14.08.2014

Rozdział XVI: Porwani

Zgodnie z obietnicą jest kolejny rozdział, a w nim wizyta u królowej syren oraz zniszczenie kryjówki Ruchu Oporu. Gus wreszcie dostanie swoją chwilę sławy, a Arece odzyska brata.
Zapraszam do czytania :)

------------------------------------------------------------------------

         Arece jechał pomiędzy Shizą i Viole, którzy już opowiedzieli sobie wszystko, co działo się w ciągu ostatniego roku. Chłopak nie odzywał się za wiele, wciąż zamartwiając się o brata. Obawiał się, że syreny zrobią mu krzywdę, że go zabiją, lecz Shiza zapewniał, iż nie ma się o co bać, bo królowa Serena jest dobra i nie popiera przemocy. Arece’a nie bardzo to uspokoiło, ale nieco mu pomogło zaakceptować zaistniałą sytuację. Viole jechała zamyślona ze spuszczoną głową. Ona również się stresowała, ale nie Deuce’em tylko Wraithem. Miała niejasne przeczucie, że wpadł w kłopoty i sam z nich nie wyjdzie. Modliła się w duchu, żeby to nie była prawda. Miała również nadzieję, że Jesse będzie cały. Bardzo chciała, by wszyscy jej przyjaciele przeżyli, żeby wszystko skończyło się dobrze i bez ofiar.
 - Viole, czy coś cię martwi? - zapytał Shiza z niepokojem. Dziewczyna potrząsnęła głową i uśmiechnęła się słabo.
 - Nie… tylko się zamyśliłam - mruknęła cicho, patrząc na zasmuconego Arece’a. Wyciągnęła do niego rękę i ujęła jego dłoń, by go pocieszyć. Chłopak czując ciepło jej dłoni, uśmiechnął się ponuro i zacisnął palce. Viole spytała jak sobie radzi, a on tylko pokręcił głową i spojrzał na nią żałośnie.
 - Kiedy dojedziemy do Gniazda? - zapytał cicho. Viole puściła jego rękę, podnosząc głowę, by ustalić gdzie są.
 - To tutaj - oświadczył Shiza uroczystym tonem. Arece podniósł wzrok i zaniemówił z wrażenia.
         Przed nim brzegi rzeki oddalały się od siebie, tworząc idealnie okrągłe jezioro, od którego dalej płynął wąski strumień. Na środku akwenu znajdował się kopiec z gałązek i mułu, wyglądający zupełnie jak żeremie bobrów. Na wysepce wznosił się piękny pałac z wieloma smukłymi wieżyczkami, na których szczytach powiewały proporce z jasnobłękitnymi flagami. Godłem królowej Sereny była harfa opleciona wodorostami. Cała budowla była olśniewająco biała; zbudowana z lodu i kryształu, przystrojona pajęczyną, pokrytą kroplami rosy, błyszczącej jak najszlachetniejsze diamenty. Tafla wody wokół fundamentów była niczym niezmącona, lśniąca i piękna. Promieniowało od niej dziwne światło, dające wrażenie strasznej tajemnicy, otaczającej całą fortecę syren. Do pałacu wiódł kryształowy most, zdobiony złotymi łańcuchami pereł i sopelków, a także srebrną kostką brukową.
         Trójka przyjaciół weszła na most, prowadząc konie obok siebie i zachwycając się pięknem i ogromem budowli. W każdym razie Arece oraz Viole byli pod wielkim wrażeniem, a Shiza patrzył na to wszystko z zainteresowaniem, lecz nie okazywał swojej ekscytacji. Odwiedził królową Serenę już wielokrotnie i tak naprawdę zachwycała go tylko ona jedna i złocista korona przeznaczona dla króla syren. Kiedy granatowowłosy spojrzał na rozanieloną twarz Viole, uśmiechnął się szeroko.
 - Witajcie w Gnieździe Syren! - zawołał z szacunkiem, a wokół nich natychmiast zaroiło się od strażników. Wszyscy byli przystojnymi młodzieńcami o zielonych, łuskowatych ogonach. W rękach dzierżyli włócznie i halabardy, którymi w tamtej chwili celowali w przybyłych. Shiza wyprostował się z uśmiechem.
 - Witajcie! Nazywam się Shiza, jestem przyjacielem królowej Sereny. Nie musicie obawiać się ani mnie, ani mych towarzyszy.
