Aaaa! Bardzo przepraszam za drobne opóźnienie - nie bijcie Q.Q
Zwaliły mi się na głowę dwie kartkówki i sprawdzian na dzisiaj, więc musiałam się uczyć. Ale już mam wolne (przynajmniej do poniedziałku, czyli serio długo x.x). Więc daję rozdział piąty, a w Halloween możecie liczyć na oneshot'a, chociaż nic nie obiecuję.
Miłego czytania ;*
---------------------------------------------------
Deuce szedł między drzewami, bezustannie rozglądając się za Alice. Był pewien, że jej nie ominie, ponieważ płomiennoruda kaskada włosów rzucała się w oczy.
Po kilkunastu minutach krążenia między drzewami dostrzegł dziewczynę, kryjącą się za pniem grubego dębu. Podszedł do niej i odchrząknął głośno. Alice odwróciła się gwałtownie i zgarnęła grzywkę z czoło.
- Och, Deuce! Proszę, nie skradaj się tak - jęknęła cicho, odwracając się tyłem do chłopaka, który poczuł się całkowicie zignorowany. – Bałam się, że to jakiś drapieżnik.
- Alice, powinniśmy wrócić do Arece’a i Donovana - oznajmił najspokojniej w świecie szarooki. Dziewczyna machnęła na niego ręką i wskazała dłonią polankę za drzewami. Deuce podążył wzrokiem za jej ręką; tuż nad ziemią błąkała się srebrzysta mgła. Chłopak zrobił jeden krok w przód i przypadkiem nastąpił na gałązkę. Obłok w jednej sekundzie podpłynął do stóp dwójki towarzyszy, którzy odskoczyli w tył z cichym krzykiem. Zaciekawiona Alice kucnęła i ufnie wyciągnęła dłoń do mgły, która rozdzieliła się na dwie połowy; jedna pozostała srebrzysta i tylko rozbłysła złotawym światłem, a druga przybrała pomarańczowy kolor. Opar wpełznął na dłoń rudej, gdzie przemienił się w małe kamyczki żwiru i wsiąkł w skórę dziewczyny. Deuce tymczasem odganiał się od złoto-srebrnego motyla z mgły wielkości gołębia. Chłopak zaciskał usta i cofał się cały czas, aż nagle wpadł na drzewo i usiadł na ziemi. W ciągu jednej sekundy nieuwagi motyl uderzył w pierś Deuce’a. Zielonowłosy odchylił głowę do tyłu i z przeraźliwym krzykiem agonii upadł na ziemię.
- Deuce! - zawołała zaniepokojona Alice, klękając obok chłopaka, który spazmatycznie łapał powietrze i zwijał się z bólu. Jego twarz była przeraźliwie blada i oblana potem. Ruda nie bardzo wiedziała co zrobić, więc po prostu siedziała obok niego i głaskała go po głowie. Miała bardzo delikatne dłonie; jej dotyk napełniał chłopaka spokojem.
Po kilkunastu minutach jęków i wrzasków, Deuce odetchnął z ulgą i otworzył oczy, po czym wstał i popatrzył oszołomiony na Alice, która przyglądała mu się z niepokojem.
- Wszystko w porządku - rzucił cicho z wyczuwalną nutą wdzięczności w głosie.
- Jesteś tego pewien? - spytała dziewczyna, która wciąż klęczała na ziemi. Chłopak pokiwał głową i ruszył dalej między drzewa, nie oglądając się na rudą. Alice wstała z kolan i poszła za nim, cały czas wpatrując się uważnie w jego plecy. Zastanawiała się nad tym gwałtownym atakiem bólu, który uderzył w chłopaka tak nagle.
Było już ciemno kiedy Deuce postanowił się zatrzymać i odpocząć. Całą drogę ignorował Alice, która wytrwale szła za nim chociaż była na skraju wyczerpania. Gdy oznajmił jej, że robią postój, osunęła się po pniu drzewa na ziemię i zamknęła oczy, oddychając głęboko. Dopiero wtedy Deuce spojrzał na nią i ukuło go nieprzyjemne poczucie winy. Zrzucił plecak z ramion, wyciągnął z niego butelkę wody i podszedł do dziewczyny. Ukucnął obok niej, podając jej butelkę.
- Żyjesz? - spytał cicho, nie patrząc na nią tylko gdzieś między drzewa.
- Tak. Nic mi nie jest - odparła z szerokim uśmiechem. - A ty jak się czujesz?
