26.01.2014

Rozdział IX: Szpieg protektora

Jak obiecałam, jest rozdział.
Za wiele się nie dzieje, ale mam nadzieję, że Was zadowoli.
Wszystkim życzę dużo ciepła z okazji zimy, która przywitała nas... zbyt entuzjastycznie xD
Miłego czytania :)

----------------------------------------------------

       Jesse pędził galopem przez las. W ciągu kilkunastu minut drzewa przerzedziły się i łucznik zatrzymał się na wzgórzu, z którego widać było niewielki, lecz ładny pałac z wieloma wieżami i chorągwiami. Nawet w nikłym świetle niepełnego księżyca widać było, że zewnętrzne ściany budynku są pozłacane i zdobione perłami i muszlami morskimi. Kapitan Weizman nie potrafił zrozumieć skąd one się wzięły skoro w pobliżu nie ma morza. Viole również kiedyś zadała mu to pytanie, lecz on nie odpowiedział, ponieważ właśnie wtedy pojawił się Wraith.
       Jesse otrząsnął się z rozmyślań i wjechał galopem na dziedziniec pałacowy. Otoczyło go grono strażników. Wszyscy zachowywali spokój, lecz pytali czy nic mu nie jest, czy przypadkiem buntownicy nic mu nie zrobili. Zaprzeczał z każdym pytaniem i w końcu zawołał:
 - Rozejść się! Kapralu, wyruszysz do Carceremu i sprowadzisz najnowszego więźnia przed oblicze lorda protektora. To jest rozkaz!
 - Tak jest, kapitanie! - zasalutował starszy od Jesse’ego mężczyzna i odszedł. Chłopak westchnął i powlókł się do głównej bramy wejściowej, odprowadzając po drodze konia do stajni.
       Szedł po miękkim, szkarłatnym dywanie przez ciemny korytarz, w którym na ścianach wisiały stare, zakurzone obrazy w złotych ramach, przedstawiające dawnych władców Lasu. Niektóre z nich były zasłonięte białymi płachtami. Pod sufitem co trzy metry wisiały kryształowe żyrandole, lecz były zgaszone, ponieważ lord protektor nie spodziewał się gości. Jesse szedł wyprostowany z dumnie uniesioną głową i pewnym uśmiechem, jednak w sercu czuł narastający niepokój. Wciąż nie rozumiał co się wydarzyło w lesie, kiedy Deuce i Arece przekształcili się w “potwory”. Mimo, że sam uległ ogólnemu poruszeniu, nie potrafił przyjąć do wiadomości strachu i radości, które opanowały żołnierzy oraz Wraitha. Kapitan Weizman jako jeden z nielicznych potrafił rozpoznać prawdziwy nastrój ogarniający lidera Ruchu Oporu, nawet kiedy ten zakładał swoją maskę i zachowywał idealną powagę.
       Jesse cały czas analizował sytuację przed jaką został postawiony. Musiał teraz pójść do lorda protektora i kłamać przed nim, że wciąż jest wierny swemu panu oraz pragnie jedynie go uszczęśliwiać. W całej swojej pracy na rzecz Ruchu Oporu nie lubił właśnie tylko tego, że musiał łgać i podlizywać się protektorowi. Jednak nie narzekał na głos, zwłaszcza przy liderze. Mimo, że Wraith doskonale potrafił odczytywać emocje i nastroje, targające jego podwładnymi, Jesse wyćwiczył się w ukrywaniu swoich przemyśleń. Już wiedział jak maskować się przed przenikliwym blondynem i wychodziło mu to bezbłędnie, chociaż wiele razy prawie się zdradził. Bardzo zależało mu na dobrej opinii u lidera, więc robił wszystko by go zadowolić i ukryć ból jaki sprawiały mu wszystkie kłamstwa.
