Dobra, Misie-tulisie :) W tym rozdziale nasi kochani przyjaciele zdobędą pierwszy Rdzeń, a więc fabuła w końcu ruszyła dalej xD Bijcie pokłony.
A nie przedłużając, zapraszam do czytania :)
(UWAGA: rozdziały będą pojawiały się do stycznia tak regularnie jak do tej pory. Potem będzie ich mniej, aż do kwietnia, kiedy to skończą się ukazywać. A to z racji tego, że mam matury x.x)
--------------------------------------------
-
Gus… - jęknęła Lisa, patrząc na swój komunikator. Kiedy z nikim się nie łączyła
na ekranie wyświetlały się zdjęcia jej towarzyszy z Ruchu Oporu. Obraz z daną
osobą stawał się czarny, gdy określony komunikator został zniszczony. Donnie
trzymający latarkę, spojrzał jej przez ramię i spytał, o co chodzi. Dziewczyna
poprawiła okulary na nosie.
-
Coś złego się stało - odpowiedziała cicho. - Gus nigdy nie wyłączał
komunikatora, ani nie pakował się w kłopoty, wymagające wezwania pomocy.
-
Jak to wezwania pomocy? Znaczy, że jeśli jego zdjęcie zniknęło, to potrzebuje
pomocy? - spytał Donovan, a Lisa przytaknęła.
-
Mniej więcej. Umówiliśmy się, że jeśli się całkowicie rozłączymy, to znaczy, że
mamy kłopoty.
-
Wróćmy i mu pomóżmy. To nasz przyjaciel, tak trzeba - stwierdził blondyn, lecz
niebieskowłosa tym razem pokręciła głową.
-
Nawet jeśli, to my mamy własną misję i nie możemy z niej rezygnować przez to, że
on ma kłopoty - oświadczyła chłodnym głosem, chociaż sama miała wielką ochotę
zawrócić i poszukać niebieskowłosego.
-
Więc szybko znajdźmy ten Rdzeń Ognia i ruszajmy mu na ratunek.
Lisa
popatrzyła na niego z radością.
Od kilku godzin szli przez jaskinię w
skale wapiennej i wciąż nie widzieli wyjścia, choć według urządzeń namierzających
Lisy już dawno powinni być w porcie. Blondyna niepokoiła ta sytuacja, zwłaszcza,
że nad nimi na stalaktytach siedziały małe, chude stworzonka o biało-błękitnej
skórze. Brzytwostwory, o których opowiadał Mason wcale nie wyglądały na groźne
i “upierdliwe”, ale Donnie wolał nie przekonywać się na własnej skórze jak
ostre są ich ramiona. Lisa podzielała jego zdanie w stu procentach. Ją również
martwiło ich obecne położenie, ale nie chciała poruszać tego tematu. Bała się, że
wybuchnie płaczem jeśli tylko zacznie się użalać, więc wolała milczeć. Niestety
Donovan nie pomyślał o takim przebiegu zdarzeń i zagadnął:
-
Co jeśli się zgubiliśmy i nie wyjdziemy? - zapytał cicho, a dziewczyna zgromiła
go wzrokiem. Nie chciała odpowiadać na to pytanie, ale zrobiła to.
-
Jesteśmy skończeni. Shade powiedziałby, że wpadliśmy jak śliwki w kompot, ale
ja nie za bardzo rozumiem takie powiedzenie. W końcu śliwki powinny lubić
kompot.
-
Zależy jaki kompot - zaśmiał się blondyn wesoło. - Jeśli truskawkowy to go
polubią, jeśli śliwkowy to raczej nie.
-
Wiesz co, zabawny jesteś - powiedziała z szerokim uśmiechem Lisa. Donovan złapał
ją w pół i zaczął łaskotać po bokach, a dziewczyna śmiała się głośno, prosząc
go żeby przestał. Wylądowali na ziemi śmiejąc się wesoło, zaś latarka poturlała
się w kąt. Kiedy coś cicho stuknęło i rozległ głuchy łomot, Donovan oraz Lisa
natychmiast się zerwali, rozglądając się dokoła. Zrobiło się ciemno, ponieważ
latarka wpadła w szczelinę skalną i zgasła. Blondyn rozpalił małą kulę ognia, a
po chwili stwierdził, że jednak wolał, gdy nic nie widział. Byli otoczeni przez
brzytwostwory, których zęby, oczy i ostrza połyskiwały złowrogo w świetle.