- Już nic nie boli, dzięki - skinął głową i usiadł pod drzewem nieco na lewo od dziewczyny. - Nie gniewasz się, że jestem taki oschły?
- Nie - pokręciła głową ruda. - Po prostu mnie nie lubisz i wcale nie musisz.
- To nie tak, że cię nie lubię… tylko jakoś nie przepadam za nowymi towarzyszami.
- Wiesz, tak naprawdę to ty jesteś tym “nowym”. Azan wziął mnie do drużyny przed tobą - uśmiechnęła się Alice, a Deuce rzucił jej rozbawione spojrzenie. Jego zimne, stalowe oczy rozbłysły radośnie, a on sam uniósł kąciki ust, odsłaniając białe zęby.
- Zawsze logicznie myślisz - stwierdził poważniejszym tonem. - Opowiedz mi o sobie. Jakie miałaś dzieciństwo?
- Całkiem przyjemne, chociaż nie do końca. Kiedy miałam dwanaście lat mój tata odszedł z rodziny, a mama wpakowała się w kretyńskie interesy i wylądowała w więzieniu. Od tamtej pory wychowywała mnie babcia. Mam dwie starsze siostry. Lubię rysować i śpiewać, chociaż jak mam to robić publicznie to chowam się w najciaśniejszym rogu.
- Taka nieśmiała jesteś? - spytał zdziwiony. - Jakoś nie widziałem tego, kiedy kazałaś Azanowi czekać w tamtym korytarzu.
- Bo… no, bo potrafię być asertywna - speszyła się dziewczyna, a Deuce wybuchł nieco szalonym śmiechem. Ruda wydęła wargi w podkówkę, co uspokoiło szarookiego, który odetchnął głęboko i zamknął oczy.
- Jestem zmęczony… pozwolisz, że się prześpię, a potem ty pójdziesz spać, a ja popilnuję okolicy?
- Dobra, miłych snów - uśmiechnęła się słodko Alice.
Kilkanaście minut później chłopak chrapał cicho, rozłożony pod drzewem, a dziewczyna patrzyła na niego smutnymi oczami i co jakiś czas wzdychała ciężko. Było jej żal, że już od samego początku ich znajomości, Deuce nie przepadał za nią i tylko krytykował. Szanowała jego opinię na swój temat, lecz jednak bardzo chciała by zapałał do niej przynajmniej odrobiną sympatii, ponieważ go polubiła. Podobała się jej jego duma i władczość w głosie oraz gracja i szlachetność w każdym ruchu. Według niej był również przystojny, a jednocześnie słodki.
Dziewczynę otaczała gęsta ciemność i chłód, chociaż noc była bardzo ciepła. Alice nie potrafiła powiedzieć dlaczego przechodzą ją dreszcze. Przez kilka godzin wpatrywała się zamyślona w skalny strop, z którego woda kapała na sam środek polanki, na której się zatrzymali. Z nostalgii wyrwał ją Deuce, potrząsając jej ramieniem.
- Czas na zmianę, idź spać - szepnął, przeciągając się. Spojrzała na niego i poczuła, że się rumieni, kiedy popatrzyła w jego chłodne oczy. Cieszyła się w tym momencie niewyobrażalnie, że jest ciemno i chłopak nie zobaczy karmazynowego koloru jej twarzy. Kiwnęła głową i położyła pod drzewem zwinięta w kłębek. Deuce przykrył ją swoją kurtką, położył przy niej plecak, z którego uprzednio wyjął latarkę, zapalił ją i ruszył w las, nie robiąc najmniejszego nawet hałasu. Według niego to była jego największa zaleta - zdolność bezszelestnego poruszania się. Chyba, że był nieuważny, wtedy robił więcej hałasu „niż słoń z dzwoneczkami”. Bawiło go to porównanie wymyślone przez Arece’a, kiedy mieli siedem lat.
Szedł pomiędzy drzewami, oświetlając sobie latarką drogę, gdy nagle krzaki z jego lewej strony poruszyły się. Skierował w tamtą stronę światło latarki, a wśród liści dostrzegł parę czerwonych, lśniących głodem ślepi. Cofnął się kilka kroków, po czym pochylił się ku ziemi i podniósł kamień leżący opodal. Wyprostował się i wziął zamach. Cisnął skałą prosto między ślepia. “Proszę, goń mnie!”, pomyślał z rozpaczą i skoczył do drzewa. Odbił się od pnia, przeskakując nad nim, po czym rzucił się do ucieczki, słysząc za sobą wściekły charkot. Biegł przed siebie czując na plecach gorącą ciecz. Modlił się w duchu żeby to był jego pot, a nie ślina napastnika. Na tę myśl przeszedł go dreszcz obrzydzenia i przyspieszył jeszcze bardziej.
