6.12.2014

Rozdział XIX: Wiatr i Ziemia

Ekhm... ekhm... no cześć, Robaczki ^ ^"
Jakoś nie zauważyłam, kiedy listopad się skończył i zapomniałam wstawić rozdziału. No, ale już jest, a w nim troszkę inne strony charakterów Shade'a i Alice.
Miłego czytania ! :*

----------------------------------------------------------------------------------

         Azan, mimo całej swojej ignorancji i braku jakichkolwiek emocji związanych z niebezpieczeństwem, po nocnym telefonie Shine zaczął się martwić czy aby przypadkiem nic się jej nie stało. Shade uśmiechał się pewnie i wystawiał bladą twarz do słońca. Mrużąc z przyjemnością oczy, delektował się jego ciepłymi promieniami. Brunet wpatrywał się w niego ze złością przez kilka godzin podróży, ale w końcu nie wytrzymał i krzyknął:
 - W ogóle cię nie rusza, że Mason mógł coś zrobić Shine? - spytał wściekły.
 - Owszem. Mógł ją przemienić, a w najgorszym razie zabić, ale to przecież nic w porównaniu z ofiarami wojny jaką toczymy z lordem protektorem - odparł Shade poważnym głosem, chociaż Azan spodziewał się raczej złośliwej lub ironicznej odpowiedzi rodem z przedszkola. Reakcja chłopaka zbiła bruneta z pantałyku. Białowłosy opuścił głowę i spojrzał na swoje odbicie w długich, czerwonych paznokciach. Wiedział, że ludzie mają go za dzieciaka, który nie potrafi dostrzec powagi sytuacji, a ponieważ tego od niego oczekiwano, udawał głupiego. Jednak, gdy był sam lub z jedną osobą, pokazywał, że potrafi logicznie pomyśleć i zaakceptować swoją porażkę, choć przy towarzyszach z Ruchu Oporu, zacząłby denerwować się jak małe dziecko, któremu zabrano lizaka. Nienawidził ludzi za ich podłość i podejście do człowieka, który robi wszystko żeby pomóc.
         Widząc zaskoczoną minę Azana, uśmiechnął się głupio, pokazując mu język.
 - Co się patrzysz jak cielę w malowane wrota? - spytał wrednie, co wyrwało bruneta z szoku i przywróciło jego złość.
 - Jednak jesteś debilem - stwierdził sykliwym głosem, na co Shade roześmiał się jak szalony. - A myślałem, że tylko udajesz takiego ułomnego.
 - Nie wiesz co jest prawdą a co nie, póki nie przekonasz się! - zaśpiewał radośnie Prive skrzekliwym głosem.
 - Daj spokój - mruknął Azan, który wpadł już w podły nastrój. Korciło go, by zadzwonić do Shine, jednak to Shade miał komunikator, a ponieważ zachowywał się jak złośliwe dziecko, na pewno by go nie oddał. A w każdym razie nie po dobroci, więc Konoe zaczął planować, jakby tu podejść albinosa i zabrać zegarek. Prive przyjrzał się uważnie towarzyszowi, a widząc delikatne zmarszczki na jego czole uśmiechnął się i znowu wystawił twarz do słońca.
 - Shade, moglibyśmy zrobić postój? - spytał powoli Azan, obmyślając dalszą część planu. Nie udało mu się dokończyć rozmyślań, ponieważ białowłosy pokręcił głową.
 - Nie - odparł wesoło. Mimo, że był dojrzały, satysfakcję i radość dawało mu dręczenie innych i trzymanie ich w niepewności. On sam zazwyczaj nie miał problemów z ustaleniem czym należy się martwić, a czym nie. W tamtej chwili nie przejmował się Shine i Masonem, lecz odnalezieniem Rdzenia Wiatru.
 - Dlaczego nie? Jestem zmęczony… - jęknął Azan, zgrywając wycieńczonego.
 - Daj sobie siana, nie jestem głupi - rzucił Shade, spoglądając na niego z wyrzutem. - Nie jesteś wykończony, więc dasz radę jeszcze jechać.
 - No weź, Shade. Bo zacznę krzyczeć i uprzykrzać ci życie.
 - Jesteś zbyt dumny, żeby robić z siebie debila, ale ponieważ nie chcę cię słuchać to ci coś powiem: jeśli się zamkniesz, to kiedy znajdziemy kamień dam ci zadzwonić do twojej narzeczonej.
         Twarz Azana pokryła się szkarłatnym rumieńcem.
 - Ona nie jest moją narzeczoną - bąknął zażenowany, ale przystał na propozycję albinosa i więcej się nie odezwał.
