21.08.2013

Rozdział II: Koniec i początek

A więc jest i drugi rozdział. Starałam się, żeby był jak najdłuższy, żeby Wam zrekompensować, że prawdopodobnie do połowy września nie będzie kolejnego. Będę próbować, ale nie obiecuję, bo w sobotę wyjeżdżam i wracam 1.09, więc przez ten czas raczej nie będę mieć neta. Chyba, że napiszę w zeszycie, a potem przepiszę ... hm.... Zobaczymy ^.^ A na razie jest to :3
To może, żeby już więcej nie przedłużać, życzę Wam miłego czytania :*  


Rozdział II

    Następnego dnia pod koniec godziny wychowawczej, kiedy Azan zawzięcie katował długopis i kartkę papieru, zupełnie ignorując nauczyciela, do sali wszedł dyrektor prowadząc za ramię wysoką rudą dziewczynę o wielkich, smutnych, brązowych oczach, małym zadartym nosku, obsypanym piegami i szerokim uśmiechu. Miała okrągłą twarz, a długie, falowane włosy spływały jej na ramiona i plecy pomarańczową kaskadą. Za ucho miała zatknięty naostrzony ołówek; z wojskowej torby wystawała pękata teczka na dokumenty i blok rysunkowy na sztywnej, biurowej podkładce do pisania. W jej oczach tańczyły iskierki rozbawienia, lecz mimo tego wzrok cały czas miała smutny. Ubrana była w białą spódnicę do kostek, zieloną koszulę z lnu i czarne baleriny, a we włosy miała wpiętą złotą kokardę. Zajęła jedyne wolne miejsce w sali, obok Azana i uśmiechnęła się do niego. Odpowiedział jej skinieniem głowy i natychmiast zaczął rozważać za i przeciw zabraniu jej na wyprawę. Robił tak od samego rana, gdy tylko kogoś zobaczył. Wyglądała na słabą i delikatną fizycznie dziewczynę, ale też najwyraźniej nie brakowało jej energii i kreatywności, co Azan mógł stwierdzić po jednym rzucie oka na jej blok. Znajdowało się w nim mnóstwo rysunków dziwnych stworzeń i piękne krajobrazy. “Wow, dziewczyna ma talent”, pomyślał brunet, odwracając wzrok, żeby nie było, że się gapi. Spojrzał na swoje pokraczne rysunki i aż mu się śmiać zachciało. Prychnął, czym zwrócił na siebie uwagę dziewczyny.
 - Cześć, jestem Alice - uśmiechnęła się nieśmiało, wyciągając do niego rękę. Chłopak spojrzał na szczerą twarz dziewczyny i uścisnął jej drobną, delikatną dłoń.
 - Azan, miło mi - skinął głową, cofając szybko rękę. Zapadła między nimi niezręczna cisza, którą na szczęście przerwał dyrektor.
 - Uczniowie, to wasza nowa koleżanka, Alice Pakalevski - oznajmił wskazując gestem dziewczynę, która oblała się delikatnym rumieńcem, kiedy spojrzenia całej klasy na niej spoczęły. Nie lubiła, gdy cała uwaga była skupiona na niej. - Proszę was, żebyście byli dla niej mili, bo jeśli dowiem się o prześladowaniu nowej uczennicy, wszystkich was zawieszę.
    Mężczyzna wyszedł, po sali rozszedł się ponury pomruk dezaprobaty, a umięśniony blondyn siedzący dwie ławki za Azanem i Alice, spojrzał na dziewczynę wygłodniałym wzrokiem, oblizując się lubieżnie, co przyprawiło bruneta o mdłości. Na szczęście już po czterech minutach rozległ się dzwonek na przerwę i wszyscy wybiegli na korytarz. Azan zarzucił plecak na jedno ramię, pędząc w stronę stołówki. Podjął już decyzję, dotyczącą Alice. Tak jak się spodziewał, zobaczył tam Shine, czytającą jakąś grubą książkę. Podszedł do niej i pochylił się.
 - Dzień dobry, Vidar - rzucił z cynicznym uśmiechem, odgarniając grzywkę z czoła.
 - Witaj, Konoe - odpowiedziała dziewczyna takim samym tonem, zatrzaskując książkę z hukiem. - Domyślam się, że masz jakąś poważną sprawę, skoro przerywasz mi lekturę, którą mam na jutro zreferować, a jak nie to nie zaliczę angielskiego.
 - Oczywiście - przytaknął Azan i usiadł obok dziewczyny, patrząc na tytuł. Zdziwił się, że Shine ma siłę czytać „Wojnę i pokój”. - Widzisz tę rudą? - spytał, wskazując Alice rozmawiającą przy szafkach z blondynem z ostatniej ławki.
 - Tę, co dyskutuje z Milesem, kapitanem naszej szkolnej drużyny? - upewniła się Shine, a Azan skinął głową.
 - Jest nowa w mojej klasie. Nie wiem czemu, ale pomyślałem, że mogłaby iść z nami do Lasu. Chyba głównie przez to, że mi się nie podoba, sposób w jaki Miles na nią patrzy. A ponieważ jesteś moją partnerką w podróży, uznałem, że powinienem zapytać cię o zdanie.
 - Miło, że pomyślałeś - uśmiechnęła się sztucznie Shine i przyjrzała uważniej Alice. - Jak dla mnie nie nadaje się na dłuższą podróż, jest zbyt wiotka. No, i jeszcze… - zaczęła, lecz nie skończyła, ponieważ Miles wyrwał rudej torbę i zaczął przeglądać jej zawartość. Kiedy wyciągnął blok rysunkowy, Azan wstał i podszedł gwałtownym krokiem do dwójki pod salą.
 - Ej, Miles! - zawołał już z daleka brunet, a blondyn spojrzał na niego jak na robaka. - Może zaczynaj do kogoś swojego wzrostu!
 - A znasz kogoś takiego, konusie?! - odpyskował wściekle Miles, patrząc na Azana z góry. Brunet musiał przyznać, że faktycznie - w porównaniu z kapitanem drużyny - nie jest najwyższy, ale do niskich też nie należy. To i tak nie powstrzymało go przed wyrwaniem blondynowi rzeczy Alice.
 - To może znajdziesz sobie kogoś, kogo już znasz i wiesz, że nie ma z tobą szans - uśmiechnął się podle Azan, podpierając się na biodrach w bardzo wdzięczny sposób. Shine, która poszła za nim, zdusiła parsknięcie śmiechu. Stwierdziła, że w tym momencie chłopak wyglądał jak dziewczyna. - No, bo zawsze istnieje opcja, że taka dziewczyna skopie cię bardzo mocno i nie wejdziesz na boisko przez tydzień - z każdym słowem jego ton stawał się bardziej złośliwy i wyzywający. Miles uśmiechnął się okrutnie, popychając Azana, który poleciał na ścianę i uderzył się w głowę. Alice pisnęła, cofając się kilka kroków, a Shine podeszła bliżej chłopców. Brunet potrząsnął głową, żeby pozbyć się kolorowych plamek sprzed oczu i zasłonił Alice ramionami.
