No, cześć! :)
Nie było mnie miesiąc, więc przepraszam bardzo. Mam nadzieję, że jeszcze mnie nie zostawiliście.
Niestety dzisiaj dość krótki rozdział, bo ostatnio dużo sprawdzianów zwaliło mi się na głowę, a potem wysoka gorączka. Za to obiecuję, że następny rozdział wstawię jeszcze w październiku i postaram się, żeby był dłuższy.
A tymczasem zapraszam na rozdział trzeci :)
-------------------------------------------------------
Arece dopiero po dwudziestu minutach zorientował się, że nigdzie nie widać Alice ani Deuce’a. Powiedział o tym Donovanowi, który z oburzeniem zaczął przeklinać pod nosem.
- No, co za ludzie?! Do jasnej cholery, a Azan przypadkiem nie mówił, że nie wolno nam się rozdzielić?
- Nie przypominam sobie - mruknął Arece tak cicho, że blondyn go nie usłyszał. Białowłosy cieszył się z tego powodu, ponieważ zdenerwowany mięśniak mógłby mu przypadkiem coś zrobić.
- Jak myślisz, dokąd poszli? - spytał Donovan, odetchnąwszy głęboko.
- Tutaj nie ma zbyt wielu alternatyw, więc moja propozycja to las - podsunął ciemnoskóry i westchnął cicho. Ruszył w stronę granicy drzew, nie oglądając się nawet czy Donnie za nim idzie. Poprawił plecak i zagłębił się w Las. Blondyn poszedł za towarzyszem, uśmiechając się lekko, ale z wielką radością w oczach. Jeśli ktoś dobrze znał Donovana, wiedział, że blondyn jest człowiekiem, którego zły nastrój nie trzyma się zbyt długo. Arece nie mógł uwierzyć, że chłopakowi jest tak wesoło, podczas, gdy ich przyjaciele są nie wiadomo gdzie i nie można być pewnym, czy jeszcze żyją. Podzielił się swoimi obawami z Donovanem, który poklepał go po ramieniu i pokręcił głową.
- Nie ma powodu do obaw. Azan nie da się zabić, ani nie pozwoli skrzywdzić Shine. A twój brat wydaje mi się dość odpowiedzialnym kolesiem, więc i Alice jest bezpieczna.
- Ty uważasz, że Deuce się nią zaopiekuje?! - parsknął szyderczym śmiechem Arece, zatrzymując się na chwilę. Przyjrzał się chwilę blondynowi, aby upewnić się, że nie żartuje. - Przypadkiem nie dostałeś w głowę? On jej nie lubi. Jakby im coś groziło to nie zasłoni jej sobą, tylko siebie nią.
- Co z ciebie za brat? - westchnął z niedowierzaniem Donovan, patrząc na niego z wyrzutem. - Uważasz go za tak podłego?
- Ja wiem, że on jest podły, chociaż tego po nim nie widać - zacisnął usta białowłosy. Odwrócił wzrok od seledynowych oczu blondyna i ruszył dalej. Palce miał zagięte w pięści tak mocno, że aż mu pobielały, a do oczu nagle zaczęły napływać łzy. Nienawidził u siebie wrażliwości na oskarżycielskie słowa, lecz bardziej tego, że tak źle myśli o swoim bracie. Celowo przyspieszył, by Donnie go nie wyprzedził i nie zobaczył jego zaszklonych oczu, których złota barwa była teraz dwa razy intensywniejsza.
Szli w ciszy, stąpając prawie bezszelestnie i ostrożnie, uważając na każdym kroku. W pewnym momencie obaj chłopcy zatrzymali się, ponieważ usłyszeli cichy szum. Zerwał się bardzo silny wiatr. Przed nimi pojawiła się gęsta mgła, która po kilku sekundach podzieliła się na pół. Jedna jej część przybrała barwę ognistej czerwieni i nagle wybuchła wielkim płomieniem. Donovan cofnął się zdezorientowany, lecz ogień otoczył go ze wszystkich stron. Podczas, gdy blondyn usiłował odgonić od siebie płomienie, Arece wpatrywał się w mglistą, fioletową kobrę, która owinęła się wokół jego kostek i wspinała się wyżej po kolanach i biodrach zesztywniałego chłopaka. Wąż przekształcił się w pytona, a potem w żmiję, trzymającą w paszczy ludzką czaszkę.