       W tamtej chwili, kiedy Jesse stał pod drzwiami sali zebrań lorda protektora i myślał o wszystkim na raz, głowa zaczęła go boleć. Postanowił odłożyć przemyślenia na później, a w najgorszym wypadku podzielić się nimi z kimś z przyjaciół. Zamaszystym ruchem łucznik pchnął drzwi i wszedł do przestrzennej komnaty z marmuru z ogromnymi oknami oraz rozjaśnionym złotym żyrandolem. Posadzka lśniła czystością, a odbijały się w niej trony z drzewa czarnego dębu. Kilka z nich było zajętych przez rosłych, podstarzałych mężczyzn z krzaczastymi brwiami i siwymi brodami. Lord protektor siedział na samym końcu sali na tronie obitym szkarłatnym atłasem. Był to krępy człowiek średniego wzrostu o haczykowatym nosie z małym garbem, jasnobłękitnych oczach i krótko przystrzyżonych brązowych włosach. Miał na głowie brązową koronę, przyozdobioną rubinami. Na widok swojego kapitana uśmiechnął się w sposób, który nie przypadł Jesse’emu do gustu. Łucznik skłonił się nisko przed wszystkimi, po czym uklęknął na jedno kolano tuż przy tronie lorda protektora.
 - Witaj, kapitanie Weizman - powiedział mocnym, zachrypniętym tonem władca. - Czy udało ci się pojmać więźniów?
 - Niestety, mój panie. Większość z nich uciekła, pozostał tylko jeden. Posłałem po niego kaprala, byś mógł, panie, go osądzić - oświadczył Jesse, pochylając nisko głowę. Wtedy czuł do siebie tak wielki wstręt i nienawiść: nie wierzył, że musi płaszczyć się przed tak okropnym człowiekiem.
 - Bardzo dobrze się spisałeś, kapitanie. Działaj tak dalej, a już wkrótce staniesz się generałem naszego wojska. A na razie otrzymujesz stopień majora.
 - Dziękuję, lordzie protektorze. Będę się starał być godzien mego stanowiska - rzucił z powagą Jesse, a pod nosem uśmiechał się zimno.
 - Doskonale, zajmij swoje miejsce - rozkazał mężczyzna, a łucznik wstał i usiadł w jednym z wielu tronów. Za każdym razem, gdy szedł na rozmowę do protektora i gdy wszystko szło po jego myśli, cieszył się, że jeszcze żyli. W tamtej chwili major Weizman wspominał czasy, kiedy to jego ojciec był generałem i również zasiadał na tym tronie. Jedynymi różnicami było to, że panował wtedy prawowity król i wszystkie miejsca były zajęte. Teraz większość z nich była pusta, a tylko nieliczni z urzędników i wojskowych mogła wciąż piastować swoje stanowiska.
    Za każdym razem, kiedy Jesse siadał na tronie wspominał ojca i dawne czasy, a jego wzrok kierował się na starego sekretarza, który miał już ponad sto lat. Był to przygarbiony staruszek o mądrym spojrzeniu dużych brązowych oczu, które przysłaniała mgła. Ze względu na swój wiek mężczyzna wyłysiał całkowicie i doskonale było widać idealnie okrągły kształt głowy. Major Weizman nie mógł powiedzieć, dlaczego właśnie na niego kieruje swoje spojrzenie, lecz przypuszczał, że już wkrótce się dowie.
       Przez dłuższy czas na sali obrad panowała cisza, którą przerwało otworzenie się drzwi i wbiegający przez nie chłopiec stajenny z wiadomością dla lorda protektora. Szepnął mu coś na ucho, a mężczyzna skinął głową z uśmiechem i odesłał chłopca. Po chwili do sali wszedł kapral, prowadząc spokojnie idącego Azana. Brunet dostrzegł Jesse’ego i uśmiechnął się posępnie. Został pchnięty na posadzkę i upadł z głuchym łomotem na kolana. Jęknął cicho i spojrzał śmiałym wzrokiem na lorda protektora, który wpatrywał się w niego z pewnym rodzajem uznania.
 - Traktujcie go z szacunkiem, kapralu. To bardzo odważny młodzieniec. Jak się nazywasz, chłopcze?