 - Zostaw ją w spokoju, padalcu - warknął trochę nieprzytomnie, mrużąc niebezpiecznie oczy. Zanim Miles znowu coś zrobił Azanowi, Shine rzuciła półgębkiem: “Dyro na horyzoncie!” i kapitan szkolnej drużyny odszedł szybkim krokiem. Alice uśmiechnęła się nieśmiało i wzięła od Azana swój blok.
 - Dziękuję, że mnie broniłeś - powiedziała cicho, spuszczając wzrok. - Ale naprawdę, nie musiałeś, poradziłabym sobie.
 - Serio? Jakoś nie wyglądało - rzuciła wrednie Shine, sprawdzając, czy Azanowi nie leci krew.
 - Umiem się bronić. Może nie najlepiej, ale… - speszyła się Alice, a jej twarz zrobiła się lekko czerwona. Azan jakoś nie mógł nie uwierzyć w jej słowa i rzucił Shine proszące spojrzenie. Dziewczyna wzruszyła ramionami, a brunet natychmiast zaczął opowiadać rudej o zadaniu od dyrektora. Alice roześmiała się, kiedy skończył i pokiwała głową.
 - Bardzo chętnie z wami pójdę. To może być niezwykła przygoda - stwierdziła i odeszła w podskokach do szatni po kilka zapasowych ołówków, machając do nich na pożegnanie.
    Shine i Azan poszli na stołówkę. Wzięli tacki z obiadem i zajęli miejsca przy najbardziej oddalonym od reszty stoliku pod oknem. Zauważyli, że niektórzy uczniowie patrzą na nich z niedowierzaniem i szepcą między sobą z bardzo dziwnymi minami. Brunetka rzucała im wrogie spojrzenia, a oni natychmiast wracali do swoich zajęć. Azan nie mógł zrozumieć, o co chodzi.
 - Czy ty masz coś z głową? - zdziwiła się Shine. Odstawiła tacę na stół, siadając przy nim. - Oni się tak gapią, bo zazwyczaj oboje unikaliśmy ludzi, a teraz nagle jemy razem obiad. Prawdopodobnie większość z nich sądzi, że jesteśmy parą.
 - Skąd to wiesz? - spytał zaskoczony Azan, sięgając po szklankę z sokiem. Na słowa, że mogliby być parą, poczuł motylki w brzuchu, ale zaraz się skarcił, że tak gwałtownie zareagował.
 - Bo to dość oczywiste - powiedziała takim tonem, jakby rzeczywiście była to oczywista rzecz. - Wiesz, Konoe, mam problem. I to wagi ciężkiej.
 - Jaki? Pomogę ci - obiecał trochę za szybko, więc dodał obojętnym tonem: - Oczywiście, jeśli będę mógł.
 - Mój dziadek chce mnie wysłać na lekcje wychowania dla młodych dam - jęknęła okrutnie zrozpaczona, chowając twarz w dłoniach w geście rezygnacji. - Mam się tam uczyć tańca towarzyskiego, więc potrzebuję partnera i pomyślałam o tobie. Jesteś tylko parę centymetrów wyższy ode mnie. No, i jesteś chłopakiem. Pójdziesz ze mną? To tylko kilka godzin w tygodniu - poprosiła Shine przez zaciśnięte zęby. Azan stwierdził, że dziewczyna nie ma najmniejszej ochoty iść na lekcje wychowania, więc skinął głową. Pomyślał, że to może być całkiem zabawne.
 - Kiedy pierwsze zajęcia? - spytał, ale odpowiedzi, którą usłyszał się nie spodziewał.
 - Za godzinę - odparła dziewczyna, patrząc na tacę, a nie na Azana. Brunet potrząsnął głową, bo wydawało mu się, że się przesłyszał, ale kiedy Shine powtórzyła odpowiedź, zaklął tak głośno, że kucharka spojrzała na niego karcącym wzrokiem.
 - Umówiłem się ze znajomym… - zaczął, ale Shine mu przerwała.
 - Zawsze możesz zabrać go ze sobą. Albo po prostu powiedz, że ze mną nie idziesz.
 - Nie, pójdę - zapewnił. - Zadzwonię do niego i poproszę, żeby przyszedł. Z resztą i tak musisz go poznać. Wczoraj obiecałem mu, że też ze mną pójdzie do Lasu.
    Shine uśmiechnęła się lekko z wdzięcznością. Szybko dokończyli obiad i wybiegli ze szkoły prosto na przystanek autobusowy. Wskoczyli do pojazdu i już po dwudziestu minutach stali pod szkołą „Lady Martinez dla młodych dziewcząt”. Weszli do budynku. Przywitała ich starsza kobieta o ostrym wyrazie twarzy i przedstawiła się jako Lady Martinez. Zaprosiła ich do dużej sali balowej, gdzie stało już kilka par.
 - Ciekawe… - zamyślił się Azan, rozglądając się. - To szkoła dla młodych dziewcząt, więc ile lat może mieć Lady Martinez skoro jest młoda? Jakieś jedenaście… dziesiątek? - rzucił ironicznie, a Shine wybuchła śmiechem.
 - Byłeś blisko - usłyszeli za sobą rozbawiony, mocny baryton i odwrócili się. Stał za nimi wysoki chłopak, uśmiechając się szeroko. Jego białe, równe zęby odcinały się od ciemnej karnacji. Chłopak miał łagodne rysy twarzy, ostry podbródek i duże, nieco gadzie, oczy w barwie złotego topazu. Jednak najbardziej dwójkę towarzyszy zaskoczyły włosy chłopaka; były nastroszone i - co dziwniejsze - srebrzysto-białym z błękitnym pobłyskiem. Shine stwierdziła, że nieznajomy wygląda naprawdę uroczo i nieco dziecinnie, ale jednocześnie dojrzale dzięki siwym włosom.
 - Jestem Arece Martinez, to szkoła mojej mamy - uśmiechnął się krzywo białowłosy. - Jak mówiłem, nie dużo się pomyliłeś co do jej wieku; ma już prawie dziewięćdziesiąt lat, ale ciągle wywija jak dwudziestolatka - zaśmiał się sztucznie i wyciągnął rękę do Azana.
 - Cześć, nazywam się Azan Konoe, a to Shine Vidar - przedstawił ich brunet, ściskając dłoń Arece’a. Chłopak miał mocny i pewny uścisk. Nagle podszedł do nich inny chłopiec wzrostu ciemnoskórego. Jednak w porównaniu do niego miał stalowo szare oczy, znacznie niklejszy uśmiech, bardziej wystające kości policzkowe i potargane włosy w kolorze bardzo jasnej seledyny sięgające do obojczyka. Obaj mieli takie same ostre podbródki i duże oczy, lecz szarooki miał jasną, wręcz chorobliwie bladą, karnację.
