To może, żeby już więcej nie przedłużać, życzę Wam miłego czytania :*
Rozdział II
Następnego dnia pod koniec godziny wychowawczej, kiedy Azan zawzięcie katował długopis i kartkę papieru, zupełnie ignorując nauczyciela, do sali wszedł dyrektor prowadząc za ramię wysoką rudą dziewczynę o wielkich, smutnych, brązowych oczach, małym zadartym nosku, obsypanym piegami i szerokim uśmiechu. Miała okrągłą twarz, a długie, falowane włosy spływały jej na ramiona i plecy pomarańczową kaskadą. Za ucho miała zatknięty naostrzony ołówek; z wojskowej torby wystawała pękata teczka na dokumenty i blok rysunkowy na sztywnej, biurowej podkładce do pisania. W jej oczach tańczyły iskierki rozbawienia, lecz mimo tego wzrok cały czas miała smutny. Ubrana była w białą spódnicę do kostek, zieloną koszulę z lnu i czarne baleriny, a we włosy miała wpiętą złotą kokardę. Zajęła jedyne wolne miejsce w sali, obok Azana i uśmiechnęła się do niego. Odpowiedział jej skinieniem głowy i natychmiast zaczął rozważać za i przeciw zabraniu jej na wyprawę. Robił tak od samego rana, gdy tylko kogoś zobaczył. Wyglądała na słabą i delikatną fizycznie dziewczynę, ale też najwyraźniej nie brakowało jej energii i kreatywności, co Azan mógł stwierdzić po jednym rzucie oka na jej blok. Znajdowało się w nim mnóstwo rysunków dziwnych stworzeń i piękne krajobrazy. “Wow, dziewczyna ma talent”, pomyślał brunet, odwracając wzrok, żeby nie było, że się gapi. Spojrzał na swoje pokraczne rysunki i aż mu się śmiać zachciało. Prychnął, czym zwrócił na siebie uwagę dziewczyny.
- Cześć, jestem Alice - uśmiechnęła się nieśmiało, wyciągając do niego rękę. Chłopak spojrzał na szczerą twarz dziewczyny i uścisnął jej drobną, delikatną dłoń.
- Azan, miło mi - skinął głową, cofając szybko rękę. Zapadła między nimi niezręczna cisza, którą na szczęście przerwał dyrektor.
- Uczniowie, to wasza nowa koleżanka, Alice Pakalevski - oznajmił wskazując gestem dziewczynę, która oblała się delikatnym rumieńcem, kiedy spojrzenia całej klasy na niej spoczęły. Nie lubiła, gdy cała uwaga była skupiona na niej. - Proszę was, żebyście byli dla niej mili, bo jeśli dowiem się o prześladowaniu nowej uczennicy, wszystkich was zawieszę.
Mężczyzna wyszedł, po sali rozszedł się ponury pomruk dezaprobaty, a umięśniony blondyn siedzący dwie ławki za Azanem i Alice, spojrzał na dziewczynę wygłodniałym wzrokiem, oblizując się lubieżnie, co przyprawiło bruneta o mdłości. Na szczęście już po czterech minutach rozległ się dzwonek na przerwę i wszyscy wybiegli na korytarz. Azan zarzucił plecak na jedno ramię, pędząc w stronę stołówki. Podjął już decyzję, dotyczącą Alice. Tak jak się spodziewał, zobaczył tam Shine, czytającą jakąś grubą książkę. Podszedł do niej i pochylił się.
- Dzień dobry, Vidar - rzucił z cynicznym uśmiechem, odgarniając grzywkę z czoła.
- Witaj, Konoe - odpowiedziała dziewczyna takim samym tonem, zatrzaskując książkę z hukiem. - Domyślam się, że masz jakąś poważną sprawę, skoro przerywasz mi lekturę, którą mam na jutro zreferować, a jak nie to nie zaliczę angielskiego.
- Oczywiście - przytaknął Azan i usiadł obok dziewczyny, patrząc na tytuł. Zdziwił się, że Shine ma siłę czytać „Wojnę i pokój”. - Widzisz tę rudą? - spytał, wskazując Alice rozmawiającą przy szafkach z blondynem z ostatniej ławki.
- Tę, co dyskutuje z Milesem, kapitanem naszej szkolnej drużyny? - upewniła się Shine, a Azan skinął głową.