 - Azan Konoe - odparł krótko brunet, siadając na posadzce. Nie przeszkadzało mu zimno, ciągnące od kamienia. Bardziej miał ochotę skarżyć się na liny z ostrymi włóknami, którymi związano mu ręce. Jednak postanowił nic nie mówić, by nie okazywać słabości przed wrogiem.
 - Więc, Azanie. Powiedz mi, gdzie się podziewają twoi towarzysze? - spytał spokojnie lord protektor, a Azan uśmiechnął się arogancko.
 - Skąd mam to wiedzieć, skoro mnie z nimi nie ma? - odparł pytaniem na pytanie bezczelnym tonem. Mimo niewzruszenia jakie panowało na twarzy mężczyzny, brunet dostrzegł jak zaciska on pięści ze zdenerwowania. Jesse uśmiechnął się do siebie w myślach, dumny z Azana i jego zimnej krwi. Chłopak był obezwładniony wśród wrogów, którzy w każdej chwili mogli go zaatakować.
 - Masz rację - skinął głową lord protektor. - Więc może cię uwolnię i razem ich poszukamy. Nie chcę zrobić wam krzywdy, nie walczcie przeciw mnie.
 - Kazałeś nas porwać tylko dlatego, że ja znam Lynn Vix. Czemu właściwie ją ścigasz? - spytał Azan, ponieważ nagle zdał sobie sprawę, że nie wie czym elfka zawiniła.
 - Lynn Vix ukradła Rdzenie Żywiołów - wyjaśnił krótko lord protektor, a Azan spojrzał na Jesse’ego, który pokręcił przecząco głową. Nikt poza chłopcem i starym sekretarzem nie zauważył tego ruchu. Wszyscy wpatrzeni byli w Azana, który siedział, a po chwili osunął się na podłogę i zamknął oczy.
    Major Weizman uśmiechnął się ledwo zauważalnie, zerwał się z miejsca i podbiegł do niego. Nachylił się nad chłopcem i przyłożył mu palec do tętnicy szyjnej. Kiedy tylko zasłonił jego twarz własnym ciałem, Azan otworzył oczy i skinął głową. Jesse zastanowił się chwilę i odwrócił się do zgromadzonych.
 - Zasłabł - oświadczył poważnym tonem. - Trzeba wezwać medyka i…
    Nie udało mu się skończyć, ponieważ Azan skoczył na równe nogi, wyciągnął jedną strzałę z kołczanu łucznika, a gdy ten się obejrzał, brunet rozciął mu policzek grotem. Kiedy krew spłynęła po twarzy majora, Azan zawahał się przez moment, a zebrani wojskowi rzucili się na niego z mieczami. Jesse wstał i chciał go złapać, lecz on wysmyknął mu się z uścisku i wybiegł z sali, mijając po drodze zaskoczonych strażników.
 - Gonić go! - wrzasnął lord protektor, wstając z tronu. - Musicie go złapać, zanim wybiegnie z pałacu i dołączy do buntowników!
       Żołnierze wydali zgodny okrzyk, po czym wybiegli za chłopcem. Jesse również się do nich przyłączył, jednak nim minął pierwszy zakręt korytarza coś złapało go za ramię i wciągnęło do schowka na miotły. Drzwi zamknęły się, a mała żaróweczka pod sufitem rozjarzyła się słabym blaskiem, w którym łucznik dostrzegł ciemną, pomarszczoną twarz sekretarza.
 - Jesse, jestem pewien, że mnie nie pamiętasz, bo kiedy ostatnio rozmawialiśmy miałeś dwa lata - zaczął starzec, a major wpatrywał się w niego zbyt zaskoczony, by cokolwiek powiedzieć. Wpatrywał się w mężczyznę z szeroko otwartymi oczami. - Chłopcze nazywam się Andre Crack. Kiedyś byłem bliskim przyjacielem twojego ojca i opiekowałem się tobą oraz twoją siostrą, gdy byliście dziećmi.
 - Mojego ojca? - zdumiał się chłopak, cofając się tyle na ile pozwalała mu ograniczona przestrzeń. - Jak to?