 - Tak, kobieta jest niezła, ale narzeka jak przekupka na bazarze - rzucił szarooki.
 - A ty masz stopień koncentracji złotej rybki - zaśmiał się Arece, szturchając chłopaka w ramię.
 - Daj mi spokój, gadzino! - parsknął zielonowłosy. - I może przedstawisz mnie nowym przyjaciołom?
 - No, jasne! - przytaknął Arece, kiwając głową. - To jest mój starszy brat bliźniak, Deuce.
    Shine i Azan spojrzeli na siebie zdziwieni z lekko rozchylonymi wargami, a potem ponownie na braci Martinez. Żadne dwójki towarzyszy nie wierzyło, że chłopcy są bliźniakami. Jednak nikt nic nie powiedział. Deuce i Arece popatrzyli na zdziwionych znajomych, potem na siebie i wybuchli śmiechem.
 - Zastanawiacie się pewnie jakim cudem jesteśmy bliźniakami, prawda? - spytał Arece z wesołym uśmiechem. Azan skinął głową.
 - Lady Martinez mówiła, że nasz ojciec pochodził z Afryki, a mama z Alaski. Jesteśmy bliźniętami dwujajowymi, więc różnimy się trochę… w sumie tylko kolorem skóry i oczu. I uprzedzając kolejne pytanie; pani profesor dla młodych dam nie jest naszą biologiczną matką - wyjaśnił Deuce, wbijając ręce do kieszeni. Shine i Azanowi od razu wszystko się ułożyło w logiczną całość. Jednak dziewczyna nie powstrzymała się i wypaliła:
 - Deuce, jak to jest, że masz włosy w kolorze miętowej zieleni? - spytała zaciekawiona.
 - Jakby ci to zrozumiale wyłożyć… - zastanowił się. - Lady Martinez adoptowała nas, kiedy mieliśmy czternaście miesięcy. Mówiła, że już wtedy mieliśmy siwe włosy. Przypuszczała, że to przez to, że nasi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, w którym my też uczestniczyliśmy. Może i byliśmy niemowlętami, ale ona twierdzi, że nasze ciała tak zareagowały na stres i przedwcześnie osiwieliśmy. Arece polubił siebie z siwymi i zostawił je, a mi to zbyt nie pasowało, bo jestem bardzo blady, więc przefarbowałem się na kolor miętowej zieleni. Jest bardzo subtelny i ładny - uśmiechnął się szeroko szarooki.
    Brunetka pokiwała głową i odwróciła się do Lady Martinez, która zaczęła objaśniać podstawy tańca towarzyskiego. Deuce i Arece stanęli za macochą i przedrzeźniali jej ruchy oraz miny, wywołując ogólne salwy śmiechu wśród zebranych na par. W drzwiach wejściowych Azan zobaczył Donovana, do którego zadzwonił w autobusie i podał mu adres. Blondyn miał na ramię zarzucony duży, czerwony plecak.
    Kiedy Lady Martinez kazała parom tańczyć, Arece i Deuce podeszli do blondyna i zaczęli z nim rozmawiać. W pewnym momencie krzyknęli coś chórem, spojrzeli na Azana i Shine ze zdumieniem, a brunet zachwiał się i wylądował na podłodze. Shine poleciała za nim. Oboje poobijali sobie łokcie i dłonie, a Lady Martinez skarciła ich i kazała zrobić im przerwę. Zaniepokojony Azan podszedł do chłopców przy drzwiach, podparł się na bokach tak jak w szkole i spytał, co się stało. Bliźniacy natychmiast jeden przez drugiego zaczęli mu wyjaśniać, że Donovan powiedział im o planach wyprawy do Lasu. Shine zmierzyła blondyna spojrzeniem, z którego można było wyczytać jedynie wściekłość. Donnie nie przejął się za bardzo jej wyrzutem, tylko przeprosił Azana, że nie powstrzymał się przed gadaniem. Brunet wzruszył ramionami.
 - Nic się nie stało. Nie wiedziałeś, że nie chcę nikomu o tym mówić – westchnął, przeklinając w duchu, że nie powiedział o tym wcześniej.
 - Prosimy! Możemy iść z wami?! Możemy?! Prosimy! - zawołali chórem bliźniacy, składając ręce w błagalnym geście.
 - Tak strasznie chcemy się stąd wyrwać! - prosił Arece.
 - Jak najdalej od miasta! - dodał Deuce.
 - I może znajdziemy rodziców! - zakończyli chórem.
    Wyglądali jakby naprawdę zależało im na opuszczeniu szkoły Lady Martinez. Shine pokręciła głową w geście dezaprobaty, ale Azan już miał inne plany.
 - Zgoda, pójdziecie – skinął głową, a zaraz potem dodał: - Ale musicie trzymać to w tajemnicy i przygotować się na długą podróż - ostrzegł ich. Shine wzniosła oczy do sufitu, czując się całkowicie zignorowana. Azan wzruszył ramionami. To było dla niego coś nowego, bo od bardzo dawna nie czuł się tak zadowolony z życia. Donnie i Deuce patrzyli na siebie podekscytowani, a Arece zapytał, czy ktoś jeszcze z nimi pójdzie. Shine pokiwała głową i opowiedziała chłopakom o Alice. Nagle telefon brunetki zadzwonił. Odebrała z uśmiechem, ale już po kilku sekundach rozmowy mina jej zrzedła, a w oczach rozbłysły łzy.
 - Dobrze, będę za dziesięć minut - jęknęła i się rozłączyła. Spojrzała na chłopców wpatrzonych w nią z zaciekawieniem. Arece uniósł wysoko brwi i zagryzł wargę, po czym szybko odszedł. Deuce patrzył za bratem z niepokojem, po czym przeniósł wzrok na Shine i również odbiegł.
 - Co się stało? - spytał zmartwiony Donovan, kładąc dłoń na ramieniu dziewczyny.
 - Moja mama trafiła do szpitala - wyjąkała Shine, słabym głosem. Ramiona zaczęły jej drżeć. - Ma białaczkę i zapalenie płuc. Pozwolili jej mieszkać w domu, ale jej stan się pogorszył. Muszę biec. Na razie, Azan! - zawołała i wybiegła z sali. Donovan popatrzył na bruneta, który przez kilka sekund stał zaskoczony, a potem sam pobiegł za dziewczyną. Deuce oraz Arece wrócili do blondyna i spojrzeli na niego. W ich oczach błysnął żal.
 - Co się z wami stało? - spytał zdziwiony Donnie, drapiąc się po głowie. Zaintrygowało go dziwne zachowanie bliźniaków.
 - Nieważne, a oni dokąd pobiegli? - zmienił temat Deuce, marszcząc brwi. Arece położył bratu dłoń na ramieniu i uśmiechnął się do niego uspokajająco.