-
Ojej! - wymsknęło się chłopakowi, który zasłonił Lisę ramionami, wyciągając
jednocześnie swój czerwony miecz. Dziewczyna szybko sięgnęła na plecy i ściągnęła
z nich kuszę oraz strzały.
-
Atakuj z rozwagą i nie tnij na ślepo - poradziła przyjacielowi półgębkiem. Skinął
głową, a w chwili gdy brzytwostwory zaatakowały, padł na kolana, wykonując
jednocześnie obrót, czym rozciął tuzin potworów na pół. Lisa pochwaliła go w myślach,
strzelając jak najszybciej potrafiła.
Bronili
się i atakowali przez piętnaście minut, aż nagle dziewczyna upadła na ziemię
raniona po kostkach i łydkach ostrymi brzytwami. Krew płynęła powoli z ran i
Lisa była bezbronna nie mogąc się podnieść. Donovan spojrzał na nią
zaniepokojony, co potwory wykorzystały i jego również pocięły. Chłopak upadł,
uderzając głową o skałę, ale nie stracił przytomności ani czujności. Za każdym
razem, gdy brzytwostwór podbiegał do niego, on uderzał mieczem lub pięścią.
Doczołgał się do przyjaciółki i ją również osłaniał. Niebieskowłosa skuliła się
tuż przy nim, czując się okropnie, że wykorzystuje jego obecność jako tarczę,
ale wiedziała, że inaczej nie przeżyje. Nagle coś przyszło jej do głowy. Podsunęła
Donovanowi pomysł, by użył ponownie swoich mocy. Chłopak spojrzał na nią jak na
szaloną, ale postanowił spróbować. Wiedział, iż nie panuje do końca nad ogniem,
lecz wiedział również, że inaczej nie uda im się przeżyć. W chwili, gdy stwory
zaatakowały od chłopaka wybuchły płomienie, paląc wszystko, co było w polu rażenia.
Jedynie Lisy ogień nie ruszał, tylko zgrabnie ją omijał. Brzytwostwory paliły
się żywcem, wyjąc i skrzecząc żałośnie. Zapach ich zwęglonych ciał był
nieprzyjemny, niezwykle ostry, a dym szczypiący w oczy i dławiący. Kiedy zapadła
cisza, ogień opadł pozostawiając po sobie jedynie złocistą poświatę, rozświetlającą
jaskinię. Donovan spojrzał na Lisę z niepokojem, po czym opadł na ziemię z
zamkniętymi oczami. Czuł krople potu, spływające mu po czole. Niebieskowłosa
obróciła go na plecy, kładąc sobie jego głowę na kolanach. Wyciągnęła z torby
butelkę wody i zaczęła polewać zgrzanego i rozpalonego blondyna. Ciecz od razu
przy zetknięciu z gorącą skórą chłopaka zmieniała się w parę i z sykiem ulatywała
w powietrze. Lisa odgarnęła przyjacielowi włosy z czoła i zaczęła cicho śpiewać.
Donovan, zmęczony i uspokojony jej delikatnym głosem, zasnął.
Godzinę
po walce Donnie obudził się i podniósł na ręce. Spojrzał na Lisę zamroczonym
wzrokiem, a dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
-
Jak się czujesz, Don? - spytała zatroskanym głosem. Podeszła do przyjaciela,
podając mu butelkę z zimną wodą. Chłopak szybko odkręcił korek i łapczywie wypił
całą zawartość kilkoma łykami. Otarł usta i odetchnął głęboko.
-
Lepiej niż gorzej - powiedział Donovan przez zaciśnięte gardło. - Masz jeszcze
trochę wody?
Lisa
zaśmiała się cicho i podała mu kolejną butelkę. Blondyn wypił jej zawartość na
raz, po czym uśmiechnął się szeroko i rozejrzał dokoła. Podczas jego chwilowej
nieświadomości, niebieskowłosa zrzuciła wszystkie zwęglone ciała brzytwostworów
na jedną stertę. Zdążyła się również uczesać, obmyć twarz i włączyć sobie
laptopa, by zbadać całą sytuację z zaginionym portem. Z jej badań wynikło, że
znajdują się pod nim. Kiedy Donnie zapytał jak to możliwe, odpowiedziała mu
cisza. Lisa nie potrafiła tego wyjaśnić, jednak podejrzewała, że mają z tym związek
burze piaskowe, które usypały wzgórze, które stwardniało tworząc tę skałę.