Po dwudziestu minutach nieustannego biegu Deuce zaczął tracić oddech, a bestia, która go goniła nie rezygnowała. W pewnym momencie chłopak, chcąc przeskoczyć nad zwalonym pniem drzewa, zahaczył sznurówką o wystającą gałąź i runą jak długi na ziemię, obijając sobie boleśnie łokcie i kolana. Jak najszybciej mógł obrócił się na plecy i zobaczył jedynie szarą smugę, która skoczyła na niego. Zacisnął powieki, lecz nie doczekał się pazurów rozdzierających jego ciało. Czuł jak serce podchodzi mu do gardła i wali jak oszalałe, a gdy otworzył oczy i nie zobaczył nigdzie bestii, odetchnął z niewyobrażalną ulgą. Podniósł się z ziemi, otrzepując poranione dłonie i rozdarte na kolanach spodnie, po czym rozejrzał się za napastnikiem, którego jednak nigdzie nie dostrzegł. Zauważył jedynie mokrą plamę krwi, spływającą po zwalonym pniu, w którym tkwiła srebrna strzała z zielonym grotem i piórami. Na gałęzi pobliskiego dębu stał wysoki młody chłopak z łukiem w ręce. Jego trójkątna, delikatna - wręcz dziecięca - twarz okolona była półdługimi czerwonymi włosami z końcówkami w kolorze ciemnego złota. Deuce spojrzał w bystre, fioletowe oczy łucznika. Ten zaś zmarszczył lekko zadarty, ostry nos. Deuce’owi w oczy rzuciło się, że przy pasie miał niebieską książeczkę, która wyglądała na dziennik. Twarz łucznika zdobił poważny półuśmiech. Zarzucił łuk na ramię i podszedł do Deuce’a.
- Nic ci się nie stało? - spytał mocnym głosem, który, przy pierwszym wrażeniu, w ogóle nie pasował do jego drobnej budowy ciała i dziecinnego wyrazu twarzy. Jednak po dłuższym czasie przyglądania mu się, szarooki stwierdził, że nieznajomy wygląda dojrzale, a jego głos jest idealny. Od razu widać było, że chłopak jest racjonalnie myślącym młodzieńcem, z którym można pożartować, lecz gdy walczy staje się groźnym przeciwnikiem.
- Chyba nie - odparł lekko drżącym głosem Deuce. Skarcił się w duchu za to przerażenie, ale na twarzy zachował powagę. - Dzięki za ratunek.
Łucznik skinął mu głową, odwrócił się, zeskakując z gałęzi i zniknął między drzewami.
- Ej! - wrzasnął za nim Deuce i pobiegł jego śladem. Już kilka metrów później, uderzył czołem w plecy nieznajomego, który spojrzał na niego przez ramię spokojnym wzrokiem i uniósł brwi.
- Jak się nazywasz? - spytał szarooki, rozcierając sobie głowę.
- Jesse Weizman. Kapitan wojsk Lasu i łucznik Gwardii Przybocznej lorda protektora - odparł wystudiowanym tonem chłopak, unosząc kącik ust w uśmiechu, za którym czaiła się duma. - A ty kim jesteś?
- Deuce Martinez. Razem z towarzyszami zostaliśmy tutaj przysłani, by dowiedzieć się czegoś o losach Lynn Vix.
Na dźwięk imienia dziewczynki Jesse zastygł jak posąg, jego twarz skamieniała i w ciągu kilku sekund, pochwycił Deuce’a za nadgarstki, wygiął jego ręce do tyłu i przygniótł chłopaka do ziemi. Szarooki nawet nie zauważył kiedy wylądował na kolanach. Weizman związał mu ręce, zarzucił pętlę z grubej liny na szyję i pozwolił wstać.
- Co ty, do licha ciężkiego, wyprawiasz? - spytał zdziwiony Deuce, starając się uspokoić. – Dopiero co mnie ratowałeś.
- Lynn Vix jest zdrajcą stanu, każdy kto ma z nią jakiekolwiek powiązania musi zostać pojmany i wrzucony do lochu - odparł Jesse z powagą. Pchnął szarookiego do przodu i rozkazał prowadzić się do reszty towarzyszy. Deuce zastanowił się, co będzie z Alice jeśli napadnie ją ten sam potwór, który skoczył na niego.