 - Mama Shine chyba umiera - wyjaśnił Donovan, który domyślił się tego po minie i tonie głosu dziewczyny.
 - Nie powinniśmy przypadkiem pójść za nimi? - rzucił białowłosy jakby od niechcenia. - Shine może potrzebować wsparcia duchowego w tej trudnej dla niej chwili.
 - A ty co: dramaturg? - parsknął złośliwie szarooki, lecz zanim Arece odpowiedział bratu równie opryskliwym tekstem, Donovan podniósł rękę, wtrącając się do rozmowy.
 - Jak chcecie iść, to chodźcie! - zarządził. Bliźniacy spojrzeli na siebie spode łba i skinęli głowami. Deuce chwycił dwa fioletowo-czarne plecaki. Trójka chłopców wybiegła z sali i wypadła na ulicę, gdzie padał deszcz. Skierowali się pędem w stronę szpitala.
    Tuż przed wejściem do kliniki, spotkali Azana i Shine, dyszących ze zmęczenia. Po kilku minutach wszyscy uspokoili oddechy i weszli do budynku. Shine podeszła do recepcji.
 - Dzień dobry, przyszłam odwiedzić panią Vidar. Jestem jej córką.
 - Ty musisz być Shine. Chodź, zaprowadzę ciebie i twoich przyjaciół do sali - uśmiechnęła się przyjaźnie recepcjonistka i poprowadziła ich w prawy korytarz. Stanęli przed szklanymi drzwiami, za którymi w małej salce, na łóżku otoczonym przez komputery i różne pomoce medyczne, leżała kobieta o tak samo czarnych włosach jak Shine.
 - Rany, jaka blada… - wymsknęło się Donovanowi, zanim zdążył ugryźć się w język. Deuce kopnął go w kostkę, Shine jednak zignorowała to i weszła do sali. Kiedy Azan zamykał drzwi, kobieta otworzyła oczy. Uśmiechnęła się, gdy spojrzała na córkę. Chwyciła ją za rękę i pokiwała głową.
 - Jesteś taka śliczna, Shine - szepnęła słabym głosem, ale brunetka pokręciła głową, zagryzając wargę.
 - Cicho, mamo… Proszę, nie trać oddechu - jęknęła Shine, powstrzymując łzy. Serce biło jej bardzo szybko.
 - Córciu, kochanie moje… To nic. Nie mam nic do stracenia… a ty masz przyjaciół… - kobieta przerwała i zakaszlała, patrząc na Azana, bliźniaków i Donovana. Shine pokiwała głową, zaciskając usta.
 - Mamo… - zaczęła, ale nie skończyła, bo kobieta położyła jej palec na ustach.
 - Pomóż im w każdej sytuacji… i nie opuszczaj bez względu na to, kim są… Patrz tylko na to, jacy są… - szepnęła pani Vidar i ponownie zamknęła oczy. Jej ręka opadła, usta wydały ciche westchnienie i zapadła cisza, przerwana jedynie ciągłym sygnałem z aparatury szpitalnej. Kobieta zmarła. Łzy spłynęły po twarzy Shine, która nagle poczuła ucisk w gardle i wielką pustkę w głowie i piersi. Wiedziała, że gdyby serce mogło pęknąć, jej rozsypałoby się na miliony kawałeczków, których nikt nie umiałby skleić. Dziewczyna opadła na ciało zmarłej mamy i przytuliła się do niego mocno. Jej ramiona drżały od rozpaczliwego szlochu i bezsilności. Wszystko przestało się liczyć, cały świat Shine stał się nagle szary i deszczowy, jak pogoda za oknem, i jedynie łzy i ból, przepełniający serce dziewczyny, były prawdziwe. Donovan otarł wilgotne oczy i starał się oddychać spokojnie. Arece i Deuce zacisnęli usta i pięści, myśląc, że świat jest okropnie niesprawiedliwy. Azan położył dłoń na ramieniu Shine i ścisnął je lekko. Dziewczyna potrząsnęła głową, podnosząc się do siadu. Spojrzała na chłopaka, przełykając głośno ślinę i łzy.
 - Poszukajmy Alice - poprosiła, ścierając sól z policzków. Chciała znaleźć osobę, która mogłaby przepędzić czarne chmury jednym uśmiechem. Prawie natychmiast pomyślała o rudej.
 - Przecież dopiero jutro mamy iść do Lasu… - zaczął Donovan, ale Shine uciszyła go spojrzeniem.
 - Pójdziemy dzisiaj. Im wcześniej tym lepiej, chodźcie… - zarządziła, wychodząc szybkim krokiem z sali. Azan i reszta pobiegli za nią. Brunet doskonale rozumiał, co czuje Shine. Sam tak się czuł, kiedy jego mama umarła. Pustka, złość i żal, otaczające cały świat. Też chciał w tamtej chwili jak najszybciej uciec od ciała matki - od bolesnej rzeczywistości.
    Piątka nastolatków biegła ulicą w kierunki przedmieścia, gdzie mieszkała Alice. Kiedy Donovan nacisnął dzwonek przy drzwiach, ruda natychmiast otworzyła i przytuliła mocno Shine, klepiąc ją po plecach.
 - Tak mi przykro, Shine! - powiedziała współczującym tonem. - Moja siostra pracuje w szpitalu, wiem wszystko o pacjentach.
 - Dziękuję, Alice - mruknęła brunetka, przytulając mokry policzek do ciepłego ramienia dziewczyny. - Spakowałaś się już na jutro?
 - Tak, a coś się stało? Nie idziemy?
 - Nie, nie o to chodzi - uspokoił ją Azan, kręcąc głową. - Shine chce iść już dzisiaj. Masz coś przeciwko?
 - Nie, jestem gotowa - oznajmiła ruda, przyglądając się braciom Martinez. Stwierdziła, że bardzo podobają jej się ich oryginalne ubrania. Arece miał na sobie czarną koszulkę, zapinaną pod szyją fioletowymi rzepami; szare rurki i czarne buty do połowy łydki. Deuce natomiast ubrany był w fioletową koszulę na suwak z szerokimi rękawami; białe, obcisłe dżinsy i czarne buty pod kolano. Alice przywitała się z bliźniakami skinieniem głowy, po czym zniknęła na chwilę w domu i wyszła z niego ze swoją wojskową torbą na ramieniu. Miała strój idealny na podróż - pomarańczowy T-shirt, spodnie moro oraz tenisówki. Donovan powiedział, że jeszcze Azan i Shine muszą wrócić do domów, żeby się spakować.