Ogień otaczający Donovana w jednej sekundzie pochłonął go, po czym wpłynął w niego przez usta. Chłopakowi zrobiło się gorąco i stał w jednym miejscu całkowicie zamroczony i zdezorientowany. Nie widział nawet ogarniętego paniką Arece’a, który zaciskał usta, by nie dopuścić do nich węża. Mglisty gad jednak nie potrzebował ani zaproszenia, ani otwartych ust; wchłonął się prosto w pierś złotookiego, który upadł na kolana z bolesnym krzykiem, obejmując się ramionami. Jego wrzask natychmiast otrzeźwił Donovana. Blondyn podbiegł do przyjaciela, zapominając o płomieniach, podniósł jego głowę i zmusił białowłosego, by ten spojrzał mu w oczy. Ogarnięty agonią chłopak nie potrafił powstrzymać łez bólu. Donnie otarł jego twarz, mówiąc do niego cichym, spokojnym tonem, który widocznie skutkował. Arkeil szeptał kojące słowa, czule głaszcząc przyjaciela po twarzy jak małe dziecko. Starał się go uspokoić. Już po kilku minutach Arece rozluźnił ramiona i przestał krzyczeć, a łzy na jego policzkach i wargach zakrzepły w sól. Złotooki opuścił głowę, opierając ją na ramieniu blondyna; zaczął głęboko oddychać, przymykając oczy.
- Donnie… co to było? - jęknął z trudem, ciągle czując nieprzyjemne kłucie w piersi. Położył jedną dłoń dokładnie na miejscu, przez które przedarł się fioletowy wąż, nie pozostawiając najmniejszego nawet śladu czy rany.
- Mgła - odparł krótko Donovan, nie wiedząc co jeszcze mógłby powiedzieć. - Atakowała nas.
- Jak? Po co? Gdzie ona jest? - pytał dalej Arece, prostując się. Uspokoił już oddech i prawie całkiem udawało mu się ignorować ból. Był z siebie dumny, że tak szybko zapanował nad swoim ciałem. Wiedział oczywiście, że to w dużej mierze zasługa Donovana i jego uspakajającego tonu głosu.
- Ta mgła po prostu nas otoczyła i… w pewnym sensie… rzuciła się na nas. Nie rozumiem jaki w tym cel, ale tak mniej więcej było. No i wydaje mi się, że ona teraz jest… w nas - odpowiadał Donnie, zważając na kolejność w jakiej Arece zadał pytania. Zawsze był bardzo dokładny i starał się ułatwiać odbiorcy zrozumienie kontekstu jego wypowiedzi.
- W nas… - zastanowił się białowłosy, wstając z ziemi i otrzepując sobie spodnie z pojedynczych źdźbeł trawy. Przez chwilę stał w bezruchu i wpatrywał się pustym wzrokiem w przestrzeń, po czym potrząsnął głową, przeczesał włosy palcami i odwrócił się do Donovana. Uśmiechnął się do niego z wdzięcznością.
- Chodź dalej - zarządził spokojnym głosem. - Trzeba znaleźć naszych kumpli.
- I kumpele - dodał Donnie z szerokim uśmiechem. Bardzo mu ulżyło kiedy Arece się uśmiechnął i miał nadzieję, że podobna przygoda już ich nie spotka.
Żaden z chłopców nie chciał iść w milczeniu, więc zaczęli grać w skojarzenia, co jakiś czas wybuchając salwą śmiechu. Obaj czuli, że mimo swojej krótkiej znajomości zostaną bardzo bliskimi przyjaciółmi. Tak wesoło w ostatnich dniach im nie było. Donovan zaczął myśleć nagle o swoim młodszym braciszku, który pewnie w tej chwili pytał mamy gdzie jest jego starszy brat. Ukuło go w piersi coś na kształt żalu i poczucia winy, że zostawił chłopczyka, nie mówiąc mu, że zniknie na kilka dni. Z rozpaczą błagał Boga w myśli, żeby mały Kevin nie przeżywał zbytnio rozstania z nim. Na wspomnienie wielkich, brązowych oczu braciszka i jego słodziutkiego, szczerego uśmiechu, Donovan nie mógł nie zaśmiać się z dziecinną radością. Arece spojrzał na niego zaskoczony i uniósł brwi. Donnie szybko wyjaśnił, co go rozbawiło.
- Mój mały braciszek zawsze był zapatrzony we mnie jak w bóstwo - zakończył dumie Donovan opowiadanie o swojej rodzinie. Arece’a kilka razy dotknęła opowieść blondyna i ogarniała go wtedy zazdrość trudna do pohamowania. Bolało go, że nie pamięta swoich biologicznych rodziców i że wychował się w zapachu ostrych, miętowych perfum Lady Martinez, a nie wśród słodkiego zapachu ciasteczek z czekoladą. Jednak kiedy Donnie opowiadał o rodzicach, Arece nie pokazywał jak bardzo się denerwuje na myśl o swojej rodzinie. Uśmiechał się uprzejmie i kiwał głową. Blondynowi opowieść zajęła około godziny, podczas której w jaskini zrobiło się ciemno i jedynym światłem było to, którego źródło znajdowało się w żarówkach latarek w rękach chłopców.
- Nie powinniśmy chodzić po Lesie w nocy. Zwłaszcza, że nie wiemy co tutaj żyje - stwierdził Donovan, siadając na ziemi.
- Chyba masz rację - przyznał Arece, opierając się o najbliższe drzewo. - Posiedzimy tutaj i poczekamy… może Azan i reszta sami się znajdą.