- Jest nowa w mojej klasie. Nie wiem czemu, ale pomyślałem, że mogłaby iść z nami do Lasu. Chyba głównie przez to, że mi się nie podoba, sposób w jaki Miles na nią patrzy. A ponieważ jesteś moją partnerką w podróży, uznałem, że powinienem zapytać cię o zdanie.
- Miło, że pomyślałeś - uśmiechnęła się sztucznie Shine i przyjrzała uważniej Alice. - Jak dla mnie nie nadaje się na dłuższą podróż, jest zbyt wiotka. No, i jeszcze… - zaczęła, lecz nie skończyła, ponieważ Miles wyrwał rudej torbę i zaczął przeglądać jej zawartość. Kiedy wyciągnął blok rysunkowy, Azan wstał i podszedł gwałtownym krokiem do dwójki pod salą.
- Ej, Miles! - zawołał już z daleka brunet, a blondyn spojrzał na niego jak na robaka. - Może zaczynaj do kogoś swojego wzrostu!
- A znasz kogoś takiego, konusie?! - odpyskował wściekle Miles, patrząc na Azana z góry. Brunet musiał przyznać, że faktycznie - w porównaniu z kapitanem drużyny - nie jest najwyższy, ale do niskich też nie należy. To i tak nie powstrzymało go przed wyrwaniem blondynowi rzeczy Alice.
- To może znajdziesz sobie kogoś, kogo już znasz i wiesz, że nie ma z tobą szans - uśmiechnął się podle Azan, podpierając się na biodrach w bardzo wdzięczny sposób. Shine, która poszła za nim, zdusiła parsknięcie śmiechu. Stwierdziła, że w tym momencie chłopak wyglądał jak dziewczyna. - No, bo zawsze istnieje opcja, że taka dziewczyna skopie cię bardzo mocno i nie wejdziesz na boisko przez tydzień - z każdym słowem jego ton stawał się bardziej złośliwy i wyzywający. Miles uśmiechnął się okrutnie, popychając Azana, który poleciał na ścianę i uderzył się w głowę. Alice pisnęła, cofając się kilka kroków, a Shine podeszła bliżej chłopców. Brunet potrząsnął głową, żeby pozbyć się kolorowych plamek sprzed oczu i zasłonił Alice ramionami.
- Zostaw ją w spokoju, padalcu - warknął trochę nieprzytomnie, mrużąc niebezpiecznie oczy. Zanim Miles znowu coś zrobił Azanowi, Shine rzuciła półgębkiem: “Dyro na horyzoncie!” i kapitan szkolnej drużyny odszedł szybkim krokiem. Alice uśmiechnęła się nieśmiało i wzięła od Azana swój blok.
- Dziękuję, że mnie broniłeś - powiedziała cicho, spuszczając wzrok. - Ale naprawdę, nie musiałeś, poradziłabym sobie.
- Serio? Jakoś nie wyglądało - rzuciła wrednie Shine, sprawdzając, czy Azanowi nie leci krew.
- Umiem się bronić. Może nie najlepiej, ale… - speszyła się Alice, a jej twarz zrobiła się lekko czerwona. Azan jakoś nie mógł nie uwierzyć w jej słowa i rzucił Shine proszące spojrzenie. Dziewczyna wzruszyła ramionami, a brunet natychmiast zaczął opowiadać rudej o zadaniu od dyrektora. Alice roześmiała się, kiedy skończył i pokiwała głową.
- Bardzo chętnie z wami pójdę. To może być niezwykła przygoda - stwierdziła i odeszła w podskokach do szatni po kilka zapasowych ołówków, machając do nich na pożegnanie.
Shine i Azan poszli na stołówkę. Wzięli tacki z obiadem i zajęli miejsca przy najbardziej oddalonym od reszty stoliku pod oknem. Zauważyli, że niektórzy uczniowie patrzą na nich z niedowierzaniem i szepcą między sobą z bardzo dziwnymi minami. Brunetka rzucała im wrogie spojrzenia, a oni natychmiast wracali do swoich zajęć. Azan nie mógł zrozumieć, o co chodzi.
- Czy ty masz coś z głową? - zdziwiła się Shine. Odstawiła tacę na stół, siadając przy nim. - Oni się tak gapią, bo zazwyczaj oboje unikaliśmy ludzi, a teraz nagle jemy razem obiad. Prawdopodobnie większość z nich sądzi, że jesteśmy parą.