 - Masz rację, Donnie - przyznał brunet i skierował się w stronę domu. Dziewczyna pokręciła głową i wyciągnęła zza paska scyzoryk oraz latarkę, mówiąc, że jej nic innego nie jest potrzebne. Azan roześmiał się sztucznie. W ciągu piętnastu minut załatwili wszystko, co trzeba i stanęli przed szkołą. Alice szła do gabinetu dyrektora na samym przedzie. Zapukała do drzwi. Po trzech sekundach otworzył im dyrektor George i uśmiechnął się na widok szóstki nastolatków. Skinął Azanowi i zaprosił ich do środka.
 - Chcecie wyruszyć dzisiaj, prawda? - spytał, gdy tylko usiedli w fotelach. Shine pokiwała głową, patrząc jak Donovan sięga po ciasteczko owsiane.
 - Jesteśmy wszyscy gotowi. Może nam pan dać wskazówki, mapę… czy coś takiego? - wtrącił Deuce.
 - Dobrze, ale najpierw powiedzcie mi ile macie lat? Nie chcę mieszać w tę misję kogoś poniżej szesnastu lat.
 - Ja i Alice mamy siedemnaście - powiedział Azan, patrząc na rudą. Przeniósł wzrok na Shine. - Ona ma szesnaście, tak?
 - Uhm… - mruknęła brunetka, skinąwszy lekko głową. Myślami wciąż była przy mamie.
 - Donovan ma dwadzieścia, więc nie ma się co martwić - uśmiechnął się Azan, nagle uświadamiając sobie, jakie to dziwne, że dorosły mężczyzna chce przyjaźnić się z siedemnastolatkiem. - Ale nie wiem, ile mają Deuce i Arece.
 - Za trzy dni skończymy dziewiętnaście - odpowiedział białowłosy, a jego bliźniak pokiwał głową.
 - Wszyscy jesteśmy powyżej szesnastki, możemy przejść do konkretów - oznajmił Deuce z uprzejmym uśmiechem. George wręczył Donovanowi kartkę papieru, zwiniętego w rulon.
 - To jest mapa Lasu. Dojście tam nie jest trudne. Wystarczy wyjść z miasta, pójść na najbliższe pole kukurydzy i zejść pod ziemię kamiennym korytarzem.
 - Kamienny korytarz na środku pola kukurydzy? - zdziwił się Deuce, unosząc brwi. Chłopak od dziecka był bardzo podejrzliwy i nie lubił nowych osób w grupie, dlatego kiedy patrzył na Alice, mrużył oczy i zaciskał zęby. Arece zdusił parsknięcie śmiechu.
 - To pozostałości po starożytnej cywilizacji. Archeolodzy pozwolili na posadzenie tam kukurydzy, tylko pod warunkiem, że korytarz pozostanie nietknięty - wyjaśnił dyrektor, podsuwając ciastka owsiane do Shine, która pokręciła głową i zapytała:
 - I nikt nie odkrył, że na końcu korytarza jest wielki las?
 - Kiedy naukowcy schodzili pod ziemię, stawały im na drodze skały i ziemia. Do Lasu wejść mogą tylko nastolatkowie.
 - Nie jestem nastolatkiem. A jeśli ja nie wejdę? - zaniepokoił się Donovan, mrużąc oczy, tak, że zostały z nich tylko wąskie szparki.
 - Jesteś nastolatkiem duchem, więc nie sądzę, abyś miał powód do obaw - uspokoił go George z uśmiechem. - Możecie iść jeśli chcecie. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych komplikacji. Powodzenia… i odezwijcie się niedługo.
 - Dziękujemy, dyrektorze - uśmiechnął się Arece i otworzył drzwi. - Chodźcie ludzie, czas na nas.

16.08.2013

Prolog & Rozdział I: Propozycja

To pierwsza notka, więc ostrzegam, że nie powinniście się zbyt wiele spodziewać, jak to zwykle bywa.
Rzadko pierwsze rozdziały są interesujące, ale bardzo się starałam, żeby ten był.
Jeśli się spodoba, zostawcie po sobie komentarz, choćby i krótki. Długimi też nie pogardzę, zwłaszcza jeśli znajdzie się w nich konstruktywna krytyka i co jakiś czas zachęcająca pochwała.
Serdecznie zapraszam i miłego czytania : )
Prolog

    Wszedłem do sali i usiadłem za biurkiem, spoglądając z uśmiechem na moją klasę. Uczniowie siedzieli w swoich ławkach, oczekując kolejnej nudnej lekcji historii. Większość z nich, leżała oparta o blaty i patrzyła z tęsknotą za okno, zapewne marząc, aby się wyrwać ze szkoły. Niektórzy byli niesamowicie zafascynowani tylnymi okładkami swoich zeszytów i bazgrali po nich zawzięcie - wolałem nie dociekać, jakie dzieła sztuki tam powstają. Tylko kilka osób było skupionych na mojej osobie.
    Przez twarz przebiegł mi uśmiech, bo przypomniało mi się, że mniej więcej tak wyglądały lekcje, gdy ja chodziłem do szkoły. Zastanawiało mnie, jak bardzo zaskoczę swoich uczniów - tym razem miałem dla nich niespodziankę.
 - Dzień dobry, dzieciaki - przywitałem się z nimi, a oni odpowiedzieli mi niemrawo. Zawsze witali mnie z takim entuzjazmem. Te dzieciaki mnie dobijały, a mimo to i tak kochałem z nimi pracować. - Dzisiaj nie będziemy rozmawiać o wojnach napoleońskich.
Po sali rozszedł się pomruk zdziwienia, ale i zadowolenia. Większość uczniów wyprostowała się zaciekawiona. Uśmiechnąłem się szeroko na taką aprobatę.
 - Opowiem wam pewną historię, która powinna was zainteresować. Jest o szóstce młodych ludzi, takich jak wy, zmęczonych szkołą i rodzicami, znudzonych życiem, bo nic się nie dzieje i mających własne, przyziemne problemy, którzy dwadzieścia lat temu trafili do podziemnej krainy zwanej Lasem. W Lesie panował wówczas protektor, lord Aberforth Besson, a jego władzy sprzeciwiała się jedynie garstka ludzi, którzy nazwali się Ruchem Oporu. Ta mała, aczkolwiek ekscytująca wycieczka, całkowicie i na zawsze zmieniła życie tych dzieciaków. Ale lepiej będzie, jeśli posłuchacie całej historii od końca do początku.
    Klasa zaśmiała się cicho i poprosiła, abym już opowiadał. Nigdy nie widziałem ich tak skupionych na żadnej lekcji, więc szybko zacząłem.

Rozdział I

    Kiedy Azan był mały, mama opowiadała mu o sześciu potęgach świata. Były nimi: ogień, woda, powietrze, ziemia, światło oraz ciemność. Sześć żywiołów, panujących nad wszystkim innym. Kiedy miał około pięciu lat te opowieści fascynowały go, lecz kiedy stał się nastolatkiem, a jego mama umarła, zaczęło go to nudzić. Nie wierzył już w magię, lecz rozmowa z dyrektorem szkoły pierwszego listopada tamtego roku całkowicie zmieniła jego podejście do niezwykłych rzeczy. Przypomniała mu, że nawet w najnudniejszym dniu życia czai się odrobina magii.