W ciągu półgodziny dotarli do miejsca gdzie spała ruda. Deuce potrząsnął nią i jeszcze zanim dziewczyna podniosła się, wyjaśnił jej szeptem co się stało. Alice skinęła głową na znak, że zrozumiała i wstała. Przyglądała się przez chwilę łucznikowi, po czym wzięła plecak do ręki i poszła za nim. Jesse nie związał jej tylko pod warunkiem, że przysięgnie, że nie spróbuje ucieczki. Ruda obiecała to, więc szła obok Deuce’a, który nie rwał się, ponieważ wiedział, że pętla zaciśnie się przy pierwszym gwałtownym ruchu. W jego głowie kotłowały się myśli krążące od Arece’a i Donovana do Shine i Azana. Miał nadzieję, że oni nie zostali pojmani.
Umiera się raz i człowiek szybko okrywa się sławą, ale żyje się w trudzie, bólu i cierpieniu, długie lata, i to jest największe bohaterstwo
24.10.2013
12.10.2013
Rozdział IV: Pierwszy atak
No, cześć! :)
Nie było mnie miesiąc, więc przepraszam bardzo. Mam nadzieję, że jeszcze mnie nie zostawiliście.
Niestety dzisiaj dość krótki rozdział, bo ostatnio dużo sprawdzianów zwaliło mi się na głowę, a potem wysoka gorączka. Za to obiecuję, że następny rozdział wstawię jeszcze w październiku i postaram się, żeby był dłuższy.
A tymczasem zapraszam na rozdział trzeci :)
-------------------------------------------------------
Arece dopiero po dwudziestu minutach zorientował się, że nigdzie nie widać Alice ani Deuce’a. Powiedział o tym Donovanowi, który z oburzeniem zaczął przeklinać pod nosem.
- No, co za ludzie?! Do jasnej cholery, a Azan przypadkiem nie mówił, że nie wolno nam się rozdzielić?
- Nie przypominam sobie - mruknął Arece tak cicho, że blondyn go nie usłyszał. Białowłosy cieszył się z tego powodu, ponieważ zdenerwowany mięśniak mógłby mu przypadkiem coś zrobić.
- Jak myślisz, dokąd poszli? - spytał Donovan, odetchnąwszy głęboko.
- Tutaj nie ma zbyt wielu alternatyw, więc moja propozycja to las - podsunął ciemnoskóry i westchnął cicho. Ruszył w stronę granicy drzew, nie oglądając się nawet czy Donnie za nim idzie. Poprawił plecak i zagłębił się w Las. Blondyn poszedł za towarzyszem, uśmiechając się lekko, ale z wielką radością w oczach. Jeśli ktoś dobrze znał Donovana, wiedział, że blondyn jest człowiekiem, którego zły nastrój nie trzyma się zbyt długo. Arece nie mógł uwierzyć, że chłopakowi jest tak wesoło, podczas, gdy ich przyjaciele są nie wiadomo gdzie i nie można być pewnym, czy jeszcze żyją. Podzielił się swoimi obawami z Donovanem, który poklepał go po ramieniu i pokręcił głową.
- Nie ma powodu do obaw. Azan nie da się zabić, ani nie pozwoli skrzywdzić Shine. A twój brat wydaje mi się dość odpowiedzialnym kolesiem, więc i Alice jest bezpieczna.
- Ty uważasz, że Deuce się nią zaopiekuje?! - parsknął szyderczym śmiechem Arece, zatrzymując się na chwilę. Przyjrzał się chwilę blondynowi, aby upewnić się, że nie żartuje. - Przypadkiem nie dostałeś w głowę? On jej nie lubi. Jakby im coś groziło to nie zasłoni jej sobą, tylko siebie nią.
- Co z ciebie za brat? - westchnął z niedowierzaniem Donovan, patrząc na niego z wyrzutem. - Uważasz go za tak podłego?
- Ja wiem, że on jest podły, chociaż tego po nim nie widać - zacisnął usta białowłosy. Odwrócił wzrok od seledynowych oczu blondyna i ruszył dalej. Palce miał zagięte w pięści tak mocno, że aż mu pobielały, a do oczu nagle zaczęły napływać łzy. Nienawidził u siebie wrażliwości na oskarżycielskie słowa, lecz bardziej tego, że tak źle myśli o swoim bracie. Celowo przyspieszył, by Donnie go nie wyprzedził i nie zobaczył jego zaszklonych oczu, których złota barwa była teraz dwa razy intensywniejsza.