- Skąd to wiesz? - spytał zaskoczony Azan, sięgając po szklankę z sokiem. Na słowa, że mogliby być parą, poczuł motylki w brzuchu, ale zaraz się skarcił, że tak gwałtownie zareagował.
- Bo to dość oczywiste - powiedziała takim tonem, jakby rzeczywiście była to oczywista rzecz. - Wiesz, Konoe, mam problem. I to wagi ciężkiej.
- Jaki? Pomogę ci - obiecał trochę za szybko, więc dodał obojętnym tonem: - Oczywiście, jeśli będę mógł.
- Mój dziadek chce mnie wysłać na lekcje wychowania dla młodych dam - jęknęła okrutnie zrozpaczona, chowając twarz w dłoniach w geście rezygnacji. - Mam się tam uczyć tańca towarzyskiego, więc potrzebuję partnera i pomyślałam o tobie. Jesteś tylko parę centymetrów wyższy ode mnie. No, i jesteś chłopakiem. Pójdziesz ze mną? To tylko kilka godzin w tygodniu - poprosiła Shine przez zaciśnięte zęby. Azan stwierdził, że dziewczyna nie ma najmniejszej ochoty iść na lekcje wychowania, więc skinął głową. Pomyślał, że to może być całkiem zabawne.
- Kiedy pierwsze zajęcia? - spytał, ale odpowiedzi, którą usłyszał się nie spodziewał.
- Za godzinę - odparła dziewczyna, patrząc na tacę, a nie na Azana. Brunet potrząsnął głową, bo wydawało mu się, że się przesłyszał, ale kiedy Shine powtórzyła odpowiedź, zaklął tak głośno, że kucharka spojrzała na niego karcącym wzrokiem.
- Umówiłem się ze znajomym… - zaczął, ale Shine mu przerwała.
- Zawsze możesz zabrać go ze sobą. Albo po prostu powiedz, że ze mną nie idziesz.
- Nie, pójdę - zapewnił. - Zadzwonię do niego i poproszę, żeby przyszedł. Z resztą i tak musisz go poznać. Wczoraj obiecałem mu, że też ze mną pójdzie do Lasu.
Shine uśmiechnęła się lekko z wdzięcznością. Szybko dokończyli obiad i wybiegli ze szkoły prosto na przystanek autobusowy. Wskoczyli do pojazdu i już po dwudziestu minutach stali pod szkołą „Lady Martinez dla młodych dziewcząt”. Weszli do budynku. Przywitała ich starsza kobieta o ostrym wyrazie twarzy i przedstawiła się jako Lady Martinez. Zaprosiła ich do dużej sali balowej, gdzie stało już kilka par.
- Ciekawe… - zamyślił się Azan, rozglądając się. - To szkoła dla młodych dziewcząt, więc ile lat może mieć Lady Martinez skoro jest młoda? Jakieś jedenaście… dziesiątek? - rzucił ironicznie, a Shine wybuchła śmiechem.
- Byłeś blisko - usłyszeli za sobą rozbawiony, mocny baryton i odwrócili się. Stał za nimi wysoki chłopak, uśmiechając się szeroko. Jego białe, równe zęby odcinały się od ciemnej karnacji. Chłopak miał łagodne rysy twarzy, ostry podbródek i duże, nieco gadzie, oczy w barwie złotego topazu. Jednak najbardziej dwójkę towarzyszy zaskoczyły włosy chłopaka; były nastroszone i - co dziwniejsze - srebrzysto-białym z błękitnym pobłyskiem. Shine stwierdziła, że nieznajomy wygląda naprawdę uroczo i nieco dziecinnie, ale jednocześnie dojrzale dzięki siwym włosom.
- Jestem Arece Martinez, to szkoła mojej mamy - uśmiechnął się krzywo białowłosy. - Jak mówiłem, nie dużo się pomyliłeś co do jej wieku; ma już prawie dziewięćdziesiąt lat, ale ciągle wywija jak dwudziestolatka - zaśmiał się sztucznie i wyciągnął rękę do Azana.