    Poszedł do szkoły ubrany w swój ulubiony czarny podkoszulek, ciemnozieloną, niezapinaną koszulę i dżinsy. W liceum ludzie bardzo go lubili i szanowali, ale chłopak nie wiedział, czy to ze względu na bogatego ojca, czy też przez jego nieprzeciętny wygląd. Większość dziewcząt w szkole wzdychała za każdym razem, kiedy przechodził obok. Wiedział, że jest popularny wśród żeńskiej części uczniów, ale nie zwracał na to większej uwagi. Był dość wysokim nastolatkiem o drobnym, szczupłym ciele, ale silnym i dobrze zbudowanym. Miał długie do ramion, roztrzepane, czarne włosy; duże, bursztynowe oczy i łagodną, trójkątną twarz. Lubił się uśmiechać, chociaż od śmierci mamy nie robił tego zbyt często. Pani Konoe była piękną, młodą kobietą, kiedy umarła – miała zaledwie trzydzieści lat. To po niej Azan odziedziczył kolor oczu i włosów; kształt twarzy miał po ojcu, którego nie widział od czterech lat, czyli dokładnie od pogrzebu mamy.
    Chłopak mieszkał sam w dużym, drewnianym domu, urządzonym w japońskim stylu. Nie lubił przepychu i wolał skromne miejsca oraz meble, dlatego nie przeprowadził się do rodzinnej willi na Florydzie. Miało to też związek z jego macochą, za którą zbytnio nie przepadał. Posiadał dużą inteligencję, spryt i niebywałą zwinność. Techniki walki stylem ninja zawsze były jego pasją - chodził na treningi odkąd skończył cztery lata. Zawsze traktował to jak jedyną odskocznię od realnego świata, w którym nie czuł się za dobrze.
 - Azan Konoe proszony jest o podejście pod gabinet dyrektora jak najszybciej! Dziękuję! - rozległ się znudzony głos sekretarki szkolnej, kiedy Azan oraz jego klasowi koledzy siedzieli pod salą, czekając na spóźnionego już nauczyciela.
    Chłopak spojrzał żałośnie na głośnik, wiszący na ścianie, i westchnął ciężko. Zastanawiał się, co takiego zrobił, że dyrektor wzywa go do siebie. Jego koledzy popatrzyli na niego zaskoczeni, ponieważ Azan był prymusem i wzorowym uczniem - nigdy nie pakował się w kłopoty i zawsze wykonywał polecenia, choć czasami nie tak, jak życzyli sobie tego dorośli. Miał własne spojrzenie na pewne sprawy.
    Czarnowłosy wzruszył ramionami i poszedł w stronę gabinetu dyrektora, poprawiając torbę na ramieniu. Minął po drodze, pędzącego do sali profesora biologii. Przymknął oczy i szedł powoli, zdając się na słuch. Nie wszyscy jednak byli tak ostrożni jak on. W pobliżu sekretariatu Azan zderzył się z nieco niższą od siebie dziewczyną.  Zmierzyła go spojrzeniem liliowych, zmrużonych oczu i odgarnęła z twarzy krótko przycięte włosy o odcieniu granatowej czerni. Miała w sobie coś dzikiego, choć wyglądała łagodnie, a błysk w bystrych oczach ostry i pogardliwy.
 - Wybacz, nie zauważyłem cię - mruknął Azan, wstając z podłogi.
 - Zorientowałam się, kiedy twoja twarda czaszka prawie złamała mi nos - warknęła pod nosem dziewczyna, odwracając wzrok. Wstała, pozbierała książki i odeszła szybkim krokiem. Azan popatrzył za nią zaskoczony, po czym uśmiechnął się szeroko z rozbawieniem. Jeszcze nigdy nie spotkał nikogo tak zimnego i aroganckiego poza nim samym.
    Minął jeszcze tylko jeden zakręt i znalazł się pod gabinetem dyrektora. Przez pół minuty znowu zastanawiał się, co mógł zrobić takiego, żeby wzywać go do dyrektora. Ponieważ nic rozsądnego nie przyszło mu do głowy, wzruszył ramionami i zapukał do drzwi. Po dwóch minutach niecierpliwego przestępowania z nogi na nogę, Azanowi otworzył wysoki błękitnooki mężczyzna o czarnych włosach, przeplatanych srebrnymi nitkami siwizny. Miał ostro zakończony, długi nos z niewielkim garbem i bardzo sympatyczny uśmiech. Jednak jego ostre rysy twarzy, mówiły, że nie można z nim żartować, jeśli on tego nie zechce, ani pozwalać sobie na zbyt dużo.
 - Dzień dobry, Konoe - uśmiechnął się uprzejmie mężczyzna, wpuszczając bruneta do gabinetu. Chłopak rozejrzał się. Naprzeciwko drzwi postawiono biurko z mahoniu, a za nim duże okno otwarte na oścież, wpuszczające promienie późnojesiennego słońca. Zasłony wiszące po obu stronach framug miały kolor ciemnej pomarańczy, ściany były w barwie słonecznika, a nad drzwiami wisiał obraz, przedstawiający jakiś słoneczny las, w którym stała mała dziewczynka o zielonych oczach i włosach. Azan nie potrafił powstrzymać uśmiechu oraz pewnego rodzaju wzruszenia, kiedy patrzył na obraz.
 - Siadaj, synu - dyrektor skinął głową na chłopaka, wskazując mu fotel obity w ciemną skórę. Azan usiadł, nie spuszczając wzroku z mężczyzny. Zawsze, kiedy nie wiedział o co chodzi, stawał się bardzo podejrzliwy i ostrożny w działaniach. Wywołało to drugie małżeństwo ojca, które nauczyło nastolatka, że nie wszyscy ludzie są dobrzy. Jego macocha, okazała się podłą, ale sprytną kobietą, która nie potrafiła zdobyć sympatii swojego pasierba. Mimo wszystko Azan nie narzekał. Głównie z powodu tego, że jego ojciec był szczęśliwy, a kobieta mieszkała razem z nim w innym stanie i Azan nie musiał jej oglądać zbyt często.
 - Czy wezwał mnie pan w jakiejś konkretnej sprawie? - spytał spokojnie chłopak, uważnie obserwując każdy krok mężczyzny.
 - Proszę, mów mi George - uśmiechnął się dyrektor, a Azanowi coś przekręciło się w żołądku. "No, co za dzień?! Ja i dyrektor po imieniu? Świat zwariował!”, pomyślał z lekkim przestrachem brunet.
 - Dobrze… George. Coś się stało? - dopytywał się dalej, chociaż imię dyrektora ledwo przecisnęło mu się przez gardło.