Szli w ciszy, stąpając prawie bezszelestnie i ostrożnie, uważając na każdym kroku. W pewnym momencie obaj chłopcy zatrzymali się, ponieważ usłyszeli cichy szum. Zerwał się bardzo silny wiatr. Przed nimi pojawiła się gęsta mgła, która po kilku sekundach podzieliła się na pół. Jedna jej część przybrała barwę ognistej czerwieni i nagle wybuchła wielkim płomieniem. Donovan cofnął się zdezorientowany, lecz ogień otoczył go ze wszystkich stron. Podczas, gdy blondyn usiłował odgonić od siebie płomienie, Arece wpatrywał się w mglistą, fioletową kobrę, która owinęła się wokół jego kostek i wspinała się wyżej po kolanach i biodrach zesztywniałego chłopaka. Wąż przekształcił się w pytona, a potem w żmiję, trzymającą w paszczy ludzką czaszkę.
Ogień otaczający Donovana w jednej sekundzie pochłonął go, po czym wpłynął w niego przez usta. Chłopakowi zrobiło się gorąco i stał w jednym miejscu całkowicie zamroczony i zdezorientowany. Nie widział nawet ogarniętego paniką Arece’a, który zaciskał usta, by nie dopuścić do nich węża. Mglisty gad jednak nie potrzebował ani zaproszenia, ani otwartych ust; wchłonął się prosto w pierś złotookiego, który upadł na kolana z bolesnym krzykiem, obejmując się ramionami. Jego wrzask natychmiast otrzeźwił Donovana. Blondyn podbiegł do przyjaciela, zapominając o płomieniach, podniósł jego głowę i zmusił białowłosego, by ten spojrzał mu w oczy. Ogarnięty agonią chłopak nie potrafił powstrzymać łez bólu. Donnie otarł jego twarz, mówiąc do niego cichym, spokojnym tonem, który widocznie skutkował. Arkeil szeptał kojące słowa, czule głaszcząc przyjaciela po twarzy jak małe dziecko. Starał się go uspokoić. Już po kilku minutach Arece rozluźnił ramiona i przestał krzyczeć, a łzy na jego policzkach i wargach zakrzepły w sól. Złotooki opuścił głowę, opierając ją na ramieniu blondyna; zaczął głęboko oddychać, przymykając oczy.
- Donnie… co to było? - jęknął z trudem, ciągle czując nieprzyjemne kłucie w piersi. Położył jedną dłoń dokładnie na miejscu, przez które przedarł się fioletowy wąż, nie pozostawiając najmniejszego nawet śladu czy rany.
- Mgła - odparł krótko Donovan, nie wiedząc co jeszcze mógłby powiedzieć. - Atakowała nas.
- Jak? Po co? Gdzie ona jest? - pytał dalej Arece, prostując się. Uspokoił już oddech i prawie całkiem udawało mu się ignorować ból. Był z siebie dumny, że tak szybko zapanował nad swoim ciałem. Wiedział oczywiście, że to w dużej mierze zasługa Donovana i jego uspakajającego tonu głosu.
- Ta mgła po prostu nas otoczyła i… w pewnym sensie… rzuciła się na nas. Nie rozumiem jaki w tym cel, ale tak mniej więcej było. No i wydaje mi się, że ona teraz jest… w nas - odpowiadał Donnie, zważając na kolejność w jakiej Arece zadał pytania. Zawsze był bardzo dokładny i starał się ułatwiać odbiorcy zrozumienie kontekstu jego wypowiedzi.
- W nas… - zastanowił się białowłosy, wstając z ziemi i otrzepując sobie spodnie z pojedynczych źdźbeł trawy. Przez chwilę stał w bezruchu i wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń, po czym potrząsnął głową, przeczesał włosy palcami i odwrócił się do Donovana. Uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.
- Chodź dalej - zarządził spokojnym głosem. - Trzeba znaleźć naszych kumpli.
- I kumpele - dodał Donnie z szerokim uśmiechem. Bardzo mu ulżyło kiedy Arece się uśmiechnął i miał nadzieję, że podobna przygoda już ich nie spotka.