- Cześć, nazywam się Azan Konoe, a to Shine Vidar - przedstawił ich brunet, ściskając dłoń Arece’a. Chłopak miał mocny i pewny uścisk. Nagle podszedł do nich inny chłopiec wzrostu ciemnoskórego. Jednak w porównaniu do niego miał stalowo szare oczy, znacznie niklejszy uśmiech, bardziej wystające kości policzkowe i potargane włosy w kolorze bardzo jasnej seledyny sięgające do obojczyka. Obaj mieli takie same ostre podbródki i duże oczy, lecz szarooki miał jasną, wręcz chorobliwie bladą, karnację.
- Tak, kobieta jest niezła, ale narzeka jak przekupka na bazarze - rzucił szarooki.
- A ty masz stopień koncentracji złotej rybki - zaśmiał się Arece, szturchając chłopaka w ramię.
- Daj mi spokój, gadzino! - parsknął zielonowłosy. - I może przedstawisz mnie nowym przyjaciołom?
- No, jasne! - przytaknął Arece, kiwając głową. - To jest mój starszy brat bliźniak, Deuce.
Shine i Azan spojrzeli na siebie zdziwieni z lekko rozchylonymi wargami, a potem ponownie na braci Martinez. Żadne dwójki towarzyszy nie wierzyło, że chłopcy są bliźniakami. Jednak nikt nic nie powiedział. Deuce i Arece popatrzyli na zdziwionych znajomych, potem na siebie i wybuchli śmiechem.
- Zastanawiacie się pewnie jakim cudem jesteśmy bliźniakami, prawda? - spytał Arece z wesołym uśmiechem. Azan skinął głową.
- Lady Martinez mówiła, że nasz ojciec pochodził z Afryki, a mama z Alaski. Jesteśmy bliźniętami dwujajowymi, więc różnimy się trochę… w sumie tylko kolorem skóry i oczu. I uprzedzając kolejne pytanie; pani profesor dla młodych dam nie jest naszą biologiczną matką - wyjaśnił Deuce, wbijając ręce do kieszeni. Shine i Azanowi od razu wszystko się ułożyło w logiczną całość. Jednak dziewczyna nie powstrzymała się i wypaliła:
- Deuce, jak to jest, że masz włosy w kolorze miętowej zieleni? - spytała zaciekawiona.
- Jakby ci to zrozumiale wyłożyć… - zastanowił się. - Lady Martinez adoptowała nas, kiedy mieliśmy czternaście miesięcy. Mówiła, że już wtedy mieliśmy siwe włosy. Przypuszczała, że to przez to, że nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, w którym my też uczestniczyliśmy. Może i byliśmy niemowlętami, ale ona twierdzi, że nasze ciała tak zareagowały na stres i przedwcześnie osiwieliśmy. Arece polubił siebie z siwymi i zostawił je, a mi to zbyt nie pasowało, bo jestem bardzo blady, więc przefarbowałem się na kolor miętowej zieleni. Jest bardzo subtelny i ładny - uśmiechnął się szeroko szarooki.
Brunetka pokiwała głową i odwróciła się do Lady Martinez, która zaczęła objaśniać podstawy tańca towarzyskiego. Deuce i Arece stanęli za macochą i przedrzeźniali jej ruchy oraz miny, wywołując ogólne salwy śmiechu wśród zebranych na par. W drzwiach wejściowych Azan zobaczył Donovana, do którego zadzwonił w autobusie i podał mu adres. Blondyn miał na ramię zarzucony duży, czerwony plecak.
Kiedy Lady Martinez kazała parom tańczyć, Arece i Deuce podeszli do blondyna i zaczęli z nim rozmawiać. W pewnym momencie krzyknęli coś chórem, spojrzeli na Azana i Shine ze zdumieniem, a brunet zachwiał się i wylądował na podłodze. Shine poleciała za nim. Oboje poobijali sobie łokcie i dłonie, a Lady Martinez skarciła ich i kazała zrobić im przerwę. Zaniepokojony Azan podszedł do chłopców przy drzwiach, podparł się na bokach tak jak w szkole i spytał, co się stało. Bliźniacy natychmiast jeden przez drugiego zaczęli mu wyjaśniać, że Donovan powiedział im o planach wyprawy do Lasu. Shine zmierzyła blondyna spojrzeniem, z którego można było wyczytać jedynie wściekłość. Donnie nie przejął się za bardzo jej wyrzutem, tylko przeprosił Azana, że nie powstrzymał się przed gadaniem. Brunet wzruszył ramionami.