 - Byłem sekretarzem już kiedy twój ojciec został mianowany generałem - odparł Andre cichym głosem. Spojrzał w fioletowe oczy Jesse’ego i przeszedł do sedna sprawy. - Wiem, że należysz do Ruchu Oporu i wiem, że ten chłopiec jest twoim przyjacielem.
 - Ale… - zawahał się łucznik, wytrzymując przenikliwe spojrzenie starca. - Skąd wiesz?
 - Widziałem wasze nieme porozumienie i widziałem wiele razy jak znikasz w lesie, a po kilku godzinach wracasz na wzgórze w towarzystwie tajemniczych postaci - wyjaśnił z uśmiechem sekretarz. - W mojej bibliotece mam spis wszystkich mieszkańców Lasu. Jest tak zaczarowany, że w chwili czyichś narodzin, ta osoba zostaje automatycznie wpisana, a obok danych pojawia się zdjęcie, które zmienia się wraz z upływem czasu. Sprawdziłem twoich towarzyszy i dowiedziałem się o Ruchu Oporu.
 - Wiedziałeś?! - zawołał cicho Jesse, a w jego głowie pojawiła się okropna myśl. - Tydzień temu ktoś wydał Ruch Oporu. Czy to nie ty?!
 - Za żadne skarby świata nie zdradziłbym dzieci swego przyjaciela - zastrzegł się Andre, kładąc dłoń na sercu. - Spokojnie, Jesse, nie wydam was. Ukryłem tę księgę w pilnie strzeżonym miejscu, które znam tylko ja. Wasz Ruch Oporu jest bezpieczny.
 - Więc po co mi to mówisz? - spytał Jesse, nie rozumiejąc o co właściwie chodzi sekretarzowi.
 - Chcę ci powiedzieć, że zawsze możesz liczyć na moją pomoc. I pytać o wszystko, co może wam się przydać - oświadczył Andre, uśmiechając się szczerze. Major Weizman skinął z wdzięcznością głową i odwzajemnił uśmiech, po czym usłyszał krzyki strażników i wypadł ze schowka. Wmieszał się w tłum, goniących Azana żołnierzy. Dobiegł z nimi do komnaty sypialnej w jednej z wież i zobaczył bruneta, który trzymał w ręce sztylet, stojąc obok łóżka. Obaj chłopcy uśmiechnęli się do siebie, a Azan przeturlał się po podłodze do okna, wskoczył na parapet i skoczył z wieży. Wszyscy strażnicy - włączając w to Jesse’ego - podbiegli do okna i wychylili się, wypatrując chłopaka. Jednak jedyne co zobaczyli to ciemność, a po brunecie nie było nawet śladu. “No, ładnie! Przecież Wraith mnie zabije! I co powiem Shine i jego kumplom?!”, pomyślał przerażony Jesse, zaciskając zęby. Żołnierze patrzyli na niego, czekając na rozkazy, lecz on uderzył pięścią w parapet i wyszedł szybkim krokiem z komnaty.
    Zbiegł po schodach i wypadł na dziedziniec, a w ciągu kilkunastu minut był na szczycie wzgórza, dysząc ciężko po biegu. Wszedł w las i nie oglądając się za siebie ruszył dalej. Czuł na sobie czyjeś spojrzenie i po jakimś czasie zatrzymał się z głębokim westchnieniem.
 - Shade, złaź z tego drzewa - poprosił. Natychmiast liście zaszeleściły, a obok niego pojawił się Prive, wyciągając sobie suche patyczki z włosów. Spojrzał na Jesse’ego i zagwizdał:
 - Wraith będzie bardzo zły jak się dowie, że Azan nie żyje.
 - Myślisz, że nie jestem tego świadomy?
 - Będzie chciał cię ukarać.
 - Wiem o tym.
 - A Shine i reszta urządzą ci bardzo ładny pogrzeb.
 - Daj mi spokój.
 - Ech, Jesse, zawsze władujesz się w jakieś kłopoty.
 - Odczep się.