         Jechali w ciszy przez kolejne kilka godzin, a wokół nich nie było nic poza skałami, porośniętymi mchem. Po pewnym czasie zauważyli, że prą pod górę, a ich konie stają się coraz bardziej zmęczone.
 - Konoe, jaki kamień szlachetny ma kolor zielony? - spytał od niechcenia Shade.
 - Szmaragd - odpowiedział Azan. Tylko ten klejnot przyszedł mu do głowy.
 - Więc rozglądaj się za zielonym blaskiem - polecił mu Prive. Brunet był zaskoczony tym rozkazem, ale zaczął szukać owego blasku.
         Dostrzegli go dopiero około południa. Azan natychmiast skierował się w tamtą stronę, lecz gdy od kamienia dzieliło go dwadzieścia metrów, zza skały wyskoczył na niego potężny lew. Zrzucił chłopaka z konia, a zwierzę z kwikiem uciekło do Shade’a, który zatrzymał się, zeskoczył z siodła i podbiegł do bruneta. Dopadł do niego i podniósł go szybko, po czym odciągnął spoza linii ataku dzikiego kota.
 - Żyjesz? - spytał białowłosy, sprawdzając, czy jego towarzysz przypadkiem nie odniósł żadnych poważnych ran. Azan pokiwał głową i wyjął pistolet, który otrzymał od Lisy przed wyruszeniem na misję. Shade spojrzał lwu prosto w głodne oczy, po czym skoczył i wbił mu paznokcie w kark. Wielki kot ryknął potężnie, zrzucił białowłosego z grzbietu i skoczył na Azana. Chłopak strzelił, a kula przeszyła przednią łapę bestii na wylot. Brunet zaskoczony upartym lwem, który mimo rany i tak atakował, wystrzelił wszystkie naboje. Podziurawił kota w wielu miejscach, lecz król zwierząt nie zrezygnował ze swojej ofiary. Ponownie skoczył na Azana, który spojrzał przelotnie na Shade’a i rzucił się w kierunku szmaragdu. Kiedy był w odległości pół metra od klejnotu, wiatr się wzmógł i wywołał burzę piaskową. Konoe upadł na ziemię kuląc się i kryjąc twarz przed ostrymi ziarnami piasku. Silna burza zerwała się tak gwałtownie, że Shade nawet nie zauważył, kiedy lew runął na ziemię oślepiony. Białowłosy podbiegł do bestii i wbił paznokcie w jej gardło, zabijając ją tym samym. Azan doczołgał się do szmaragdu i złapał go, co zatrzymało burzę piaskową. Kamień rozprysł się na miliardy kawałków wielkości pyłków kurzu, które wpadły Azanowi do ust. Chłopak zaczął się krztusić, lecz to nie przez to poczuł się silniejszy. Wziął głęboki wdech, przy czym ciepłe powietrze wypełniło całą pojemność jego płuc, delikatny wietrzyk rozwiał mu włosy, chłodząc go jednocześnie. Poczuł się lekki jak nigdy i miał świadomość, że mógłby latać.
         Po pięciu minutach Shade trzepnął go mocno w potylicę, co wyrwało bruneta z letargu.
 - Ty, co ci? - spytał białowłosy, przekrzywiając głowę jak zaciekawiony pies.
 - To było dziwne uczucie - mruknął Azan, otrzepując się z piasku, co przypomniało Shade’owi pewne wydarzenie.
 - Właśnie, miałem się zapytać: Jesse’ego ciekawiło, jakim cudem przeżyłeś skok z wieży w zamku?
 - No wiesz… wtedy miałem już cząstkę mocy wiatru i kiedy spadałem, chciałem umieć latać. I jakoś tak przed upadkiem się zatrzymałem… Okazało się, że umiem latać. Taka niedorzeczna historyjka - dodał na zakończenie wyjaśnień, drapiąc się po głowie, po czym wybuchł śmiechem, widząc zaskoczoną minę Shade’a.
 - Dobra, ja nie skomentuję, ale to fajnie, że umiesz latać. Przyda się jak będziemy skakać z urwiska - roześmiał się po chwili białowłosy.
 - Nie będziemy skakać - uciszył go Azan, wracając do konia. - Wybacz, przyjacielu. Ta akcja z lwem to był wypadek…
         Ogier popatrzył na niego z lekkim wyrzutem, ale pozwolił się pogłaskać po nosie. Chłopcy wskoczyli w siodła i pogalopowali w kierunku domu.

         W tym czasie Alice oraz Jesse wciąż siedzieli w jednym miejscu, przy wejściu do Przesmyku Upiorów. Ruda wpatrywała się w słońce, które w tamtej chwili było w najwyższym punkcie na niebie. Jesse bardzo chciał już jechać dalej, ale ona mówiła mu, żeby się nie spieszyć.