- Nic się nie stało. Nie wiedziałeś, że nie chcę nikomu o tym mówić – westchnął, przeklinając w duchu, że nie powiedział o tym wcześniej.
- Prosimy! Możemy iść z wami?! Możemy?! Prosimy! - zawołali chórem bliźniacy, składając ręce w błagalnym geście.
- Tak strasznie chcemy się stąd wyrwać! - prosił Arece.
- Jak najdalej od miasta! - dodał Deuce.
- I może znajdziemy rodziców! - zakończyli chórem.
Wyglądali jakby naprawdę zależało im na opuszczeniu szkoły Lady Martinez. Shine pokręciła głową w geście dezaprobaty, ale Azan już miał inne plany.
- Zgoda, pójdziecie – skinął głową, a zaraz potem dodał: - Ale musicie trzymać to w tajemnicy i przygotować się na długą podróż - ostrzegł ich. Shine wzniosła oczy do sufitu, czując się całkowicie zignorowana. Azan wzruszył ramionami. To było dla niego coś nowego, bo od bardzo dawna nie czuł się tak zadowolony z życia. Donnie i Deuce patrzyli na siebie podekscytowani, a Arece zapytał, czy ktoś jeszcze z nimi pójdzie. Shine pokiwała głową i opowiedziała chłopakom o Alice. Nagle telefon brunetki zadzwonił. Odebrała z uśmiechem, ale już po kilku sekundach rozmowy mina jej zrzedła, a w oczach rozbłysły łzy.
- Dobrze, będę za dziesięć minut - jęknęła i się rozłączyła. Spojrzała na chłopców wpatrzonych w nią z zaciekawieniem. Arece uniósł wysoko brwi i zagryzł wargę, po czym szybko odszedł. Deuce patrzył za bratem z niepokojem, po czym przeniósł wzrok na Shine i również odbiegł.
- Co się stało? - spytał zmartwiony Donovan, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny.
- Moja mama trafiła do szpitala - wyjąkała Shine, słabym głosem. Ramiona zaczęły jej drżeć. - Ma białaczkę i zapalenie płuc. Pozwolili jej mieszkać w domu, ale jej stan się pogorszył. Muszę biec. Na razie, Azan! - zawołała i wybiegła z sali. Donovan popatrzył na bruneta, który przez kilka sekund stał zaskoczony, a potem sam pobiegł za dziewczyną. Deuce oraz Arece wrócili do blondyna i spojrzeli na niego. W ich oczach błysnął żal.
- Co się z wami stało? - spytał zdziwiony Donnie, drapiąc się po głowie. Zaintrygowało go dziwne zachowanie bliźniaków.
- Nieważne, a oni dokąd pobiegli? - zmienił temat Deuce, marszcząc brwi. Arece położył bratu dłoń na ramieniu i uśmiechnął się do niego uspokajająco.
- Mama Shine chyba umiera - wyjaśnił Donovan, który domyślił się tego po minie i tonie głosu dziewczyny.
- Nie powinniśmy przypadkiem pójść za nimi? - rzucił białowłosy jakby od niechcenia. - Shine może potrzebować wsparcia duchowego w tej trudnej dla niej chwili.
- A ty co: dramaturg? - parsknął złośliwie szarooki, lecz zanim Arece odpowiedział bratu równie opryskliwym tekstem, Donovan podniósł rękę, wtrącając się do rozmowy.
- Jak chcecie iść, to chodźcie! - zarządził. Bliźniacy spojrzeli na siebie spode łba i skinęli głowami. Deuce chwycił dwa fioletowo-czarne plecaki. Trójka chłopców wybiegła z sali i wypadła na ulicę, gdzie padał deszcz. Skierowali się pędem w stronę szpitala.
Tuż przed wejściem do kliniki, spotkali Azana i Shine, dyszących ze zmęczenia. Po kilku minutach wszyscy uspokoili oddechy i weszli do budynku. Shine podeszła do recepcji.
- Dzień dobry, przyszłam odwiedzić panią Vidar. Jestem jej córką.
- Ty musisz być Shine. Chodź, zaprowadzę ciebie i twoich przyjaciół do sali - uśmiechnęła się przyjaźnie recepcjonistka i poprowadziła ich w prawy korytarz. Stanęli przed szklanymi drzwiami, za którymi w małej salce, na łóżku otoczonym przez komputery i różne pomoce medyczne, leżała kobieta o tak samo czarnych włosach jak Shine.