-
Przecież to proces na setki, może nawet tysiące, lat - nie zgodził się Donnie.
- Nie możliwe, żeby w ciągu roku, półtora, powstała tak wielka skała, by zmieścił
się na niej port. Z resztą, po co budować port, który dostęp do morza ma dwieście
metrów w dół, a nie tuż przy dokach?
-
Wiesz… w Lesie panują inne prawa niż u ciebie na zewnątrz - przypomniała mu
Lisa. - U nas taka jest właśnie logika myślenia budowlanych.
-
No, to co robimy? - spytał Donovan, nie chcąc kontynuować tej rozmowy.
-
Idziemy w górę - zarządziła Lisa władczym tonem, jakiego blondyn jeszcze u niej
nie słyszał. Wyciągnęła z torby duży pistolet, z którego strzeliła w niski
strop. Sufit pękł na pół tworząc dla nich wąskie przejście. Donnie oraz Lisa
wspięli się sprawnie po ścianie i wyszli na środek ruchliwego portu.
Na
ulicy było mnóstwo zabieganych ludzi, a wokoło czuć było zapach potu oraz świeżych
ryb. Donovan zatkał sobie nos i zmarszczył brwi.
-
Fuj! Cuchnie tutaj jak na śmietniku… - poskarżył się koleżance, która spojrzała
na niego znad okularów i pokręciła głową.
-
To port, tutaj zazwyczaj śmierdzi. Nie przejmuj się; wynajmiemy łódkę i wypłyniemy
w morze - powiedziała szybko. Chłopak popatrzył na nią z niepokojem. Miał
nadzieję, że dziewczyna umie pływać, a ona jakby czytała mu w myślach, uśmiechnęła
się szeroko.
-
Gdybym miała się utopić, przysłałabym tu Shade’a albo Jesse’ego. Wpław nie dam
rady, ale łódką z przyjemnością. Nie mam zamiaru z niej wypadać.
Jej
słowa uspokoiły blondyna i rozwiały wszystkie jego obawy. Lisa złapała go za rękaw
kurtki, po czym pociągnęła w stronę pomostu. Stał tam mężczyzna w średnim wieku
o jasnorudych włosach i brązowych oczach. Gdy tylko zobaczył niebieskowłosą
jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
-
Lisa, il mio cliente preferito (Lisa, moja ulubiona klientka) - roześmiał się, rozkładając szeroko ramiona.
Dziewczyna uściskała go i pocałowała w oba policzki.
-
Ernesto, sono felice di rivederti (Ernesto, miło cię znowu widzieć) - cofnęła się kilka kroków. Donnie ni w ząb
nie rozumiał co powiedziała jego koleżanka, a ona nawet na niego nie spojrzała.
-
Come posso aiutarla? (Jak mogę ci pomóc?)
-
Ho bisogno di una barca, Ernesto. Lo porto un amico al mare. (Potrzebuję łodzi, Ernesto. Muszę zabrać przyjaciela na morze)
-
Certo, tesoro. Prendi questo per primo. Oggi gratuito. (Jasne, kochana. Weź tę pierwszą. Dziś jest wolna)
-
Grazie, amico. (Dzięki, przyjacielu)
Lisa
skończyła rozmowę, pocałowała Ernesto w policzek i zabrała Donovana do
niewielkiej, niebieskiej łodzi z masztem i żaglem. Blondyn uśmiechnął się
nieznacznie, a gdy odwiązywał linę od brzegu pomostu, zapytał o język w jakim
dziewczyna rozmawiała ze sprzedawcą żaglówek.
-
To włoski. Uczyłam się go jako małe dziecko. W sumie, Ernesto to mój
przyszywany brat - powiedziała i nagle posmutniała. - Zawsze byliśmy wobec
siebie szczerzy, a teraz muszę go okłamywać. Nic nie wie o Ruchu Oporu. Wraith
kazał nam unikać rozgłosu i nie mieszać w to najbliższych, ponieważ…
- …
protektor mógłby to wykorzystać przeciwko wam - dokończył Donovan, kiwając ze
zrozumieniem głową. Lisa uśmiechnęła się i podała mu wiosła. Chłopak odetchnął
i zaczął wiosłować.