         Syreni natychmiast oddalili się lub zniknęli pod wodą, a kryształowe wrota pałacu stanęły otworem przed trójką przyjezdnych. Tuż przed drzwiami konie zostały im odebrane przez młode dziewczęta o wielobarwnych włosach i zawsze zielonych oczach. Ich skóra była błękitna, a między palcami widać było przezroczystą błonę. Viole nieufnie pozwoliła im zabrać Icey, lecz Shiza uspokoił ją mówiąc, że to służki Sereny. Powtarzał to ciągle i Arece’owi zaczęło się to nudzić, więc postanowił więcej nie pokazywać, że się martwi.
         Przeszli przez jasny korytarz i stanęli w przestronnej sali tronowej zbudowanej z białego marmuru. Na środku pomieszczenia stał złoty tron, nad którym zawieszone było sito, z którego cały czas płynęła woda. Na podwyższeniu siedziała szczupła, wysoka kobieta i choć się nie poruszała, była pełna gracji. Woda oblewała ją, lecz widać było, że kobiecie to nie przeszkadza - wręcz przeciwnie, że to dla niej przyjemne. Po srebrnym diademie Arece oraz Viole poznali, że stoją przed samą królową Sereną. Syrena miała długi złocisty ogon, opleciony srebrnymi niteczkami, które były wplecione również w jej długie niebieskie włosy, związane na czubku głowy w kucyk. Miała duże zielone oczy i poczciwą, litościwą twarz. Shiza uklęknął przed nią, pochylając głowę, a jego towarzysze zrobili to samo.
 - Witaj, moja piękna Sereno - przywitał się z szacunkiem długowłosy. - Cieszę się, że znów mogę zobaczyć cię w twej wspaniałej syreniej postaci, moja królowo.
 - Witaj i ty, Shizo. Dawno nie mogłam cię gościć w swym pałacu. Co tak nagle cię do mnie sprowadza? Ciebie i twoich przyjaciół? - spytała królowa, spoglądając na Arece’a oraz Viole. Cała trójka wstała z podłogi i zasiadła na przyniesionych dla nich fotelach z łabędziego puchu.
 - Królowo Sereno - odezwał się Arece, który do tej pory był bardzo onieśmielony obecnością tak pięknej i godnej kobiety. Poczuł nagły przypływ śmiałości, wywołany niepokojem o Deuce’a. - Wydaje mi się, iż jedna z twoich poddanych porwała mojego brata. To było w… eee… - spojrzał na Viole oraz Shizę proszącym o pomoc wzrokiem. Dziewczyna skinęła głową.
 - W Wąwozie Granicznym. Znajdowała się w rzece, gdy nasz przyjaciel chciał się napić. Zahipnotyzowała go śpiewem i porwała, więc przypuszczamy, że jest tutaj w lochach tak jak każdy z pojmanych przez syreny. Miejmy nadzieję, że twoje syrenki jeszcze go nie zjadły.
 - Viole - syknął karcącym głosem Shiza. - Nie wolno ci... obrażasz królową. Jej podwładni nie zabijają bez pozwolenia. Sądzę też, że twój przyjaciel prędzej zostałby zamieniony w trytona.
 - Jak wygląda ów chłopiec? - spytała łagodnym głosem Serena, puszczając mimo uszu niegrzeczną aluzję Viole. Arece natychmiast opisał brata i spytał spanikowany, czy Deuce tu jest. Królowa wezwała do siebie jedną z dziewcząt stajennych i rozkazała jej przejść się po lochach i poszukać zielonowłosego. - Nie musisz się obawiać, słodki książę - zwróciła się do Arece'a. - Shiza mówi prawdę, twemu bratu nic nie groziło odkąd został porwany. Sąd nad naszymi łupami odbywa się zwykle po trzech dniach od schwytania, byśmy mogli poznać więźnia. Jeśli okaże się użyteczny, zostaje zamieniony w trytona, by służyć w mojej armii. Jeśli jednak nie, ginie i zostaje kolacją.
        Arece się skrzywił zdegustowany.
 - Może cię to obrzydzać, książę, jednak nie ma słodszego mięsa nad ludzkie.
 - Sereno - zmienił nagle temat białowłosy. - Nazywasz mnie księciem, wiesz, kim jestem?
