Ekhm... ekhm... no cześć, Robaczki ^ ^"
Jakoś nie zauważyłam, kiedy listopad się skończył i zapomniałam wstawić rozdziału. No, ale już jest, a w nim troszkę inne strony charakterów Shade'a i Alice.
Miłego czytania ! :*
----------------------------------------------------------------------------------
Azan, mimo całej swojej ignorancji i braku jakichkolwiek
emocji związanych z niebezpieczeństwem, po nocnym telefonie Shine zaczął się
martwić czy aby przypadkiem nic się jej nie stało. Shade uśmiechał się pewnie i
wystawiał bladą twarz do słońca. Mrużąc z przyjemnością oczy, delektował się
jego ciepłymi promieniami. Brunet wpatrywał się w niego ze złością przez kilka
godzin podróży, ale w końcu nie wytrzymał i krzyknął:
- W ogóle cię nie rusza, że Mason mógł coś
zrobić Shine? - spytał wściekły.
- Owszem. Mógł ją przemienić, a w najgorszym
razie zabić, ale to przecież nic w porównaniu z ofiarami wojny jaką toczymy z
lordem protektorem - odparł Shade poważnym głosem, chociaż Azan spodziewał się
raczej złośliwej lub ironicznej odpowiedzi rodem z przedszkola. Reakcja
chłopaka zbiła bruneta z pantałyku. Białowłosy opuścił głowę i spojrzał na
swoje odbicie w długich, czerwonych paznokciach. Wiedział, że ludzie mają go za
dzieciaka, który nie potrafi dostrzec powagi sytuacji, a ponieważ tego od niego
oczekiwano, udawał głupiego. Jednak, gdy był sam lub z jedną osobą, pokazywał, że
potrafi logicznie pomyśleć i zaakceptować swoją porażkę, choć przy towarzyszach
z Ruchu Oporu, zacząłby denerwować się jak małe dziecko, któremu zabrano
lizaka. Nienawidził ludzi za ich podłość i podejście do człowieka, który robi
wszystko żeby pomóc.
Widząc zaskoczoną minę Azana, uśmiechnął się głupio, pokazując
mu język.
- Co się patrzysz jak cielę w malowane wrota?
- spytał wrednie, co wyrwało bruneta z szoku i przywróciło jego złość.
- Jednak jesteś debilem - stwierdził sykliwym
głosem, na co Shade roześmiał się jak szalony. - A myślałem, że tylko udajesz
takiego ułomnego.
- Nie wiesz co jest prawdą a co nie, póki nie
przekonasz się! - zaśpiewał radośnie Prive skrzekliwym głosem.
- Daj spokój - mruknął Azan, który wpadł już w
podły nastrój. Korciło go, by zadzwonić do Shine, jednak to Shade miał komunikator,
a ponieważ zachowywał się jak złośliwe dziecko, na pewno by go nie oddał. A w
każdym razie nie po dobroci, więc Konoe zaczął planować, jakby tu podejść
albinosa i zabrać zegarek. Prive przyjrzał się uważnie towarzyszowi, a widząc
delikatne zmarszczki na jego czole uśmiechnął się i znowu wystawił twarz do słońca.
- Shade, moglibyśmy zrobić postój? - spytał
powoli Azan, obmyślając dalszą część planu. Nie udało mu się dokończyć rozmyślań,
ponieważ białowłosy pokręcił głową.
- Nie - odparł wesoło. Mimo, że był dojrzały,
satysfakcję i radość dawało mu dręczenie innych i trzymanie ich w niepewności.
On sam zazwyczaj nie miał problemów z ustaleniem czym należy się martwić, a
czym nie. W tamtej chwili nie przejmował się Shine i Masonem, lecz
odnalezieniem Rdzenia Wiatru.
- Dlaczego nie? Jestem zmęczony… - jęknął
Azan, zgrywając wycieńczonego.
- Daj sobie siana, nie jestem głupi - rzucił
Shade, spoglądając na niego z wyrzutem. - Nie jesteś wykończony, więc dasz radę
jeszcze jechać.
- No weź, Shade. Bo zacznę krzyczeć i
uprzykrzać ci życie.
- Jesteś zbyt dumny, żeby robić z siebie
debila, ale ponieważ nie chcę cię słuchać to ci coś powiem: jeśli się
zamkniesz, to kiedy znajdziemy kamień dam ci zadzwonić do twojej narzeczonej.
Twarz Azana pokryła się szkarłatnym rumieńcem.
- Ona nie jest moją narzeczoną - bąknął zażenowany,
ale przystał na propozycję albinosa i więcej się nie odezwał.