 - Odkąd zostałem nauczycielem w tej szkole, to znaczy od czterech lat, obserwowałem wszystkich uczniów - zaczął mężczyzna, podsuwając chłopcu talerz z pierniczkami. Azan podziękował i spojrzał w błękitne oczy dyrektora.
 - I co to ma wspólnego ze mną?
 - Śledziłem również ciebie i uważam, że posiadasz pewne predyspozycje, które byłyby wysoce pomocne w sytuacji, w której chciałbym cię postawić. Jest to pewien rodzaj testu i oczywiście nie musisz brać w nim udziału, jeśli nie chcesz.
 - Śledzenie mnie jest naruszeniem prywatności, za co mógłbym pana pozwać, ale intrygują mnie pana słowa, więc się wstrzymam - stwierdził Azan, splatając palce dłoni na kolanach, jak ojciec podczas ważnych posiedzeń.
 - Twoja ciekawość jest jedną z tych cech, które zwróciły na ciebie moją uwagę - ujawnił George, uśmiechając się z zadowoleniem. - Jak sądzę, zauważyłeś już obraz nad drzwiami. Jest na nim moja przyjaciółka ze szkoły, którą poznałem na… wycieczce. Miejsce, do którego pojechałem nazywa się Las.
    Chłopakowi nie spodobało się wahanie w głosie dyrektora, lecz nic nie powiedział. Czekał cierpliwie na dalszy ciąg historii.
 - Ta dziewczyna nazywała się Lynn Vix. Była bardzo niezwykła, ale też samotna i niezrozumiana. Wydawało mi się, choć oczywiście mogę się mylić, że jestem jedyną osobą, która traktuje ją jak człowieka. Nikt nie rozumiał, jak ciężkie są jej obowiązki… ech. Ale wracając do mojej propozycji; chciałbym byś wybrał się do Lasu i jej poszukał, a potem przyniósł mi wiadomość, co u niej słychać.
 - Czemu akurat ja? - spytał Azan, nachylając się do przodu. W tamtej chwili był gotów natychmiast przystać na prośbę dyrektora, ale postanowił poczekać i dowiedzieć się więcej o swojej misji.
 - Kilka dni temu proponowałem to również innej uczennicy, ale odmówiła. Ciebie wybrałem, ponieważ jesteś wyjątkowy. Wyglądasz mi na takiego, co nie przestraszy się żadnych bajek o magii, ani też nie potrzebuje logicznego wyjaśnienia na każdą rzecz - wyjaśnił dyrektor, prostując się. Wstał i odwrócił się do okna. - Bezpieczniej będzie jednak, jeśli zabierzesz ze sobą towarzyszy, których wybierzesz sobie sam. Muszą być wytrzymali fizycznie i psychicznie, ponieważ nie wiadomo, co was spotka w Lesie.
    Według Azana zabrzmiało to zbyt dramatycznie, ale coś w tonie dyrektora kazało brunetowi uwierzyć, że mężczyzna mówi prawdę. W takich sprawach, chłopak rzadko kiedy się mylił. Nie wiedział dlaczego, lecz skinął głową.
 - Do kiedy miałbym czas, żeby znaleźć sobie towarzyszy? - spytał, krzywiąc się. To pytanie wydało mu się jakieś sztuczne, bo kto będzie prawdziwym, szczerym i wiernym przyjacielem, kogoś, kto ma dużo pieniędzy, a następnego dnia może stać się bankrutem.
 - Do piątku, dwa dni ci chyba wystarczą. W weekend moglibyście już wyruszyć - oznajmił George, kiwając głową, jakby rozumiał nieme obawy chłopaka. Azan skinął i wstał z fotela. Dyrektor odwrócił się od okna, żeby jeszcze spojrzeć na chłopca. Uścisnęli sobie ręce, a mężczyzna odprowadził Azana do drzwi.
 - W piątek przyjdź z przyjaciółmi. Powiem wam dokąd iść - rzucił na pożegnanie George i zatrzasnął drzwi przed nosem zdziwionego Azana. Brunet przeczesał włosy palcami i pokręcił głową, idąc do sali, w której jego klasa miała biologię. Nim doszedł na miejsce, rozległ się ostatni tego dnia dzwonek na przerwę, więc Azan skierował się od razu do szatni, choć tak naprawdę nie miał po co tam iść, ponieważ nie nosił kurtki ani płaszcza.
    Wyszedł ze szkoły, zastanawiając się, kogo zabrać ze sobą do Lasu. Nie wiedział nawet, czemu zgodził się na tę wyprawę, nie mając najmniejszego pojęcia, w co się pakuje. Szedł z rękami wbitymi w kieszenie i opuszczoną głową. Dopiero, kiedy przechodził obok domu Donovana, zamrugał szybko i spojrzał na szary budynek o czerwonym dachu z kwiatami i białymi koronkowymi zasłonami w oknach. Donnie Arkeil był dobrym kolegą Azana, mimo że nie łączyła ich głęboka przyjaźń. Konoe aż się zdziwił, że wcześniej nie pomyślał o Donovanie. Ufał mu, odkąd poznał go, kiedy chodził do trzeciej klasy, a Donnie do szóstej, i wiedział, że w naprawdę trudnej chwili mógłby na niego liczyć. Natychmiast podszedł do drzwi i nacisnął dzwonek. Otworzył mu wysoki blondyn o seledynowych oczach i szerokich ramionach. Włosy miał postawione na żel, a na sobie podarte dżinsy, biały podkoszulek oraz czerwoną kurtkę przetartą na łokciach. Na widok Azana uśmiechnął się szeroko, odsłaniając równe, białe zęby, i natychmiast się z nim przywitał.
 - Hej, stary! Dawno nie dawałeś znaku życia. Odkąd skończyłem szkołę, nie odezwałeś się ani razu - wytknął mu, udając obrażonego, ale w głębi serca niesamowicie cieszył się z wizyty starego znajomego.
 - Wybacz, Donnie - uśmiechnął się przepraszająco Azan. Blondyn wpuścił kolegę do mieszkania, proponując mu herbatę albo kakao, jednak brunet odmówił i skierował się do pokoju Donovana. Usiadł na łóżku i zlustrował blondyna wzrokiem. Prawie zapomniał jak wygląda jego kolega; miał duże oczy, które zwężały się niewiarygodnie, kiedy Donovan był zły lub zaniepokojony, oraz kwadratową szczękę, jednak jego twarz miała łagodny wyraz. Blondyn miał również mały nos, a usta wąskie, jednak wesołe, bo zawsze rozciągnięte w radosnym uśmiechu.
 - No, to opowiadaj, Az, co tam u ciebie? - nalegał na opowieści Donnie, wpatrując się z uwagą w Azana, który odetchnął głęboko i zaczął szybko streszczać, co przydarzyło mu się w ciągu ostatnich trzech miesięcy. Chciał jak najszybciej dojść do momentu, w którym będzie musiał powiedzieć Donovanowi, po co naprawdę przyszedł. Kiedy doszedł do głównego wątku, Donnie uśmiechnął się i nawet nie czekał na wyjaśnienia, tylko od razu zgodził się mu pomóc, lecz Azan nalegał, żeby pozwolił mu skończyć.
