małe dziewczynki do
innej sali, w której stał wielki stół, zastawiony najróżniejszymi potrawami. Od
chleba z masłem i solą do homarów w sosie grzybowym. Arece’owi oczy zapłonęły
zachwytem, zaś Deuce był po prostu sparaliżowany widokiem tak wielu pysznych i
gorących potraw. Obaj podskoczyli do stołu i zaczęli jeść.
-
Shiza, czemu nie pojedziesz z nami? - spytała po raz kolejny zmartwiona Viole.
Było jej naprawdę ciężko, ponownie rozstawać się z przyjacielem. Nie chciała
tego i miała nadzieję, że jeśli dowie się dlaczego nie chce on z nią jechać,
uda jej się wymyślić coś, by temu zaradzić.
-
Viole, to dość trudno wyjaśnić… - westchnął ciężko mężczyzna. On również nie
chciał opuszczać przyjaciółki, ale wiedział, że nie da rady z nią pojechać. -
Mam prawie czterdzieści lat i jestem jedynym żyjącym do dzisiaj człowiekiem, który
należał do Pierwszej Linii Oporu. Przeżyłem wiele przygód i wypadków, więc
jestem doświadczony życiem. Jest mi z tym ciężko i Viole… czuję, że nie dam dłużej
rady. Nie chcę z tobą jechać nie dlatego, że mi na tobie nie zależy, ale przez
swój wiek.
-
Przecież jesteś młodym człowiekiem, masz mnóstwo siły. Nie znam lepiej
wyszkolonego wojownika niż ty. Potrzebujemy cię… - jęknęła zrozpaczona. Po raz
pierwszy w życiu czuła się tak bezradna.
-
Przyjdę zawsze, gdy będziesz tego naprawdę potrzebować - obiecał jej mężczyzna.
- Ale wiem, że sobie poradzisz. Jesteś dorosłą, piękną kobietą, a w dodatku
zdolną, pomysłową i na pewno doskonale wyszkoloną.
-
Proszę, Shiza… nie poradzę sobie…
Długowłosy uklęknął przed nią i przytulił
ją do siebie. Wtulił twarz w jej włosy, szepcąc czułym tonem:
-
Viole… kochana. Radziłaś sobie bardzo dobrze nie wiedząc, że żyję. Czemu teraz
miałabyś sobie nie poradzić? Doprowadziłaś tych chłopców do Wąwozu Granicznego,
uratowałaś młodszego przed niechybną śmiercią, pomogłaś uratować Masona. Razem
z przyjaciółmi uda ci się zrobić wszystko.
-
Przecież… czy…
-
Byłaś dla mnie jak córka. Myślę, że przekazałem ci wszystko, co jest potrzebne
do życia. Ja chcę tutaj dokończyć swojego życia - powiedział poważnym tonem
Shiza, a na te słowa Viole nie powstrzymała łez. Rozpłakała się jak dziecko i
przytuliła się do przyjaciela jak mała małpka.
-
Nie możesz jeszcze umrzeć… - wykrztusiła. - Wraith będzie cię potrzebować… ja i
Jesse też… Mason, Lisa, Shade… zwłaszcza on. Nie pamiętasz jak go przygarnąłeś?
Zaopiekowałeś się nim, kiedy poznał prawdę o rodzicach i uciekł… potem Wraith
go znalazł i obaj do nas ponownie dołączyliście. Byłeś dla nas wszystkich
ojcem.
-
Viole, jesteście dorośli. Nawet Shade dojrzał. Wierz mi, dacie radę beze mnie.
-
Boję się… - wyznała cicho dziewczyna i nagle poczuła, że ktoś ją obejmuje od tyłu.
Odchyliła lekko głowę i uśmiechnęła się smutno, widząc Arece’a. Białowłosy
przytulił ją.
-
Nie masz się czego bać - powiedział pewnym głosem, uśmiechając się do Shizy. Dołączył
do nich Deuce, trzymając w ręce homara. Viole parsknęła śmiechem.
-
Poradzimy sobie - powiedział zielonowłosy z pełnymi ustami. - Dzięki, Shiza, że
pomogłeś im mnie znaleźć.
-
Nie ma za co, Deuce - uśmiechnął się Shiza i zanim Viole zdążyła się zorientować
odszedł od nich i zniknął za drzwiami. Po twarzy dziewczyny ponownie spłynęły łzy.
Nie chcąc by któryś z chłopców je zauważył, odwróciła się i wtuliła w pierś
Arece’a. Białowłosy objął ją, przyciskając mocno do siebie. On również zdążył
przywiązać się do mężczyzny; wiedział, że będzie za nim tęsknić. W tamtej
chwili czuł ciężar na sercu oraz ciepłe łzy Viole, spływające po jej twarzy.
Deuce spojrzał na brata z uśmiechem.
-
Masz oczy jak szklanki. Proszę, nie rozklejaj się - rzucił rozbawiony, obejmując
go. I Viole, i Arece spojrzeli na niego z wyrzutem, a on wzruszył ramionami.
-
Nie znałem go za dobrze, więc mnie to tak nie rusza - zaczął się tłumaczyć,
zestresowany ich oburzonymi spojrzeniami, a oni wybuchli głośnym śmiechem.
Viole wyswobodziła się z uścisku przyjaciół i wyszła z pałacu, by tam na nich
czekać.
Po
uzupełnieniu zapasów potrawami ze stołu w jadalni królowej i krótkim pożegnaniu
z Shizą, bliźniacy dołączyli do swojej koleżanki. Opuścili Gniazdo Syren
galopem i pomknęli z prądem rzeki dalej na zachód do dżungli.