Jechali w ciszy przez kolejne kilka godzin, a wokół nich nie
było nic poza skałami, porośniętymi mchem. Po pewnym czasie zauważyli, że prą
pod górę, a ich konie stają się coraz bardziej zmęczone.
- Konoe, jaki kamień szlachetny ma kolor
zielony? - spytał od niechcenia Shade.
- Szmaragd - odpowiedział Azan. Tylko ten
klejnot przyszedł mu do głowy.
- Więc rozglądaj się za zielonym blaskiem -
polecił mu Prive. Brunet był zaskoczony tym rozkazem, ale zaczął szukać owego
blasku.
Dostrzegli go dopiero około południa. Azan natychmiast
skierował się w tamtą stronę, lecz gdy od kamienia dzieliło go dwadzieścia metrów,
zza skały wyskoczył na niego potężny lew. Zrzucił chłopaka z konia, a zwierzę z
kwikiem uciekło do Shade’a, który zatrzymał się, zeskoczył z siodła i podbiegł
do bruneta. Dopadł do niego i podniósł go szybko, po czym odciągnął spoza linii
ataku dzikiego kota.
- Żyjesz? - spytał białowłosy, sprawdzając,
czy jego towarzysz przypadkiem nie odniósł żadnych poważnych ran. Azan pokiwał
głową i wyjął pistolet, który otrzymał od Lisy przed wyruszeniem na misję.
Shade spojrzał lwu prosto w głodne oczy, po czym skoczył i wbił mu paznokcie w
kark. Wielki kot ryknął potężnie, zrzucił białowłosego z grzbietu i skoczył na
Azana. Chłopak strzelił, a kula przeszyła przednią łapę bestii na wylot. Brunet
zaskoczony upartym lwem, który mimo rany i tak atakował, wystrzelił wszystkie
naboje. Podziurawił kota w wielu miejscach, lecz król zwierząt nie zrezygnował
ze swojej ofiary. Ponownie skoczył na Azana, który spojrzał przelotnie na Shade’a
i rzucił się w kierunku szmaragdu. Kiedy był w odległości pół metra od
klejnotu, wiatr się wzmógł i wywołał burzę piaskową. Konoe upadł na ziemię kuląc
się i kryjąc twarz przed ostrymi ziarnami piasku. Silna burza zerwała się tak
gwałtownie, że Shade nawet nie zauważył, kiedy lew runął na ziemię oślepiony.
Białowłosy podbiegł do bestii i wbił paznokcie w jej gardło, zabijając ją tym
samym. Azan doczołgał się do szmaragdu i złapał go, co zatrzymało burzę piaskową.
Kamień rozprysł się na miliardy kawałków wielkości pyłków kurzu, które wpadły
Azanowi do ust. Chłopak zaczął się krztusić, lecz to nie przez to poczuł się
silniejszy. Wziął głęboki wdech, przy czym ciepłe powietrze wypełniło całą
pojemność jego płuc, delikatny wietrzyk rozwiał mu włosy, chłodząc go jednocześnie.
Poczuł się lekki jak nigdy i miał świadomość, że mógłby latać.
Po pięciu minutach Shade trzepnął go mocno w potylicę, co
wyrwało bruneta z letargu.
- Ty, co ci? - spytał białowłosy, przekrzywiając
głowę jak zaciekawiony pies.
- To było dziwne uczucie - mruknął Azan,
otrzepując się z piasku, co przypomniało Shade’owi pewne wydarzenie.
- Właśnie, miałem się zapytać: Jesse’ego
ciekawiło, jakim cudem przeżyłeś skok z wieży w zamku?
- No wiesz… wtedy miałem już cząstkę mocy
wiatru i kiedy spadałem, chciałem umieć latać. I jakoś tak przed upadkiem się
zatrzymałem… Okazało się, że umiem latać. Taka niedorzeczna historyjka - dodał
na zakończenie wyjaśnień, drapiąc się po głowie, po czym wybuchł śmiechem, widząc
zaskoczoną minę Shade’a.
- Dobra, ja nie skomentuję, ale to fajnie, że
umiesz latać. Przyda się jak będziemy skakać z urwiska - roześmiał się po
chwili białowłosy.
- Nie będziemy skakać - uciszył go Azan,
wracając do konia. - Wybacz, przyjacielu. Ta akcja z lwem to był wypadek…
Ogier popatrzył na niego z lekkim wyrzutem, ale pozwolił się
pogłaskać po nosie. Chłopcy wskoczyli w siodła i pogalopowali w kierunku domu.
W tym czasie Alice oraz Jesse wciąż siedzieli w jednym
miejscu, przy wejściu do Przesmyku Upiorów. Ruda wpatrywała się w słońce, które
w tamtej chwili było w najwyższym punkcie na niebie. Jesse bardzo chciał już
jechać dalej, ale ona mówiła mu, żeby się nie spieszyć.