 - Donovan, coś się z tobą stało - stwierdził, kiedy już skończył. - Zanim się rozdzieliliśmy do dwóch szkół, byłeś bardziej poważny.
 - Dobra, dobra, może i poszedłem na studia, ale mam prawo mieć lekkie odpały. Ciągle jestem poważny, tylko dzisiaj się cieszę, że mnie odwiedziłeś - wyjaśnił Donovan, uśmiechając się wesoło.
 - Też się cieszę, że cię widzę - przyznał szczerze Azan, przeczesując włosy palcami. - Jesteś pewien, że chcesz iść ze mną do tego Lasu?
 - Oczywiście, Az. W piątek u ciebie w szkole? Będę na pewno - zgodził się Donovan, a Azan wstał przekonany, że dokonał dobrego wyboru towarzysza. Pożegnał się z przyjacielem i poszedł do domu.
    Kiedy otwierał drzwi, stwierdził, że siedział u Donovana ponad trzy godziny, a niebo zrobiło się już ciemne. Pomyślał, że nie będzie zamykać na noc domu, bo po co? - od czterech lat nikt nie próbował się włamać, więc nie ma sensu marnować pół minuty na przekręcenie klucza. Domyślił się, że jeszcze pożałuje tej decyzji, ale umiał się bronić, więc nie przejmował się konsekwencjami. Azan ziewnął, rzucił torbę w kąt korytarza i poszedł do łazienki. Wziął szybki prysznic, rozczesał włosy i w samych spodniach od piżamy poszedł sprawdzić, czy przez otwarte okno do jego pokoju nie napadał deszcz, który lał popołudniu. Kiedy chciał położyć się do łóżka, żeby pójść spać, usłyszał ciche kroki na parterze. Cieszył się ze skrzypiących alarmująco desek podłogi i całego mnóstwa pułapek, które zamontowali mu ojciec i dziadek, żeby zapewnić mu ochronę i sposobność do treningów na każdym kroku. „Proste… jak raz nie zamknąłem drzwi, to się włamali”, Azan chciał sięgnąć po sweter, ale stwierdził, że będzie mu niewygodnie. Wyszedł przez okno i zsunął się po rynnie na poddasze głównego korytarza. Pod sufitem zamontowane były belki nośne, podtrzymujące cały dom. Brunet siedział na nich cicho i nagle zobaczył cień w salonie. Bezgłośnie zeskoczył na podłogę i wyciągnął ze szklanej gablotki sztylet. Włamywacz znieruchomiał, więc Azan wszedł cicho do salonu, ale nikogo nie zobaczył. Zdziwiło go to bardzo, lecz szedł dalej z podniesioną bronią. Za sobą usłyszał ciche stąpnięcie i odwrócił się gwałtownie, jednocześnie odchylając rękę z nożem w tył. Gdy ją opuścił stal szczęknęła o stal drugiego ostrza, trzymanego przez niską dziewczynę.
 - To ty… - jęknął i cofnął się o krok. Włamywaczem okazała owa dziewczyna, na którą wpadł w szkole. Niewiarygodnie zaskoczył go jej widok w jego domu.
 - To ja - odparła bezczelnie, najwyraźniej nie przejmując się, tym, że jest intruzem w czyimś domu. - Jestem Shine Vidar.
 - Azan Konoe - odparł obrażony chłopak, zdenerwowany arogancją dziewczyny. - Mogę wiedzieć, co tutaj robisz? - spytał, odkładając nóż na szafkę.
 - Zwiedzam - wzruszyła ramionami Shine, całkowicie ignorując zirytowany ton Azana. Uśmiechnęła się ponuro i usiadła na wiklinowym fotelu. Brunet odetchnął głęboko i siadł przed dziewczyną po turecku na podłodze.
 - Dobra, ale teraz na serio, czego tu szukasz? - zapytał Azan, zamykając oczy.
 - Kogoś, kto mnie zrozumie… - mruknęła ledwo dosłyszalnie Shine, nawijając kosmyk swoich krótkich włosów na palec. Takiej odpowiedzi Konoe się nie spodziewał. Otworzył jedno oko.
 - Jak to?
 - Dyrektor wziął cię dzisiaj na rozmowę, chociaż nic nie zrobiłeś. Zakładam, że prosił cię o wyprawę do Lasu.
 - Tak, ale skąd wiesz? - zdziwił się czarnowłosy.
 - Kilka dni temu mnie też o to poprosił - wyjaśniła spokojnie Shine, a Azan przypomniał sobie, że George mu o tym mówił. - Mimo że byłam niewiarygodnie zaintrygowana jego propozycją, odmówiłam, bo za bardzo się bałam.
 - Ty? - to wyznanie jeszcze bardziej zaskoczyło Azana. - Wcale nie wyglądasz na taką, co się czegoś boi - stwierdził, unosząc wysoko brwi.
 - No, właśnie po to przyszłam. Bo uznałam, że popełniłam błąd odmawiając. Nie mam się czego bać i chcę iść z tobą do Lasu - oświadczyła twardo Shine, spoglądając na Azana tak zimnym wzrokiem, że przebiegł go dreszcz.
 - Rozumiem - pokiwał głową brunet, a na jego twarz wstąpił uśmiech. - Czyli chcesz towarzyszyć mi na tej wyprawie? Fajnie, przyda się ktoś tak arogancki i bezczelny jak ty. Dostarczysz rozrywki, jak zrobi się nudno.
 - Obraziłabym się, gdyby nie to, że to twój dom i mówisz prawdę - wzruszyła ramionami Shine i wstała z fotela. Spojrzała na stary zegar, stojący w kącie pokoju, wzdychając ciężko. - Pójdę już do domu. Przepraszam za włamanie - dodała cicho, kierując się do wyjścia.
 - Nieważne - zaśmiał się Azan. - Powinienem zamykać drzwi na klucz, wtedy nie miałabyś szans się włamać.
 - Akurat! Nie wiesz, na co mnie stać - oburzyła się dziewczyna, wychodząc z domu.
 - Mam nadzieję, że na bardzo dużo, bo przydadzą ci się różne umiejętności na tę wyprawę! - zawołał za nią, a ona wybuchła perlistym śmiechem i wybiegła poza teren podwórka chłopaka. Azan patrzył za nią, kręcąc głową i zastanawiał się, o co tak naprawdę chodzi w wyprawie do Lasu. Miał niejasne przeczucie, że to będzie niezwykłe miejsce i na pewno wyjątkowa podróż.
    Zegar wybił jedenastą i chłopak postanowił iść wreszcie spać. Następnego dnia planował poszukać kolejnych towarzyszy do podróży.