Gus
siedział przy komputerze, obserwując towarzyszy na interaktywnej, trójwymiarowej
mapie. Bardzo niepokoiło go, że Wraith nie zmienia swojej pozycji, tylko siedzi
na pustyni. Mimo tego, Sepulcher był opanowany i cały czas czujny, co się opłaciło.
Nad sobą usłyszał szmer i trzask.
-
Boże przenajświętszy! - wykrztusił i rzucił się, by resetować komputery i
kasować dane. Kolejny łomot. Gus wczołgał się pod biurko i odłączył całe
zasilanie. Na chwilę zrobiło się ciemno, a zaraz potem zapaliła się pomarańczowa
lampka zasilania awaryjnego. Sepulcher spojrzał na biurko, na którym wciąż było
mnóstwo dokumentów. Zostawił rozłączone kable i na czworakach podszedł do stołu.
Kiedy wstał by zgarnąć papiery do pokoju wpadło tuzin żołnierzy. Niebieskowłosy
znowu upadł na podłogę i zaklął w duchu. Wyjrzał zza stolika i bardzo się
zdziwił, widząc, że strażnicy nie mają przy sobie mieczy tylko karabiny.
-
A żeby was pokarało… - warknął cicho i przeczołgał się za biurko z komputerami.
Uśmiechnął się, ciesząc się ze swojej zapobiegliwości. Spojrzał na duży kamień,
blokujący wlot wentylacyjny.
-
Co to za dokumenty? - spytał jeden z żołnierzy, przyglądając się papierom na
biurku. Jego przełożony nie zwrócił na niego zbytniej uwagi i kazał mu je zebrać
do torby. Gus odwrócił się gwałtownie i uderzył głową w biurko, powodując tym
samym łomot. Wszyscy strażnicy spojrzeli w tamtym kierunku i jak jeden mąż
ruszyli do ściany. “Szlag by to!”, pomyślał z rozpaczą chłopak, po czym
zrzucił płaszcz i sięgnął niepostrzeżenie po swój miecz, stojący opodal. Wyjął
go z pochwy i w chwili, gdy jeden z żołnierzy zajrzał za biurko, niebieskowłosy
wbił ostrze w jego krtań. Krew trysnęła na wszystkie strony, co bardzo zaskoczyło
pozostałych strażników i pozwoliło Gus’owi wyjść z kryjówki i przyjąć pozycję
bardziej dogodną do walki. Przywódca żołnierzy uśmiechnął się kpiąco, patrząc
na zakrwawiony miecz i trupa swojego gwardzisty.
-
Myślisz, że tą zabawką poradzisz sobie z nowoczesnym sprzętem? - zapytał
rozbawiony, podnosząc karabin i celując w chłopaka.
-
Mam taką nadzieję - odparł Gus, spoglądając niepewnie na broń. Długa grzywka
zakrywała mu oczy, więc modlił się, by strażnicy nie dostrzegli strachu jaki w
nich świecił.
-
Zabić go - padł rozkaz, a zaraz po nim strzały. Sepulcher zasłonił się przed
nimi mieczem, lecz jedna z kul i tak trafiła go w ramię.
-
Nie możecie mnie zastrzelić! - krzyknął nagle, uchylając się przed kolejnymi
strzałami. - Mam informacje, które są bardzo ważne a nigdzie nie zapisane!
-
Stać! - krzyknął dowódca, a jego podwładni zaprzestali ostrzału. Gus osunął się
po ścianie, odłożył miecz i chwycił się za krwawiące ramię. Zaczął oddychać głęboko
i szybko, czując tępy ból w głowie. Zastanawiało go to, ponieważ na pewno nie
został postrzelony w okolice głowy.
-
Jakie informacje? - spytał dowódca, podnosząc go gwałtownie za zranione ramię.
Gus syknął, zaciskając zęby.
-
Tylko ja wiem, gdzie w tej chwili jest cały Ruch Oporu i wszyscy wojownicy -
warknął niebieskowłosy. Jego wzrok padł na zapalniczkę, którą zazwyczaj Wraith
bawił się, gdy był zdenerwowany. Zawsze zapalał płomień, podrzucał zapalarkę i łapał
ją tuż nad stołem. Lisę i Masona to denerwowało, ponieważ bali się, że kiedyś
mu się nie uda i cała kryjówka razem z dokumentami pójdzie z dymem. Gus jednak
ufał mu całkowicie. Teraz, gdy nie miał innego wyjścia, wyrwał się wrogowi i
doskoczył do biurka. Złapał zapalniczkę, otworzył ogień, po czym cisnął
przedmiot na środek stołu. Natychmiast wybuchł płomień i panika wśród żołnierzy.
Niebieskowłosy wykorzystał zamieszanie, rzucając się pod biurko z komputerami.
W chwili, gdy miał się wcisnąć do szybu wentylacyjnego, jeden z żołnierzy złapał
go za ramię i odciągnął do tyłu. Gus odwrócił się, uderzając napastnika pięścią
w twarz i łamiąc mu nos, lecz w tym momencie strażnik strzelił. Sepulcher złapał
się za brzuch, czując gorącą krew wypływającą z rany, i padł na kolana. W jego
zielonych oczach odbijał się złoto-czerwony płomień ognia, trawiącego wszystkie
dokumenty i owoce jego ciężkiej pracy. Padł rozkaz. Gus został pochwycony w pół
i wyciągnięty poza obszar pożaru. Zakrył twarz rękami. Łzy spłynęły mu po
twarzy, mieszając się z krwią na dłoniach.
Kiedy
żołnierze i ich zakładnik wyszli z kryjówki, ta wybuchła unosząc się w niebo
jako gęsty, czarny i duszący dym.