 - Wyluzujcie obaj - poprosił ktoś za nimi. Prive i Weizman odwrócili się jak na komendę i zobaczyli stojącego za nimi Azana. Brunet strzepywał sobie z ramion kurz, ignorując zszokowanych towarzyszy. Major Weizman podszedł do chłopca, podniósł rękę i trzepnął go mocno w głowę.
 - Dureń! - wrzasnął zdenerwowany, a Azan rozmasowywał sobie skroń. - Czy ty się opiłeś, żeby robić takie głupoty?! Gdybyś nie wrócił, Wraith i Shine udusiliby mnie na miejscu!
 - Daj spokój, żyję - mruknął ponuro chłopiec, patrząc na majora spode łba.
 - Ale mogłeś nie żyć - zauważył Shade, uśmiechając się złośliwie. - Wtedy byłyby kłopoty.
 - Milcz, jaszczurze - warknęli obaj chłopcy, a Prive pokazał im język i ruszył w las. Poszli za nim.
       W ciągu godziny stanęli pod starą sosną i Jesse uderzył dwa razy w pień. Azan patrzył na niego jak na kogoś szalonego, lecz zdziwił się i myślał, że zwariował, kiedy usłyszał głos:
 - Co jest przyczyną porażki protektora?
 - Bebech zasłaniający mu widok - powiedział szybko Shade, widząc, że Jesse nie jest w stanie odpowiedzieć. Białowłosy przypomniał sobie, że łucznika nie było w kryjówce, kiedy Mason zmienił hasło. Kora pnia odpadła, ukazując wąski szyb. Azan uniósł brwi i popatrzył na towarzyszy.
 - Em… - jęknął cicho, a Shade pchnął go prosto w ciemność. Brunet krzyknął oburzony i wylądował na miękkim mchu. Zaraz za nim skoczyła pozostała dwójka. Jesse pomógł Azanowi wstać i poprowadził go tunelem.
       Chłopcy weszli do pokoju z komputerami, gdzie Gus i Lisa popatrzyli na nich tylko, uśmiechnęli się i wrócili do pracy. Major Weizman stanął nad nimi i wlepił wzrok w ekran, a Shade zaprowadził Azana do innych drzwi. Otworzył je i chłopcy stanęli przed kolejnym tunelem. Co jakiś czas widać było małe żaróweczki. Białowłosy szarpnął bruneta za ramię i pociągnął w głąb tunelu, zatrzaskując drzwi. Azan próbował dowiedzieć się dokąd idą, lecz Shade wciąż odpowiadał monosylabicznie: “Później się dowiesz”. Na jego twarzy malował się radosny uśmiech, który niezwykle irytował coraz bardziej zaniepokojonego chłopaka. W pewnym momencie Azan nie wytrzymał i wrzasnął:
 - Gadaj, dokąd mnie prowadzisz?! - zażądał, zatrzymując się w miejscu. Spojrzał na Shade’a zimnym wzrokiem, po czym oświadczył, że nie ruszy się dalej, póki białowłosy nie powie gdzie idą. Prive westchnął ciężko i uśmiechnął się głupio.
 - Próbuję zaprowadzić cię do twoich narwanych kumpli, a ty mi to tylko utrudniasz.
 - Wszyscy są cali? - spytał Azan, ruszając do przodu. Shade pokiwał głową i zaczął się głośno śmiać, a brunet skrzywił się, wsadził ręce do kieszeni, po czym odpuścił dalszej rozmowie z białowłosym, który szedł sprężystym krokiem, pogwizdując pod nosem.
    Po niecałych czterdziestu pięciu minutach stanęli pod drzwiami ze spróchniałego drewna. Zanim którykolwiek z nich sięgnął do klamki, otworzyły się one i Azan znalazł się w silnych ramionach Donovana, który mocno go uścisnął.
 - O stary, ty żyjesz! - zawołał blondyn, stawiając przyjaciela na ziemię. Brunet rozmasował sobie ramiona i uśmiechnął się uprzejmie.