 - Ciekawe, co teraz robią Arece i Deuce - westchnęła nagle, a łucznik popatrzył na nią.
 - Co cię to teraz obchodzi? - zdziwił się, ostrząc grot strzały.
 - Mają dzisiaj urodziny; powinni dobrze się bawić, a nie brać udział w niebezpiecznej misji - stwierdziła Alice z uśmiechem. Major Weizman zaśmiał się cicho i spojrzał w niebo.
 - No, to wszystkiego najlepszego chłopaki - mruknął, chowając strzałę do kołczanu. Wstał z kamienia i szybko osiodłał konie. Wskoczył na swojego wierzchowca, po czym kazał Alice zrobić to samo. Dziewczyna spojrzała na niego smutno i wsiadła na konia.
         Jesse ruszył przodem, wiodąc towarzyszkę w przesmyk. Jechali rozmawiają właściwie o niczym. Czasami Weizman mówił o czasach, w których nie wiedział o Ruchu Oporu; o tym jak żył spokojnie w domu, pomagając mamie w obowiązkach i opiekując się siostrą. Ruda co jakiś czas przerywała mu, wspominając jak bardzo chciałaby mieć młodsze rodzeństwo. Po godzinnych dyskusjach na temat rodziny, doszli do wniosku, że oboje bardzo tęsknią do rodziców. Alice spytała Jesse’ego, czy mogliby zadzwonić do bliźniaków, żeby złożyć im życzenia, a chłopak po krótkim namyśle stwierdził, że to dobry pomysł. Spojrzał na komunikator, jęknął głucho, po czym, nie wspominając koleżance o swoich obawach, nacisnął guzik, łączący go z Viole. Kilka minut czekali na połączenie, a w końcu, gdy już chcieli się rozłączyć, rozległ się głos siostry majora.
 - Słucham cię, braciszku? - zaświergotała radośnie, uśmiechając się do niego z ekraniku komunikatora.
 - Cześć, Viole! Możemy porozmawiać z bliźniakami?
         Panna Weizman pokiwała głową, rozpięła zegarek i podała go Deuce’owi, który uśmiechnął się, gdy tylko zobaczył Jesse’ego.
 ­- W czym możemy pomóc, majorze?! - spytali bliźniacy chórem. Arece przechylił się bratu przez ramię, a Alice zbliżyła się do łucznika, by również widzieć przyjaciół.
 - Najlepsze życzenia, chłopcy! - powiedziała wesoło z szerokim uśmiechem. Bliźniacy spojrzeli na siebie zaskoczeni, a po krótkim namyśle, również unieśli kąciki ust i odpowiedzieli.
 ­- Dzięki, Alice. Miło, że pamiętałaś! - rzucił Arece. - W sumie to sami zapomnieliśmy. Nawet większej różnicy nie widzę między osiemnastką a dziewiętnastką.
 - Ej, młody! - przerwał mu Deuce. - Pomyślicie sobie o różnicy wieku kiedy indziej. Na przykład jak już wszystko załatwimy i znajdziemy Gus’a.
 - A co się z nim stało? - zdziwiła się ruda, zerkając na Jesse’ego, który odwrócił głowę.
 - Wyłączył komunikator i Viole twierdzi, że coś mu się stało - wyjaśnił Arece, zaskoczony tym, że dziewczyna nic nie wiedziała. - Postanowiła, że znajdziemy nasze kamienie i wrócimy do kryjówki, żeby sprawdzić co się stało. I czemu Wraitha tam nie było.
 - Skąd wiecie, że go nie było? - spytała niespokojnie Alice. Major zdjął komunikator z nadgarstka, podał go dziewczynie i wyprzedził ją.
 - Viole twierdzi, że Wraith nigdy nie pozwoliłby skrzywdzić Gus’a, a ponieważ chłopak wpadł w kłopoty to proste, że nasz lider go zostawił - oświadczył Deuce beznamiętnym tonem. Jego szare oczy jednak mówiły Alice, że niepokoi się o przyjaciół, którzy zostali w lesie.
 - No, dobrze. Do zobaczenia w domu - uśmiechnęła się do nich wesoło.
 - Na razie… - pożegnali się bliźniacy i rozłączyli się. Ruda oddała komunikator Jesse’emu, patrząc na niego z wyrzutem. Zerknął na nią swoimi fioletowymi oczami, po czym uśmiechnął się przepraszająco. Jednak dziewczyna miała mu za złe, że nie powiedział jej o kłopotach w jakie mógł wpaść Gus. Jesse zagryzł wargę i zaczął snuć domysły, co mogło spotkać niebieskowłosego. Kiedy doszedł do najczarniejszych scenariuszy takich jak śmierć, Alice kazała mu się uciszyć. Przeprosił ją jeszcze raz i więcej się nie odezwał.