Żaden z chłopców nie chciał iść w milczeniu, więc zaczęli grać w skojarzenia, co jakiś czas wybuchając salwą śmiechu. Obaj czuli, że mimo swojej krótkiej znajomości zostaną bardzo bliskimi przyjaciółmi. Tak wesoło w ostatnich dniach im nie było. Donovan zaczął myśleć nagle o swoim młodszym braciszku, który pewnie w tej chwili pytał mamy gdzie jest jego starszy brat. Ukuło go w piersi coś na kształt żalu i poczucia winy, że zostawił chłopczyka, nie mówiąc mu, że zniknie na kilka dni. Z rozpaczą błagał Boga w myśli, żeby mały Kevin nie przeżywał zbytnio rozstania z nim. Na wspomnienie wielkich, brązowych oczu braciszka i jego słodziutkiego, szczerego uśmiechu, Donovan nie mógł nie zaśmiać się z dziecinną radością. Arece spojrzał na niego zaskoczony i uniósł brwi. Donnie szybko wyjaśnił, co go rozbawiło.
- Mój mały braciszek zawsze był zapatrzony we mnie jak w bóstwo - zakończył dumie Donovan opowiadanie o swojej rodzinie. Arece’a kilka razy dotknęła opowieść blondyna i ogarniała go wtedy zazdrość trudna do pohamowania. Bolało go, że nie pamięta swoich biologicznych rodziców i że wychował się w zapachu ostrych, miętowych perfum Lady Martinez, a nie wśród słodkiego zapachu ciasteczek z czekoladą. Jednak kiedy Donnie opowiadał o rodzicach, Arece nie pokazywał jak bardzo się denerwuje na myśl o swojej rodzinie. Uśmiechał się uprzejmie i kiwał głową. Blondynowi opowieść zajęła około godziny, podczas której w jaskini zrobiło się ciemno i jedynym światłem było to, którego źródło znajdowało się w żarówkach latarek w rękach chłopców.
- Nie powinniśmy chodzić po Lesie w nocy. Zwłaszcza, że nie wiemy co tutaj żyje - stwierdził Donovan, siadając na ziemi.
- Chyba masz rację - przyznał Arece, opierając się o najbliższe drzewo. - Posiedzimy tutaj i poczekamy… może Azan i reszta sami się znajdą.
- Szczerze w to wierzę, ale cudów nie ma - zaśmiał się Donnie, zamykając oczy. Zauważył, że złotooki nadal męczy się przy oddychaniu. Położył się na trawie i zaczął ponownie myśleć o tajemniczej mgle. Zastanawiał się, co miał oznaczać ten atak i dlaczego do niego doszło. W jego przemyśleniach nie zabrakło również niepokoju o resztę towarzyszy, którzy być może znaleźli się w takiej samej sytuacji. Kiedy o tym pomyślał ogarnęła go panika. “Boże błogosław, żeby im się nic nie stało”, pomodlił się w duchu. Spojrzał na białowłosego, który zdążył już zasnąć, skulony pod drzewem. Donovan zdjął swoją czerwoną kurtkę i okrył nią Arece’a. Mimo, że od ataku mgły minęło już dość dużo czasu twarz złotookiego wciąż była lekko wykrzywiona w grymasie bólu.
Nie było mnie miesiąc, więc przepraszam bardzo. Mam nadzieję, że jeszcze mnie nie zostawiliście.
Niestety dzisiaj dość krótki rozdział, bo ostatnio dużo sprawdzianów zwaliło mi się na głowę, a potem wysoka gorączka. Za to obiecuję, że następny rozdział wstawię jeszcze w październiku i postaram się, żeby był dłuższy.
A tymczasem zapraszam na rozdział trzeci :)
-------------------------------------------------------
Arece dopiero po dwudziestu minutach zorientował się, że nigdzie nie widać Alice ani Deuce’a. Powiedział o tym Donovanowi, który z oburzeniem zaczął przeklinać pod nosem.
- No, co za ludzie?! Do jasnej cholery, a Azan przypadkiem nie mówił, że nie wolno nam się rozdzielić?
- Nie przypominam sobie - mruknął Arece tak cicho, że blondyn go nie usłyszał. Białowłosy cieszył się z tego powodu, ponieważ zdenerwowany mięśniak mógłby mu przypadkiem coś zrobić.
- Jak myślisz, dokąd poszli? - spytał Donovan, odetchnąwszy głęboko.
- Tutaj nie ma zbyt wielu alternatyw, więc moja propozycja to las - podsunął ciemnoskóry i westchnął cicho. Ruszył w stronę granicy drzew, nie oglądając się nawet czy Donnie za nim idzie. Poprawił plecak i zagłębił się w Las. Blondyn poszedł za towarzyszem, uśmiechając się lekko, ale z wielką radością w oczach. Jeśli ktoś dobrze znał Donovana, wiedział, że blondyn jest człowiekiem, którego zły nastrój nie trzyma się zbyt długo. Arece nie mógł uwierzyć, że chłopakowi jest tak wesoło, podczas, gdy ich przyjaciele są nie wiadomo gdzie i nie można być pewnym, czy jeszcze żyją. Podzielił się swoimi obawami z Donovanem, który poklepał go po ramieniu i pokręcił głową.