 - Od zawsze marzyłem, żeby zgniótł mnie niedźwiedź - rzucił nieco sarkastycznie i wszedł za Donovanem do małego pokoju, w którym przy małym stoliku siedzieli również Alice, Shine, Mason oraz Viole. Dziewczyny rozmawiały o czymś bardzo zafascynowane, więc nie zauważyły przybycia dwóch chłopców, dopóki Mason nie wstał i się nie przywitał.
 - Siemka, Shade! A ty to pewnie Azan, te dwie gaduły dużo o tobie mówiły - zaśmiał się wskazując Alice i Shine, które wstały i spojrzały na Azana przepraszająco. Brunet parsknął zimnym śmiechem.
 - A co wy o mnie wiecie? Znacie mnie od co najwyżej dwóch dni - stwierdził. Alice nie przejęła się jego ironicznym tonem tylko rzuciła mu się na szyję. Uśmiechnęła się smutno i spytała czy nic mu nie jest, a on odparł tylko:
 - Co miałoby mi się stać? Jesse mnie pilnował.
 - Gdzie on jest? - spytała Viole, podchodząc do bruneta i przedstawiając się.
 - Został… eee…
 - Jest w kryjówce - wyręczył go Shade, czując się bardzo ważnym, skoro już drugiej osobie w ciągu dnia musiał podpowiedzieć. Zazwyczaj rzadko kto go słuchał, więc białowłosy czuł się ignorowany i niedoceniany. By to zmienić często się popisywał, a gdy przychodziło co do czego najlepiej spisywał się na misjach wyznaczonych przez Wraitha. Viole podziękowała mu i kazała zostawić czwórkę nowicjuszy samych z Masonem, który uśmiechnął się szeroko i usiadł na krześle, opierając nogi na stole.
       Gdy Viole i Prive zniknęli za drzwiami Black skinął na nich głową, by usiedli przy nim. Posłuchali go i Shine wtedy zapytała:
 - Czy Wraith prosił cię żebyś nam coś powiedział?
 - Nie, nic nie mówił. Ja sam chcę wam po prostu uświadomić jak niezwykłym, magicznym i niebezpiecznym krajem jest Las - wyjaśnił chłopak, przymykając oczy. Wszyscy nadstawili uszu i pochylili się.

11.01.2014

Rozdział VIII: Nowa nadzieja

Cześć, moje promyczki słońca : )
Wróciłam po Nowym Roku i mam dla Was kolejny rozdział. Byłby wcześniej, ale miałam kilka sprawdzianów do zaliczenia - kocham chorować tuż przez przerwą świąteczną, kiedy jest najwięcej pracy >.<
No, w każdym razie cieszę się, że już mogę dać Wam coś do poczytania. Mam też nadzieję, że wszyscy przeżyli Sylwestra xD
Na koniec (z niewielkim spóźnieniem) życzę dużo szczęścia w Nowym Roku i jak najlepszych wyników w nauce oraz oczywiście dużo weny twórczej i dobrego humoru zawsze i wszędzie : *

------------------------------------------------------------

    - Dużo was jest? - spytała Alice, rozglądając się po pokoju. Wraith posłał jej nieco zdziwione spojrzenie, zerknął na zapracowanych Gus’a i Lisę, po czym pokręcił głową.
 - Nie, tylko tyle ile opowiedziała wam Viole. Taka mała garstka pragnie ocalić Las przed tym uzurpatorem - w ostatnie słowo Wraith wstrzyknął tyle jadu ile tylko mógł. Czasami wydawało mu się, że tylko jemu naprawdę zależy na zrzuceniu z tronu lorda protektora. Był święcie przekonany, że lepiej nadawałby się na to stanowisko, lecz gdy tylko przychodziła mu do głowy taka myśl, natychmiast szukał czegoś do odwrócenia swojej uwagi. Tak też było w tamtej chwili: kiedy wypowiedział słowo “uzurpator”, zacisnął pięści i zęby, i po chwili zwrócił się do Gus’a:
 - Idę streścić nowym ogólny zarys sytuacji, a ty pilnuj okolicy. Lisa, zejdź mu z głowy i zajmij się kanalizacją miasta - rozkazał, prowadząc towarzyszy do innego pokoju.