- Rany, jaka blada… - wymsknęło się Donovanowi, zanim zdążył ugryźć się w język. Deuce kopnął go w kostkę, Shine jednak zignorowała to i weszła do sali. Kiedy Azan zamykał drzwi, kobieta otworzyła oczy. Uśmiechnęła się, gdy spojrzała na córkę. Chwyciła ją za rękę i pokiwała głową.
- Jesteś taka śliczna, Shine - szepnęła słabym głosem, ale brunetka pokręciła głową, zagryzając wargę.
- Cicho, mamo… Proszę, nie trać oddechu - jęknęła Shine, powstrzymując łzy. Serce biło jej bardzo szybko.
- Córciu, kochanie moje… To nic. Nie mam nic do stracenia… a ty masz przyjaciół… - kobieta przerwała i zakaszlała, patrząc na Azana, bliźniaków i Donovana. Shine pokiwała głową, zaciskając usta.
- Mamo… - zaczęła, ale nie skończyła, bo kobieta położyła jej palec na ustach.
- Pomóż im w każdej sytuacji… i nie opuszczaj bez względu na to, kim są… Patrz tylko na to, jacy są… - szepnęła pani Vidar i ponownie zamknęła oczy. Jej ręka opadła, usta wydały ciche westchnienie i zapadła cisza, przerwana jedynie ciągłym sygnałem z aparatury szpitalnej. Kobieta zmarła. Łzy spłynęły po twarzy Shine, która nagle poczuła ucisk w gardle i wielką pustkę w głowie i piersi. Wiedziała, że gdyby serce mogło pęknąć, jej rozsypałoby się na miliony kawałeczków, których nikt nie umiałby skleić. Dziewczyna opadła na ciało zmarłej mamy i przytuliła się do niego mocno. Jej ramiona drżały od rozpaczliwego szlochu i bezsilności. Wszystko przestało się liczyć, cały świat Shine stał się nagle szary i deszczowy, jak pogoda za oknem, i jedynie łzy i ból, przepełniający serce dziewczyny, były prawdziwe. Donovan otarł wilgotne oczy i starał się oddychać spokojnie. Arece i Deuce zacisnęli usta i pięści, myśląc, że świat jest okropnie niesprawiedliwy. Azan położył dłoń na ramieniu Shine i ścisnął je lekko. Dziewczyna potrząsnęła głową, podnosząc się do siadu. Spojrzała na chłopaka, przełykając głośno ślinę i łzy.
- Poszukajmy Alice - poprosiła, ścierając sól z policzków. Chciała znaleźć osobę, która mogłaby przepędzić czarne chmury jednym uśmiechem. Prawie natychmiast pomyślała o rudej.
- Przecież dopiero jutro mamy iść do Lasu… - zaczął Donovan, ale Shine uciszyła go spojrzeniem.
- Pójdziemy dzisiaj. Im wcześniej tym lepiej, chodźcie… - zarządziła, wychodząc szybkim krokiem z sali. Azan i reszta pobiegli za nią. Brunet doskonale rozumiał, co czuje Shine. Sam tak się czuł, kiedy jego mama umarła. Pustka, złość i żal, otaczające cały świat. Też chciał w tamtej chwili jak najszybciej uciec od ciała matki - od bolesnej rzeczywistości.
Piątka nastolatków biegła ulicą w kierunki przedmieścia, gdzie mieszkała Alice. Kiedy Donovan nacisnął dzwonek przy drzwiach, ruda natychmiast otworzyła i przytuliła mocno Shine, klepiąc ją po plecach.
- Tak mi przykro, Shine! - powiedziała współczującym tonem. - Moja siostra pracuje w szpitalu, wiem wszystko o pacjentach.
- Dziękuję, Alice - mruknęła brunetka, przytulając mokry policzek do ciepłego ramienia dziewczyny. - Spakowałaś się już na jutro?
- Tak, a coś się stało? Nie idziemy?
- Nie, nie o to chodzi - uspokoił ją Azan, kręcąc głową. - Shine chce iść już dzisiaj. Masz coś przeciwko?