- Ciekawe, co teraz robią Arece i Deuce -
westchnęła nagle, a łucznik popatrzył na nią.
- Co cię to teraz obchodzi? - zdziwił się,
ostrząc grot strzały.
- Mają dzisiaj urodziny; powinni dobrze się
bawić, a nie brać udział w niebezpiecznej misji - stwierdziła Alice z uśmiechem.
Major Weizman zaśmiał się cicho i spojrzał w niebo.
- No, to wszystkiego najlepszego chłopaki -
mruknął, chowając strzałę do kołczanu. Wstał z kamienia i szybko osiodłał
konie. Wskoczył na swojego wierzchowca, po czym kazał Alice zrobić to samo.
Dziewczyna spojrzała na niego smutno i wsiadła na konia.
Jesse ruszył przodem, wiodąc towarzyszkę w przesmyk. Jechali
rozmawiają właściwie o niczym. Czasami Weizman mówił o czasach, w których nie
wiedział o Ruchu Oporu; o tym jak żył spokojnie w domu, pomagając mamie w obowiązkach
i opiekując się siostrą. Ruda co jakiś czas przerywała mu, wspominając jak
bardzo chciałaby mieć młodsze rodzeństwo. Po godzinnych dyskusjach na temat
rodziny, doszli do wniosku, że oboje bardzo tęsknią do rodziców. Alice spytała
Jesse’ego, czy mogliby zadzwonić do bliźniaków, żeby złożyć im życzenia, a chłopak
po krótkim namyśle stwierdził, że to dobry pomysł. Spojrzał na komunikator, jęknął
głucho, po czym, nie wspominając koleżance o swoich obawach, nacisnął guzik, łączący
go z Viole. Kilka minut czekali na połączenie, a w końcu, gdy już chcieli się
rozłączyć, rozległ się głos siostry majora.
- Słucham cię, braciszku? - zaświergotała radośnie, uśmiechając się do niego z
ekraniku komunikatora.
- Cześć, Viole! Możemy porozmawiać z bliźniakami?
Panna Weizman pokiwała głową, rozpięła zegarek i podała go
Deuce’owi, który uśmiechnął się, gdy tylko zobaczył Jesse’ego.
- W czym możemy pomóc, majorze?! - spytali
bliźniacy chórem. Arece przechylił się bratu przez ramię, a Alice zbliżyła się
do łucznika, by również widzieć przyjaciół.
- Najlepsze życzenia, chłopcy! - powiedziała
wesoło z szerokim uśmiechem. Bliźniacy spojrzeli na siebie zaskoczeni, a po krótkim
namyśle, również unieśli kąciki ust i odpowiedzieli.
- Dzięki, Alice. Miło, że pamiętałaś! - rzucił
Arece. - W sumie to sami zapomnieliśmy. Nawet większej różnicy nie widzę między
osiemnastką a dziewiętnastką.
- Ej, młody! - przerwał mu
Deuce. - Pomyślicie sobie o różnicy wieku kiedy indziej. Na przykład jak już
wszystko załatwimy i znajdziemy Gus’a.
- A co się z nim stało? - zdziwiła się ruda,
zerkając na Jesse’ego, który odwrócił głowę.
- Wyłączył komunikator i Viole twierdzi, że
coś mu się stało - wyjaśnił Arece, zaskoczony tym, że dziewczyna nic nie
wiedziała. - Postanowiła, że znajdziemy nasze kamienie i wrócimy do kryjówki,
żeby sprawdzić co się stało. I czemu Wraitha tam nie było.
- Skąd wiecie, że go nie było? - spytała
niespokojnie Alice. Major zdjął komunikator z nadgarstka, podał go dziewczynie
i wyprzedził ją.
- Viole twierdzi, że Wraith nigdy nie
pozwoliłby skrzywdzić Gus’a, a ponieważ chłopak wpadł w kłopoty to proste, że
nasz lider go zostawił - oświadczył Deuce beznamiętnym tonem. Jego szare
oczy jednak mówiły Alice, że niepokoi się o przyjaciół, którzy zostali w lesie.
- No, dobrze. Do zobaczenia w domu - uśmiechnęła
się do nich wesoło.
- Na razie… - pożegnali się bliźniacy i rozłączyli się. Ruda oddała
komunikator Jesse’emu, patrząc na niego z wyrzutem. Zerknął na nią swoimi
fioletowymi oczami, po czym uśmiechnął się przepraszająco. Jednak dziewczyna
miała mu za złe, że nie powiedział jej o kłopotach w jakie mógł wpaść Gus.