- Nie ma powodu do obaw. Azan nie da się zabić, ani nie pozwoli skrzywdzić Shine. A twój brat wydaje mi się dość odpowiedzialnym kolesiem, więc i Alice jest bezpieczna.
- Ty uważasz, że Deuce się nią zaopiekuje?! - parsknął szyderczym śmiechem Arece, zatrzymując się na chwilę. Przyjrzał się chwilę blondynowi, aby upewnić się, że nie żartuje. - Przypadkiem nie dostałeś w głowę? On jej nie lubi. Jakby im coś groziło to nie zasłoni jej sobą, tylko siebie nią.
- Co z ciebie za brat? - westchnął z niedowierzaniem Donovan, patrząc na niego z wyrzutem. - Uważasz go za tak podłego?
- Ja wiem, że on jest podły, chociaż tego po nim nie widać - zacisnął usta białowłosy. Odwrócił wzrok od seledynowych oczu blondyna i ruszył dalej. Palce miał zagięte w pięści tak mocno, że aż mu pobielały, a do oczu nagle zaczęły napływać łzy. Nienawidził u siebie wrażliwości na oskarżycielskie słowa, lecz bardziej tego, że tak źle myśli o swoim bracie. Celowo przyspieszył, by Donnie go nie wyprzedził i nie zobaczył jego zaszklonych oczu, których złota barwa była teraz dwa razy intensywniejsza.
Szli w ciszy, stąpając prawie bezszelestnie i ostrożnie, uważając na każdym kroku. W pewnym momencie obaj chłopcy zatrzymali się, ponieważ usłyszeli cichy szum. Zerwał się bardzo silny wiatr. Przed nimi pojawiła się gęsta mgła, która po kilku sekundach podzieliła się na pół. Jedna jej część przybrała barwę ognistej czerwieni i nagle wybuchła wielkim płomieniem. Donovan cofnął się zdezorientowany, lecz ogień otoczył go ze wszystkich stron. Podczas, gdy blondyn usiłował odgonić od siebie płomienie, Arece wpatrywał się w mglistą, fioletową kobrę, która owinęła się wokół jego kostek i wspinała się wyżej po kolanach i biodrach zesztywniałego chłopaka. Wąż przekształcił się w pytona, a potem w żmiję, trzymającą w paszczy ludzką czaszkę.
Ogień otaczający Donovana w jednej sekundzie pochłonął go, po czym wpłynął w niego przez usta. Chłopakowi zrobiło się gorąco i stał w jednym miejscu całkowicie zamroczony i zdezorientowany. Nie widział nawet ogarniętego paniką Arece’a, który zaciskał usta, by nie dopuścić do nich węża. Mglisty gad jednak nie potrzebował ani zaproszenia, ani otwartych ust; wchłonął się prosto w pierś złotookiego, który upadł na kolana z bolesnym krzykiem, obejmując się ramionami. Jego wrzask natychmiast otrzeźwił Donovana. Blondyn podbiegł do przyjaciela, zapominając o płomieniach, podniósł jego głowę i zmusił białowłosego, by ten spojrzał mu w oczy. Ogarnięty agonią chłopak nie potrafił powstrzymać łez bólu. Donnie otarł jego twarz, mówiąc do niego cichym, spokojnym tonem, który widocznie skutkował. Arkeil szeptał kojące słowa, czule głaszcząc przyjaciela po twarzy jak małe dziecko. Starał się go uspokoić. Już po kilku minutach Arece rozluźnił ramiona i przestał krzyczeć, a łzy na jego policzkach i wargach zakrzepły w sól. Złotooki opuścił głowę, opierając ją na ramieniu blondyna; zaczął głęboko oddychać, przymykając oczy.
- Donnie… co to było? - jęknął z trudem, ciągle czując nieprzyjemne kłucie w piersi. Położył jedną dłoń dokładnie na miejscu, przez które przedarł się fioletowy wąż, nie pozostawiając najmniejszego nawet śladu czy rany.
- Mgła - odparł krótko Donovan, nie wiedząc co jeszcze mógłby powiedzieć. - Atakowała nas.