- Szczerze w to wierzę, ale cudów nie ma - zaśmiał się Donnie, zamykając oczy. Zauważył, że złotooki nadal męczy się przy oddychaniu. Położył się na trawie i zaczął ponownie myśleć o tajemniczej mgle. Zastanawiał się, co miał oznaczać ten atak i dlaczego do niego doszło. W jego przemyśleniach nie zabrakło również niepokoju o resztę towarzyszy, którzy być może znaleźli się w takiej samej sytuacji. Kiedy o tym pomyślał ogarnęła go panika. “Boże błogosław, żeby im się nic nie stało”, pomodlił się w duchu. Spojrzał na białowłosego, który zdążył już zasnąć, skulony pod drzewem. Donovan zdjął swoją czerwoną kurtkę i okrył nią Arece’a. Mimo, że od ataku mgły minęło już dość dużo czasu twarz złotookiego wciąż była lekko wykrzywiona w grymasie bólu.
Żyjesz! :D (odezwała się ta, która notorycznie nie daje znaków życia...)
OdpowiedzUsuńMiesiąc? Wydawało mi się, że dłużej, ale to dobry znak. Jak na coś czekam z niecierpliwością to czas zawsze mi się dłuży.
A co do rozdziału... Najbardziej nie daje mi spokoju jedno pytanie. Dlaczego tylko Arece odczuwał ból? To przez to, że ... Ciemnoś (dobrze piszę?) weszła w niego przez ciało a nie usta?
A Donnovan jest kochany, w sensie troskliwy. <3
Szkoda mi Areca, że nie miał jak poczuć ciepła rodzinnego i rozbroila mnie jego szczerość gdy mówił o Deucu... Jak odmieniać ich imonia? x'D
Spodobała mi się też wrażliwość białowłosego. Lubię takie postacie. C:
I dziękuję za dodanie Snów do linków! :D
Wyjaśnienie, czemu Arece'a bolało w następnym rozdziale, ale jesteś blisko prawdy ;)
OdpowiedzUsuńOdmiana imion bliźniaków x.x Wiem, że to skomplikowane - ja to sobie już rozkminiłam, a i tak co chwila się mylę xD Lubię utrudniać ludziom życie, ale żeby nie było to daję odmianę:
mianownik: kto? co? - Deuce/Arece
dopełniacz: kogo? czego? - Deuce'owi/Arece'owi
celownik: komu? czemu? - Deuce'a/Arece'a
biernik: kogo? co? - Deuce'a/Arece'a
narzędnik: (z) kim? (z) czym? - (z) Deuce'em/Arece'em
miejscownik: (o) kim? (o) czym? - (o) Deuce'ie/Arece'ie
wołacz: Deuce!/Arece!
Pozdrawiam, next już wkrótce ;*
Więc z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy. :D
UsuńDziękuję za odmianę! Zapiszę sobie aby mieć na przyszłość. C:
A tak btw. jakbyś chciała to zapraszam na miniaturkę u Vexosów. C:
Dobra, pasuje mi się w końcu ogarnąć i skomentować, tak więc.... oto i moje zdanie! :D
OdpowiedzUsuńDonovan jest kochany, taki troskliwy, no normalnie nic, tylko zawsze mieć go przy sobie =3 Arece, Arece... Rany ciągle ich jeszcze mylę, ale już jestem na dobrej drodze xD Podobnie, jak Nekoi, mnie też zdziwiła ta szczerość odnośnie brata, ale mimo to uważam, że Deuce jest dla niego ważny. No i sądzę, że w następnym rozdziale będzie co nieco o nim i Alice, bo jestem okropnie ciekawa co się tam u nich dzieje ;D
No ale wracając do tematu - biedny Arece! Mam nadzieję, że ból mu szybko przejdzie, no i przede wszystkim, że się odnajdą :) Hmm... a jakie moce jeszcze zostały? Ciekawa jestem i leniwa, więc nie sprawdzę xD Ale będę Ci bardzo wdzięczna, jeśli mnie uświadomisz :)
Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy :D
Pozdrawiam gorąco,
KaoriK :*
Masz rację - w następnym razem będzie więcej o Deuce'ie i Alice ^.^
UsuńNie martw się o Arece'a, będzie z nim okay xD
Jakby Ci tu ich rozróżnić - Deuce jest starszy, wredniejszy, ma zielone włosy i szare oczy (może jak podpowiem, że jego pierwowzorem jest Ace to łatwiej będzie zapamiętać). Arece jest młodszy, wrażliwszy, ma białe włosy, złote oczy i ciemną skórę (wzorowany na Renie). Więc łatwo skojarzyć: Deuce = Ace, Arece = Ren.
Została jeszcze Ziemia i Światło.
Następny rozdział 22 lub 23.10 :*
Hio hio =3
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział? :D
KaoriK
Podpisuję się pod pytaniem KaoriK :D
OdpowiedzUsuń