Jesse zagryzł wargę i zaczął snuć domysły, co mogło spotkać niebieskowłosego.
Kiedy doszedł do najczarniejszych scenariuszy takich jak śmierć, Alice kazała
mu się uciszyć. Przeprosił ją jeszcze raz i więcej się nie odezwał.
Nie mówili nic do siebie przez długi czas, aż do zachodu słońca.
Kiedy tylko złota tarcza zniknęła do połowy za skałami, Gehablish wyraziła obawę,
że przed porankiem nie uda im się odnaleźć Rdzenia Ziemi. Jesse oświadczył, że
mimo wszystko będą szukać bez ustanku, by jak najszybciej wrócić do kryjówki i
poszukać Gus’a.
Nagle koń Alice stanął na tylnych nogach, prawie zrzucając
dziewczynę z siodła i pogalopował prosto w wielki kamień. Major Weizman spiął
swojego ogiera, po czym pognał go za przyjaciółką. Tuż przed kamieniem,
zeskoczył z konia i rzucił się na głaz, a wierzchowiec odbił w lewo i uniknął
zderzenia ze skałą. Okazało się, że głaz jest wejściem do jaskini, u której
wylotu stała Caramel. Alice nie było nigdzie widać, więc Jesse zaczął lekko
panikować.
- Tu jest mnóstwo trolli, ogrów i innych głupich
futrzaków… Jeśli coś się jej stanie, dostanę po łbie jak nigdy - jęknął cicho,
lecz nagle przed nim pojawiła się Alice.
- Jess, chodź dalej! - zawołała, biegnąc w głąb
jaskini. Chłopak ruszył za nią i dogonił ją w ciągu trzech minut. Kiedy zrównali
się w biegu, spytał się jej, dlaczego w ogóle idą w ciemność nie wiadomo po co.
Po tym pytaniu ruda przystanęła i spojrzała na niego. W mroku Jesse nie
dostrzegł nic poza jej błyszczącymi, smutnymi oczami. Miała dokładnie taką samą
minę jak podczas wejścia do tunelu pod polem, kiedy Shine chciała zawrócić do
domu.
- Czuję, że powinniśmy iść dalej - powiedziała
twardo. Chłopak skinął głową, ufając całkowicie jej decyzji. Sam zastanawiał się
czemu postanowił zdać się na instynkt ledwo znanej sobie dziewczyny, jednak nie
miał dużo czasu na przemyślenia, ponieważ Alice ruszyła przed siebie, a on
musiał ją gonić.
Po długich jak godziny minutach wędrówki w milczeniu, ciemność
jaskini stała mniej gęsta. W oddali pojawiło się słabe, drgające światło. Ruda
stwierdziła, że blask ma równie pomarańczowy kolor co jej włosy. Nie powiedziała
tego na głos, tylko przyspieszyła nieco, by szybciej zobaczyć źródło jasności.
Wpadli do niskiej jaskini, na której środku stał postument,
a na nim duży, oranżowy kamień szlachetny. To on tak jasno świecił, rozpraszając
ciemności.
- Co to jest? - spytała zauroczona Alice,
mrugając szybko powiekami.
- Wydaje mi się, że to właśnie Rdzeń Ziemi -
szepnął Jesse, wpatrując się w kamień z widocznym zachwytem. - Jest piękny.
- Jak cud świata - przytaknęła ruda, wzdychając
cicho. Podeszła do postumentu i chwyciła kamień w palce. Klejnot natychmiast
rozpłynął się, wpływając w dłoń dziewczyny.
Zapadła ciemność, w której Jesse i Alice mogli otrząsnąć się
po tak pięknym widoku. Kilkanaście minut później ruda zapytała:
- Jesse, czy wiesz może jak wrócić na zewnątrz?
- spojrzała na niego z niepokojem. Łucznik uśmiechnął się, po czym zrezygnowany
opuścił ramiona i pokręcił ponuro głową.
- Ni w cholerę, nie mam zielonego pojęcia - oświadczył
zirytowanym głosem, zdając sobie sprawę, że dziewczyna nie widziała tego gestu.
- Strasznie tu ciemno, więc drogi nie znajdziemy przez długi czas.
- Nie strasz mnie. Musimy wyjść i pomóc Gus’owi
- jęknęła zdenerwowana Gehablish. Jesse poklepał ją po ramieniu, chwycił za rękę
i poprowadził w głąb korytarza, modląc się w duchu, żeby wyjść cało z tego
kamiennego grobowca. “Ciemność jest przeszkodą dla ziemi”, stwierdził w
myślach, ale na głos nie powiedział nic, by nie wzbudzać u Alice niepotrzebnej paniki.