 - Oczywiście, chłopcze. Nazywasz się Arece Phantom, jesteś najmłodszym dziedzicem korony naszej pięknej krainy. Twój brat nie został porwany przez przypadek, chciałam sprawdzić, czy jesteś gotów skoczyć za nim na śmierć. Nie zawiodłam się, mój książę.
       Chłopak zaniemówił. Po piętnastu minutach dziewczynka wróciła prowadząc ze sobą Deuce’a, który miał nie całkiem przytomny wyraz twarzy.
 - Deuce! - zawołał radośnie Arece, rzucając się bratu na szyję. - Nic ci nie jest!
 - O, cześć smarku! - zaśmiał się Deuce, ściskając białowłosego, jednak jego głos był trochę zaspany. - Jak mnie znalazłeś?
 - To on nam powiedział, gdzie jesteś - oświadczył Arece, wskazując bratu Shizę, który uśmiechnął się do niego przyjaźnie i objął Viole ramieniem.
 - To Shiza, nasz przyjaciel i nowy towarzysz podróży - powiedziała Viole dumnym tonem, lecz w tym momencie mężczyzna przestał się uśmiechać i pokręcił głową.
 - Viole, moja mała Viole. Ja nie pójdę z wami dalej, zostanę tutaj - poinformował ją smutnym głosem.
 - Czemu nie? - zawołała zaskoczona. Nie chciała się z nim rozstawać, po odnalezieniu go. Mężczyzna objął ją ramieniem i zabrał z daleka od bliźniaków, którzy i tak starali się coś usłyszeć. Królowa Serena zaproponowała im poczęstunek w ramach rekompensaty za nerwy, spowodowane porwaniem Deuce’a. Chłopcy natychmiast na to przystali i zostali zabrani przez dwie małe dziewczynki do innej sali, w której stał wielki stół, zastawiony najróżniejszymi potrawami. Od chleba z masłem i solą do homarów w sosie grzybowym. Arece’owi oczy zapłonęły zachwytem, zaś Deuce był po prostu sparaliżowany widokiem tak wielu pysznych i gorących potraw. Obaj podskoczyli do stołu i zaczęli jeść.

         - Shiza, czemu nie pojedziesz z nami? - spytała po raz kolejny zmartwiona Viole. Było jej naprawdę ciężko, ponownie rozstawać się z przyjacielem. Nie chciała tego i miała nadzieję, że jeśli dowie się dlaczego nie chce on z nią jechać, uda jej się wymyślić coś, by temu zaradzić.
 - Viole, to dość trudno wyjaśnić… - westchnął ciężko mężczyzna. On również nie chciał opuszczać przyjaciółki, ale wiedział, że nie da rady z nią pojechać. - Mam prawie czterdzieści lat i jestem jedynym żyjącym do dzisiaj człowiekiem, który należał do Pierwszej Linii Oporu. Przeżyłem wiele przygód i wypadków, więc jestem doświadczony życiem. Jest mi z tym ciężko i Viole… czuję, że nie dam dłużej rady. Nie chcę z tobą jechać nie dlatego, że mi na tobie nie zależy, ale przez swój wiek.
 - Przecież jesteś młodym człowiekiem, masz mnóstwo siły. Nie znam lepiej wyszkolonego wojownika niż ty. Potrzebujemy cię… - jęknęła zrozpaczona. Po raz pierwszy w życiu czuła się tak bezradna.
 - Przyjdę zawsze, gdy będziesz tego naprawdę potrzebować - obiecał jej mężczyzna. - Ale wiem, że sobie poradzisz. Jesteś dorosłą, piękną kobietą, a w dodatku zdolną, pomysłową i na pewno doskonale wyszkoloną.
 - Proszę, Shiza… nie poradzę sobie…
         Długowłosy uklęknął przed nią i przytulił ją do siebie. Wtulił twarz w jej włosy, szepcąc czułym tonem:
 - Viole… kochana. Radziłaś sobie bardzo dobrze nie wiedząc, że żyję. Czemu teraz miałabyś sobie nie poradzić? Doprowadziłaś tych chłopców do Wąwozu Granicznego, uratowałaś młodszego przed niechybną śmiercią, pomogłaś uratować Masona. Razem z przyjaciółmi uda ci się zrobić wszystko.