       Weszli do kwadratowego pomieszczenia, którego ściany były obite czerwoną tapetą, a na ziemi wyściełany był puszysty fioletowy dywan. Na końcu pokoju stało obszerne łoże z baldachimem i purpurową narzutą. Poza tym w rogu postawiona była jeszcze tylko wysoka szafa z ciemnego drewna i nic więcej. Wraith kazał im usiąść na łożu, a sam stanął obok szafy i oparł się dłońmi o ścianę.
 - Słuchamy tego ogólnego zarysu sytuacji - oświadczyła Shine cichym głosem. Blondyn przesunął wzrokiem po całej piątce i skinął głową.
 - Ruch Oporu powstał pięć lat temu, kiedy lord protektor zaczął rządzić za pomocą monarchii absolutnej. Wcześniej ograniczał się tylko ze względu na urzędników, którzy wierzyli, że porwany książę wróci przed swoimi szesnastymi urodzinami, ale nic z tego. Las został porzucony na pastwę losu i wtedy stwierdziłem, że mam tego dość. Postanowiłem stworzyć grupę, która przywróci porządek w kraju. Na początku należeliśmy do niego tylko ja i Gus, który miał wtedy czternaście lat. Potem spotkaliśmy zagubionego w sobie Jesse’ego; biednego, przyciśniętego przez rodziców trzynastolatka. Zawsze chcieli dla niego jak najlepiej, ale nie potrafili mu tego zapewnić. Viole miała jedenaście lat i starała się wesprzeć brata. Kiedy zaproponowałem mu dołączenie do Ruchu Oporu jako podwójnego agenta od razu się zgodził, lecz nie pozwolił na to Viole. Obraziła się na niego i uciekła z domu.
       Masona znaleźliśmy dwa lata temu, kiedy uciekał z sądu po rozprawie na temat jego pracy na czarnym rynku. Gus stwierdził, że tak żywiołowy piętnastolatek bardzo się przyda, zwłaszcza jeśli rzeczywiście ma znajomości w podziemiu Lasu. W tym samym czasie Jesse, jako patrol przyboczny lorda protektora, złapał Lisę, która przysięgała mu, że pomoże jak będzie umiała jeśli tylko jej nie wyda. Tak ona do nas dołączyła. Niedawno Lisa stwierdziła, że ludzie, którzy dołączali do Ruchu mieli głównie piętnaście lat, czasami szesnaście tak jak Shade rok temu czy ja kiedy tworzyłem Ruch Oporu. Ale uważam jednak, że to dobrze, że mam młodych i sprawnych podwładnych.
       Nasza sytuacja nie jest najgorsza, ale zawsze może być lepiej. Ostatnio nasz monitoring miał awarię, w skutek czego wdarł się do nas oddział wroga; straciliśmy dużo danych no i oczywiście punkt zaskoczenia, ponieważ myśleliśmy, że nikt o nas nie wie. Gus i Lisa zaproponowali szturm na Carcerem i uwolnienie wszystkich więźniów, ale Shade zrobił się nagle odpowiedzialny. Stwierdził, że to zbyt ryzykowne i kategorycznie zabronił nam robić cokolwiek.
 - Przecież jesteś liderem. On nie może ci rozkazywać - zauważyła Alice nieco oburzonym tonem. Donnie i Shine uśmiechnęli się słysząc tę butę w jej głosie. Deuce i Arece wpatrywali się Wraitha z zaciekawieniem, jakby chłopak krył jakiś sekret, który w przyszłości przechyli szalę zwycięstwa.
 - Nie rozkazuje mi - oświadczył Wraith, uśmiechając się do siebie w myślach. - Ja rzadko kiedy słucham innych, ale szanuję ich zdanie. Tym razem zrobiłem wyjątek, bo sprzeciw Shade’a wywołał u mnie pewien rodzaj podziwu. Okazało się, że nie jest głupim wariatem, który potrafi się tylko uśmiechać i kpić.