- Nie, jestem gotowa - oznajmiła ruda, przyglądając się braciom Martinez. Stwierdziła, że bardzo podobają jej się ich oryginalne ubrania. Arece miał na sobie czarną koszulkę, zapinaną pod szyją fioletowymi rzepami; szare rurki i czarne buty do połowy łydki. Deuce natomiast ubrany był w fioletową koszulę na suwak z szerokimi rękawami; białe, obcisłe dżinsy i czarne buty pod kolano. Alice przywitała się z bliźniakami skinieniem głowy, po czym zniknęła na chwilę w domu i wyszła z niego ze swoją wojskową torbą na ramieniu. Miała strój idealny na podróż - pomarańczowy T-shirt, spodnie moro oraz tenisówki. Donovan powiedział, że jeszcze Azan i Shine muszą wrócić do domów, żeby się spakować.
- Masz rację, Donnie - przyznał brunet i skierował się w stronę domu. Dziewczyna pokręciła głową i wyciągnęła zza paska scyzoryk oraz latarkę, mówiąc, że jej nic innego nie jest potrzebne. Azan roześmiał się sztucznie. W ciągu piętnastu minut załatwili wszystko, co trzeba i stanęli przed szkołą. Alice szła do gabinetu dyrektora na samym przedzie. Zapukała do drzwi. Po trzech sekundach otworzył im dyrektor George i uśmiechnął się na widok szóstki nastolatków. Skinął Azanowi i zaprosił ich do środka.
- Chcecie wyruszyć dzisiaj, prawda? - spytał, gdy tylko usiedli w fotelach. Shine pokiwała głową, patrząc jak Donovan sięga po ciasteczko owsiane.
- Jesteśmy wszyscy gotowi. Może nam pan dać wskazówki, mapę… czy coś takiego? - wtrącił Deuce.
- Dobrze, ale najpierw powiedzcie mi ile macie lat? Nie chcę mieszać w tę misję kogoś poniżej szesnastu lat.
- Ja i Alice mamy siedemnaście - powiedział Azan, patrząc na rudą. Przeniósł wzrok na Shine. - Ona ma szesnaście, tak?
- Uhm… - mruknęła brunetka, skinąwszy lekko głową. Myślami wciąż była przy mamie.
- Donovan ma dwadzieścia, więc nie ma się co martwić - uśmiechnął się Azan, nagle uświadamiając sobie, jakie to dziwne, że dorosły mężczyzna chce przyjaźnić się z siedemnastolatkiem. - Ale nie wiem, ile mają Deuce i Arece.
- Za trzy dni skończymy dziewiętnaście - odpowiedział białowłosy, a jego bliźniak pokiwał głową.
- Wszyscy jesteśmy powyżej szesnastki, możemy przejść do konkretów - oznajmił Deuce z uprzejmym uśmiechem. George wręczył Donovanowi kartkę papieru, zwiniętego w rulon.
- To jest mapa Lasu. Dojście tam nie jest trudne. Wystarczy wyjść z miasta, pójść na najbliższe pole kukurydzy i zejść pod ziemię kamiennym korytarzem.
- Kamienny korytarz na środku pola kukurydzy? - zdziwił się Deuce, unosząc brwi. Chłopak od dziecka był bardzo podejrzliwy i nie lubił nowych osób w grupie, dlatego kiedy patrzył na Alice, mrużył oczy i zaciskał zęby. Arece zdusił parsknięcie śmiechu.
- To pozostałości po starożytnej cywilizacji. Archeolodzy pozwolili na posadzenie tam kukurydzy, tylko pod warunkiem, że korytarz pozostanie nietknięty - wyjaśnił dyrektor, podsuwając ciastka owsiane do Shine, która pokręciła głową i zapytała:
- I nikt nie odkrył, że na końcu korytarza jest wielki las?
- Kiedy naukowcy schodzili pod ziemię, stawały im na drodze skały i ziemia. Do Lasu wejść mogą tylko nastolatkowie.
- Nie jestem nastolatkiem. A jeśli ja nie wejdę? - zaniepokoił się Donovan, mrużąc oczy, tak, że zostały z nich tylko wąskie szparki.
- Jesteś nastolatkiem duchem, więc nie sądzę, abyś miał powód do obaw - uspokoił go George z uśmiechem. - Możecie iść jeśli chcecie. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych komplikacji. Powodzenia… i odezwijcie się niedługo.
- Dziękujemy, dyrektorze - uśmiechnął się Arece i otworzył drzwi. - Chodźcie ludzie, czas na nas.