 - Przecież… czy…
 - Byłaś dla mnie jak córka. Myślę, że przekazałem ci wszystko, co jest potrzebne do życia. Ja chcę tutaj dokończyć swojego życia - powiedział poważnym tonem Shiza, a na te słowa Viole nie powstrzymała łez. Rozpłakała się jak dziecko i przytuliła się do przyjaciela jak mała małpka.
 - Nie możesz jeszcze umrzeć… - wykrztusiła. - Wraith będzie cię potrzebować… ja i Jesse też… Mason, Lisa, Shade… zwłaszcza on. Nie pamiętasz jak go przygarnąłeś? Zaopiekowałeś się nim, kiedy poznał prawdę o rodzicach i uciekł… potem Wraith go znalazł i obaj do nas ponownie dołączyliście. Byłeś dla nas wszystkich ojcem.
 - Viole, jesteście dorośli. Nawet Shade dojrzał. Wierz mi, dacie radę beze mnie.
 - Boję się… - wyznała cicho dziewczyna i nagle poczuła, że ktoś ją obejmuje od tyłu. Odchyliła lekko głowę i uśmiechnęła się smutno, widząc Arece’a. Białowłosy przytulił ją.
 - Nie masz się czego bać - powiedział pewnym głosem, uśmiechając się do Shizy. Dołączył do nich Deuce, trzymając w ręce homara. Viole parsknęła śmiechem.
 - Poradzimy sobie - powiedział zielonowłosy z pełnymi ustami. - Dzięki, Shiza, że pomogłeś im mnie znaleźć.
 - Nie ma za co, Deuce - uśmiechnął się Shiza i zanim Viole zdążyła się zorientować odszedł od nich i zniknął za drzwiami. Po twarzy dziewczyny ponownie spłynęły łzy. Nie chcąc by któryś z chłopców je zauważył, odwróciła się i wtuliła w pierś Arece’a. Białowłosy objął ją, przyciskając mocno do siebie. On również zdążył przywiązać się do mężczyzny; wiedział, że będzie za nim tęsknić. W tamtej chwili czuł ciężar na sercu oraz ciepłe łzy Viole, spływające po jej twarzy. Deuce spojrzał na brata z uśmiechem.
 - Masz oczy jak szklanki. Proszę, nie rozklejaj się - rzucił rozbawiony, obejmując go. I Viole, i Arece spojrzeli na niego z wyrzutem, a on wzruszył ramionami.
 - Nie znałem go za dobrze, więc mnie to tak nie rusza - zaczął się tłumaczyć, zestresowany ich oburzonymi spojrzeniami, a oni wybuchli głośnym śmiechem. Viole wyswobodziła się z uścisku przyjaciół i wyszła z pałacu, by tam na nich czekać.
         Po uzupełnieniu zapasów potrawami ze stołu w jadalni królowej i krótkim pożegnaniu z Shizą, bliźniacy dołączyli do swojej koleżanki. Opuścili Gniazdo Syren galopem i pomknęli z prądem rzeki dalej na zachód do dżungli.

         Gus siedział przy komputerze, obserwując towarzyszy na interaktywnej, trójwymiarowej mapie. Bardzo niepokoiło go, że Wraith nie zmienia swojej pozycji, tylko siedzi na pustyni. Mimo tego, Sepulcher był opanowany i cały czas czujny, co się opłaciło. Nad sobą usłyszał szmer i trzask.
 - Boże przenajświętszy! - wykrztusił i rzucił się, by resetować komputery i kasować dane. Kolejny łomot. Gus wczołgał się pod biurko i odłączył całe zasilanie. Na chwilę zrobiło się ciemno, a zaraz potem zapaliła się pomarańczowa lampka zasilania awaryjnego. Sepulcher spojrzał na biurko, na którym wciąż było mnóstwo dokumentów. Zostawił rozłączone kable i na czworakach podszedł do stołu. Kiedy wstał by zgarnąć papiery do pokoju wpadło tuzin żołnierzy. Niebieskowłosy znowu upadł na podłogę i zaklął w duchu. Wyjrzał zza stolika i bardzo się zdziwił, widząc, że strażnicy nie mają przy sobie mieczy tylko karabiny.
 - A żeby was pokarało… - warknął cicho i przeczołgał się za biurko z komputerami. Uśmiechnął się, ciesząc się ze swojej zapobiegliwości. Spojrzał na duży kamień, blokujący wlot wentylacyjny.