W
krótkim czasie port prawie całkowicie zniknął im z oczu. Ramiona Donnie’ego całkiem
zesztywniały od wysiłku, ale on nic nie powiedział, nie chcąc okazywać słabości
przed przyjaciółką. Na jego nieszczęście - lub szczęście - dziewczyna zobaczyła
krople potu na jego czole i kazała mu chwilę odpocząć, proponując, że teraz ona
powiosłuje. Blondyn z wdzięcznością odłożył wiosła i odetchnął.
-
Boże, jak daleko umieściłeś ten Rdzeń? - mruknął, ocierając czoło dłonią.
-
Tam! - zawołała Lisa, wskazując wodę kilkanaście metrów od nich. Jej tafla
jarzyła się czerwonym blaskiem, a nad nią krążył błyszczący jak brokat pyłek. -
To musi być rdzeń.
Donovan
spojrzał w tamtą stronę i nagle coś go przydusiło. Poczuł wielką, oślizgłą kulę
w gardle, a oczy zaszły mu mgłą.
-
Don! - zaniepokoiła się niebieskowłosa, kładąc go na ławce. Zacisnęła zęby,
czując, że coś niedobrego się dzieje. Chłopak gwałtownie pobladł, a co gorsza z
nosa popłynęła mu krew. “Co robić?! Co robić?! Cholera, jak mu pomóc?!”, zaczęła
panikować Lisa, starając się zatrzymać krwawienie. Przyłożyła mu mnóstwo
chusteczek do nosa i rzuciła się do wioseł, by dopłynąć jak najszybciej do
Rdzenia.
Niebo
pokryło się grubymi, szarymi, ciężkimi chmurami burzowymi, z których zaczął
kropić deszcz i bić pioruny. Wiatr wzmagał się z każdą sekundą, a fale robiły
cię coraz ciemniejsze i wyższe. Miotały łódką na wszystkie strony, to oddalając
ją to przybliżając do czerwonego światła. Lisa była wściekła, zmęczona i przerażona;
chciała jak najszybciej wrócić do portu, ale wiedziała, że nie może zawrócić
nawet jeśli życie Donnie’ego jest zagrożone. Miała ochotę zignorować rozkazy
Wraitha i zalecenia pozostałych, jednak nie zrobiła tego. Odkąd komunikator Gus’a
się wyłączył, czuła, że wszystko się sypie i już wkrótce ktoś zginie. Nie chciała,
by był to Donnie ani Sepulcher, ani żaden z jej innych przyjaciół. Kiedy
ponownie zerknęła na blondyna, jej oczy zaszły łzami. Znowu odwróciła się i
spojrzała w kierunku Rdzenia. Chłopak chwycił ją za nadgarstek, podnosząc się z
trudem.
-
Leż, Don. Nie możesz wstawać - jęknęła przestraszona. Pokręcił głową i
wykrztusił:
-
Wrzuć mnie do wody… muszę zanurkować po Rdzeń… - oznajmił bardzo słabym głosem.
Dziewczyna oczywiście oponowała.
-
Nie możesz, jesteś zbyt słaby. A z resztą tu są rekiny… jeśli poczują krew, na
pewno nie przeżyjesz…
-
Musisz mi pomóc… pomóż mi wskoczyć… - wycharczał dławiąc się krwią, spływającą
mu z nosa i zalewającą mu usta.
-
Nie! - krzyknęła zdenerwowana. - Nie pomogę ci! Nie chcę być winna twojej śmierci!
Wraith by mnie zabił, gdybym ci na to pozwoliła!
-
Lisa, dam radę… obiecuję, będzie dobrze. Pomóż mi…
-
NIE! Nie dociera?! Zginiesz! A ja nie chcę brać w tym udziału! - wrzasnęła, ale
zanim dodała coś jeszcze Donovan zakrył jej usta dłonią. W tym momencie niebo
przecięła błyskawica, rozjaśniając szarość najbliżej okolicy. Woda zrobiła się
jeszcze bardziej wzburzona, a tuż pod łodzią utworzył się wir, ciemniejący z każdym
metrem, jakby zapraszający blondyna do siebie. W seledynowych oczach
przyjaciela Lisa dostrzegła upór i łzy. Nie chciała się zgodzić na jego skok,
ani mu w tym pomagać, więc pokręciła głową. Donovan pochylił się.