- Jak? Po co? Gdzie ona jest? - pytał dalej Arece, prostując się. Uspokoił już oddech i prawie całkiem udawało mu się ignorować ból. Był z siebie dumny, że tak szybko zapanował nad swoim ciałem. Wiedział oczywiście, że to w dużej mierze zasługa Donovana i jego uspakajającego tonu głosu.
- Ta mgła po prostu nas otoczyła i… w pewnym sensie… rzuciła się na nas. Nie rozumiem jaki w tym cel, ale tak mniej więcej było. No i wydaje mi się, że ona teraz jest… w nas - odpowiadał Donnie, zważając na kolejność w jakiej Arece zadał pytania. Zawsze był bardzo dokładny i starał się ułatwiać odbiorcy zrozumienie kontekstu jego wypowiedzi.
- W nas… - zastanowił się białowłosy, wstając z ziemi i otrzepując sobie spodnie z pojedynczych źdźbeł trawy. Przez chwilę stał w bezruchu i wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń, po czym potrząsnął głową, przeczesał włosy palcami i odwrócił się do Donovana. Uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.
- Chodź dalej - zarządził spokojnym głosem. - Trzeba znaleźć naszych kumpli.
- I kumpele - dodał Donnie z szerokim uśmiechem. Bardzo mu ulżyło kiedy Arece się uśmiechnął i miał nadzieję, że podobna przygoda już ich nie spotka.
Żaden z chłopców nie chciał iść w milczeniu, więc zaczęli grać w skojarzenia, co jakiś czas wybuchając salwą śmiechu. Obaj czuli, że mimo swojej krótkiej znajomości zostaną bardzo bliskimi przyjaciółmi. Tak wesoło w ostatnich dniach im nie było. Donovan zaczął myśleć nagle o swoim młodszym braciszku, który pewnie w tej chwili pytał mamy gdzie jest jego starszy brat. Ukuło go w piersi coś na kształt żalu i poczucia winy, że zostawił chłopczyka, nie mówiąc mu, że zniknie na kilka dni. Z rozpaczą błagał Boga w myśli, żeby mały Kevin nie przeżywał zbytnio rozstania z nim. Na wspomnienie wielkich, brązowych oczu braciszka i jego słodziutkiego, szczerego uśmiechu, Donovan nie mógł nie zaśmiać się z dziecinną radością. Arece spojrzał na niego zaskoczony i uniósł brwi. Donnie szybko wyjaśnił, co go rozbawiło.
- Mój mały braciszek zawsze był zapatrzony we mnie jak w bóstwo - zakończył dumie Donovan opowiadanie o swojej rodzinie. Arece’a kilka razy dotknęła opowieść blondyna i ogarniała go wtedy zazdrość trudna do pohamowania. Bolało go, że nie pamięta swoich biologicznych rodziców i że wychował się w zapachu ostrych, miętowych perfum Lady Martinez, a nie wśród słodkiego zapachu ciasteczek z czekoladą. Jednak kiedy Donnie opowiadał o rodzicach, Arece nie pokazywał jak bardzo się denerwuje na myśl o swojej rodzinie. Uśmiechał się uprzejmie i kiwał głową. Blondynowi opowieść zajęła około godziny, podczas której w jaskini zrobiło się ciemno i jedynym światłem było to, którego źródło znajdowało się w żarówkach latarek w rękach chłopców.
- Nie powinniśmy chodzić po Lesie w nocy. Zwłaszcza, że nie wiemy co tutaj żyje - stwierdził Donovan, siadając na ziemi.
- Chyba masz rację - przyznał Arece, opierając się o najbliższe drzewo. - Posiedzimy tutaj i poczekamy… może Azan i reszta sami się znajdą.
- Szczerze w to wierzę, ale cudów nie ma - zaśmiał się Donnie, zamykając oczy. Zauważył, że złotooki nadal męczy się przy oddychaniu. Położył się na trawie i zaczął ponownie myśleć o tajemniczej mgle. Zastanawiał się, co miał oznaczać ten atak i dlaczego do niego doszło. W jego przemyśleniach nie zabrakło również niepokoju o resztę towarzyszy, którzy być może znaleźli się w takiej samej sytuacji. Kiedy o tym pomyślał ogarnęła go panika. “Boże błogosław, żeby im się nic nie stało”, pomodlił się w duchu. Spojrzał na białowłosego, który zdążył już zasnąć, skulony pod drzewem. Donovan zdjął swoją czerwoną kurtkę i okrył nią Arece’a. Mimo, że od ataku mgły minęło już dość dużo czasu twarz złotookiego wciąż była lekko wykrzywiona w grymasie bólu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)