 - Co to za dokumenty? - spytał jeden z żołnierzy, przyglądając się papierom na biurku. Jego przełożony nie zwrócił na niego zbytniej uwagi i kazał mu je zebrać do torby. Gus odwrócił się gwałtownie i uderzył głową w biurko, powodując tym samym łomot. Wszyscy strażnicy spojrzeli w tamtym kierunku i jak jeden mąż ruszyli do ściany. “Szlag by to!”, pomyślał z rozpaczą chłopak, po czym zrzucił płaszcz i sięgnął niepostrzeżenie po swój miecz, stojący opodal. Wyjął go z pochwy i w chwili, gdy jeden z żołnierzy zajrzał za biurko, niebieskowłosy wbił ostrze w jego krtań. Krew trysnęła na wszystkie strony, co bardzo zaskoczyło pozostałych strażników i pozwoliło Gus’owi wyjść z kryjówki i przyjąć pozycję bardziej dogodną do walki. Przywódca żołnierzy uśmiechnął się kpiąco, patrząc na zakrwawiony miecz i trupa swojego gwardzisty.
 - Myślisz, że tą zabawką poradzisz sobie z nowoczesnym sprzętem? - zapytał rozbawiony, podnosząc karabin i celując w chłopaka.
 - Mam taką nadzieję - odparł Gus, spoglądając niepewnie na broń. Długa grzywka zakrywała mu oczy, więc modlił się, by strażnicy nie dostrzegli strachu jaki w nich świecił.
 - Zabić go - padł rozkaz, a zaraz po nim strzały. Sepulcher zasłonił się przed nimi mieczem, lecz jedna z kul i tak trafiła go w ramię.
 - Nie możecie mnie zastrzelić! - krzyknął nagle, uchylając się przed kolejnymi strzałami. - Mam informacje, które są bardzo ważne a nigdzie nie zapisane!
 - Stać! - krzyknął dowódca, a jego podwładni zaprzestali ostrzału. Gus osunął się po ścianie, odłożył miecz i chwycił się za krwawiące ramię. Zaczął oddychać głęboko i szybko, czując tępy ból w głowie. Zastanawiało go to, ponieważ na pewno nie został postrzelony w okolice głowy.
 - Jakie informacje? - spytał dowódca, podnosząc go gwałtownie za zranione ramię. Gus syknął, zaciskając zęby.
 - Tylko ja wiem, gdzie w tej chwili jest cały Ruch Oporu i wszyscy wojownicy - warknął niebieskowłosy. Jego wzrok padł na zapalniczkę, którą zazwyczaj Wraith bawił się, gdy był zdenerwowany. Zawsze zapalał płomień, podrzucał zapalarkę i łapał ją tuż nad stołem. Lisę i Masona to denerwowało, ponieważ bali się, że kiedyś mu się nie uda i cała kryjówka razem z dokumentami pójdzie z dymem. Gus jednak ufał mu całkowicie. Teraz, gdy nie miał innego wyjścia, wyrwał się wrogowi i doskoczył do biurka. Złapał zapalniczkę, otworzył ogień, po czym cisnął przedmiot na środek stołu. Natychmiast wybuchł płomień i panika wśród żołnierzy. Niebieskowłosy wykorzystał zamieszanie, rzucając się pod biurko z komputerami. W chwili, gdy miał się wcisnąć do szybu wentylacyjnego, jeden z żołnierzy złapał go za ramię i odciągnął do tyłu. Gus odwrócił się, uderzając napastnika pięścią w twarz i łamiąc mu nos, lecz w tym momencie strażnik strzelił. Sepulcher złapał się za brzuch, czując gorącą krew wypływającą z rany, i padł na kolana. W jego zielonych oczach odbijał się złoto-czerwony płomień ognia, trawiącego wszystkie dokumenty i owoce jego ciężkiej pracy. Padł rozkaz. Gus został pochwycony w pół i wyciągnięty poza obszar pożaru. Zakrył twarz rękami. Łzy spłynęły mu po twarzy, mieszając się z krwią na dłoniach.

         Kiedy żołnierze i ich zakładnik wyszli z kryjówki, ta wybuchła unosząc się w niebo jako gęsty, czarny i duszący dym.