-
Dobrze… więc tylko poczekaj tu na mnie - poprosił ledwo dosłyszalnym głosem.
Lisa spojrzała na niego zaskoczona i nim zdążyła coś powiedzieć albo zrobić, chłopak
przeskoczył przez burtę łodzi i zanurzył się w ciemnych odmętach morza, które z
chwilą zanurkowania blondyna, uspokoiło się. Chmury zniknęły i słońce znów zaczęło
świecić. Lisa wychyliła się za burtę, starając się wypatrzeć Donovana. Jednak
nie udało się jej to. Woda wciąż była mętna i ciemna. Po policzkach dziewczyny
popłynęły łzy. Zdjęła okulary, przecierając oczy. Zakryła usta dłonią i zaczęła
histerycznie szlochać. Bała się niewyobrażalnie. Teraz, gdy morze było
spokojne, mogły pojawić się również syreny, które były większym zagrożeniem niż
sztorm i rekiny razem wzięte. Z rozpaczą Lisa usiadła z twarzą ukrytą w dłoniach,
postanawiając zaufać Donovanowi i poczekać na niego.
Donnie
opadał powoli na dno morza. Chociaż na powierzchni woda wyglądała na brudną i mętną,
teraz wydawała mu się krystalicznie czysta i przejrzysta. Doskonale widział połyskujące
kamienie na piaszczystym spodzie oraz zielone wodorosty, falujące gdy tylko
silniejszy pływ prądu morskiego się pojawiał. Najpiękniejszym widokiem jednak
był duży rubin, otoczony ławicami srebrnych rybek. Donovan wypuścił bąbelki i
popłynął w kierunku szlachetnego kamienia. Z każdym metrem, który przybliżał go
do Rdzenia, czuł, że wzbiera się w nim większa siła oraz energia. Krew przestała
płynąć mu z nosa, a ból ramion i pleców nagle ustąpił. “Piękny podwodny świat”,
pomyślał Donovan, wyciągając rękę po rubin. Kiedy tylko musnął palcami gładką
powierzchnię szlachetnego kamienia, ten zmienił się w czerwony płyn, otoczył chłopaka
i wpłynął mu do ust. Ciało Donnie’ego zapłonęło żywym ogniem, jego włosy stały
się żółto-pomarańczowymi płomieniami, lecz jemu nie było gorąco ani nie czuł pożogi
na skórze.
Po
kilku sekundach wszystko ustąpiło, a chłopak dopłynął do dna, odbił się od
niego i wypłynął na powierzchnię, gdzie Lisa wpadała w panikę. W chwili gdy się
wynurzył, dziewczyna wychyliła się za burtę i go złapała za kołnierz. Blondyn władował
się do łodzi, gdzie niebieskowłosa natychmiast rzuciła mu się na szyję z
krzykiem.
-
Don! Ty jednak żyjesz! - ścisnęła go mocno, a on wybuchł śmiechem.
-
Mówiłem ci, że będzie dobrze! - mruknął, tuląc ją do siebie. Zanurzył twarz w
jej rozpuszczonych włosach i odetchnął głęboko. Pachniały lawendą i cytryną, a
w słońcu błyszczały jak krople rosy. Pomyślał, że gdyby zginął pod wodą, nie
czując tego zapachu były najnieszczęśliwszym duchem w zaświatach. Uświadomił
sobie, że ją kocha, nawet jeśli ona jest zauroczona kimś innym. Przez chwilę
chciał jej to powiedzieć, jednak nie pozwoliła mu na to.
- Wracajmy do portu - poprosiła. Pokiwał głową
i sięgnął po wiosła. Dziewczyna rozwinęła żagiel, po czym usiadła przy sterze i
skierowała łódź w stronę brzegu. Popatrzyła z uśmiechem na przyjaciela, czując,
że ogarnia ją niesamowita radość. Bardzo cieszyła się, że Donnie przeżył choć
wcale się na to nie zapowiadało.