         Nie mówili nic do siebie przez długi czas, aż do zachodu słońca. Kiedy tylko złota tarcza zniknęła do połowy za skałami, Gehablish wyraziła obawę, że przed porankiem nie uda im się odnaleźć Rdzenia Ziemi. Jesse oświadczył, że mimo wszystko będą szukać bez ustanku, by jak najszybciej wrócić do kryjówki i poszukać Gus’a.
         Nagle koń Alice stanął na tylnych nogach, prawie zrzucając dziewczynę z siodła i pogalopował prosto w wielki kamień. Major Weizman spiął swojego ogiera, po czym pognał go za przyjaciółką. Tuż przed kamieniem, zeskoczył z konia i rzucił się na głaz, a wierzchowiec odbił w lewo i uniknął zderzenia ze skałą. Okazało się, że głaz jest wejściem do jaskini, u której wylotu stała Caramel. Alice nie było nigdzie widać, więc Jesse zaczął lekko panikować.
 - Tu jest mnóstwo trolli, ogrów i innych głupich futrzaków… Jeśli coś się jej stanie, dostanę po łbie jak nigdy - jęknął cicho, lecz nagle przed nim pojawiła się Alice.
 - Jess, chodź dalej! - zawołała, biegnąc w głąb jaskini. Chłopak ruszył za nią i dogonił ją w ciągu trzech minut. Kiedy zrównali się w biegu, spytał się jej, dlaczego w ogóle idą w ciemność nie wiadomo po co. Po tym pytaniu ruda przystanęła i spojrzała na niego. W mroku Jesse nie dostrzegł nic poza jej błyszczącymi, smutnymi oczami. Miała dokładnie taką samą minę jak podczas wejścia do tunelu pod polem, kiedy Shine chciała zawrócić do domu.
 - Czuję, że powinniśmy iść dalej - powiedziała twardo. Chłopak skinął głową, ufając całkowicie jej decyzji. Sam zastanawiał się czemu postanowił zdać się na instynkt ledwo znanej sobie dziewczyny, jednak nie miał dużo czasu na przemyślenia, ponieważ Alice ruszyła przed siebie, a on musiał ją gonić.
         Po długich jak godziny minutach wędrówki w milczeniu, ciemność jaskini stała mniej gęsta. W oddali pojawiło się słabe, drgające światło. Ruda stwierdziła, że blask ma równie pomarańczowy kolor co jej włosy. Nie powiedziała tego na głos, tylko przyspieszyła nieco, by szybciej zobaczyć źródło jasności.
         Wpadli do niskiej jaskini, na której środku stał postument, a na nim duży, oranżowy kamień szlachetny. To on tak jasno świecił, rozpraszając ciemności.
 - Co to jest? - spytała zauroczona Alice, mrugając szybko powiekami.
 - Wydaje mi się, że to właśnie Rdzeń Ziemi - szepnął Jesse, wpatrując się w kamień z widocznym zachwytem. - Jest piękny.
 - Jak cud świata - przytaknęła ruda, wzdychając cicho. Podeszła do postumentu i chwyciła kamień w palce. Klejnot natychmiast rozpłynął się, wpływając w dłoń dziewczyny.
         Zapadła ciemność, w której Jesse i Alice mogli otrząsnąć się po tak pięknym widoku. Kilkanaście minut później ruda zapytała:
 - Jesse, czy wiesz może jak wrócić na zewnątrz? - spojrzała na niego z niepokojem. Łucznik uśmiechnął się, po czym zrezygnowany opuścił ramiona i pokręcił ponuro głową.
 - Ni w cholerę, nie mam zielonego pojęcia - oświadczył zirytowanym głosem, zdając sobie sprawę, że dziewczyna nie widziała tego gestu. - Strasznie tu ciemno, więc drogi nie znajdziemy przez długi czas.

 - Nie strasz mnie. Musimy wyjść i pomóc Gus’owi - jęknęła zdenerwowana Gehablish. Jesse poklepał ją po ramieniu, chwycił za rękę i poprowadził w głąb korytarza, modląc się w duchu, żeby wyjść cało z tego kamiennego grobowca. “Ciemność jest przeszkodą dla ziemi”, stwierdził w myślach, ale na głos nie powiedział nic, by nie wzbudzać u Alice niepotrzebnej paniki.