 - Skoro tak było, to teraz będzie inaczej - stwierdził Arece cicho, odwracając wzrok od Wraitha i jego maski robota. Wstał powoli z materaca i spojrzał na towarzyszy. - Szturmujemy tę twierdzę. Tam jest Azan i nie ruszymy na naszą misję bez niego.
 - Misję? - zainteresowała się Lisa Eisis, wchodząc nagle do pokoju. Zamknęła cicho drzwi i spojrzała na Arece’a z zaciekawieniem.
 - Musimy znaleźć wszystkie Rdzenie Żywiołów - powiedział Donovan, lecz Wraith nie chciał go słuchać.
 - Trzymamy się ustaleń Shade’a. Nie idziemy walczyć, jesteśmy za słabi. Wasz przyjaciel da sobie radę sam.
 - Wraith, gdyby nie Azan nigdy by nas tu nie było - odezwała się nagle Shine zbuntowanym głosem. - To on podjął się wyzwania odnalezienia Lasu i odszukania Rdzeni. Jeśli nie pomożesz nam go ratować, pójdziemy sami. Bo ty być może jesteś zbyt wielkim tchórzem!
       Ostatnie zdanie dziewczyna wykrzyczała. Wiedziała, że zabrzmiało to szalenie dramatycznie, ale na ogół nazwanie kogoś tchórzem skutkowało. Nagle drzwi otworzyły się na oścież i wpadli Jesse oraz Viole z niepokojem na twarzach, a w pierwszym pomieszczeniu zielony żyrandol płonął teraz niebezpiecznie czerwonym blaskiem. Wraith nie zważając na Shine, zawołał:
 - Bierzcie broń i wychodzimy! Musimy znaleźć Masona!
 - Mistrzu Wraithcie! - krzyknął Gus, wpadając do pokoju z kuszą i mieczem. - Black właśnie wpadł na patrol z Carceremu!
       Blondyn zacisnął pięść na rękojeści swojego czarnego miecza i wybiegł z pokoju. Gus, Lisa, Jesse oraz Viole pobiegli za nim, natomiast grupka nowych członków Ruchu Oporu stała zaskoczona całym zajściem. Dołączył do nich Shade, wręczył im bronie i wyprowadził ich z kryjówki. Biegli za nim przez las przyglądając się swoim nowym broniom. Shine dostała włócznię, Alice łuk i kołczan pełen strzał, Donnie długi czerwony miecz, Arece fioletowy sztylet, a Deuce srebrną szablę. Shade biegł szybko, zaciskając dłonie w pięści. Ruda zastanawiała się, dlaczego chłopak nie ma żadnej broni, lecz po chwili stwierdziła, że jego długie, ostre paznokcie są doskonałymi ostrzami.
 - Gdzie oni są?! - spytała Shine, zrównując się z albinosem. Białowłosy spojrzał na mały zegarek o lśniącej, fioletowej tarczy, na której migało kilka czerwonych kropeczek.
 - Za kilka minut na nich wpadniemy - oświadczył i wskoczył na drzewo. Brunetka poszła w jego ślady, pozostawiając resztę towarzyszy na ziemi. Przeskakiwali z gałęzi na gałąź, tak długo, aż nagle tuż koło ucha dziewczyny świsnęła stalowa strzała. Zeskoczyli wtedy na ziemię, zwalając z nóg kilku żołnierzy w pełnym uzbrojeniu. Niedaleko nich z wielką gracją i zwinnością walczył Wraith, tnąc mieczem na wszystkie strony z rozwagą i celnością. Jednak zbroje żołnierzy były trwałe i nie łatwo było je zniszczyć. Na drzewach siedzieli ukryci Jesse, Mason, Viole oraz Lisa, celujący w odsłonięte gardła żołnierzy z łuków i kusz. U boku Wraitha z równym doświadczeniem walczył Gus. Shade skoczył na żołnierza, który właśnie zamierzał zranić lidera Ruchu Oporu, i wbił pazury w jego czoło. Krew spłynęła żołnierzowi po twarzy, a on sam padł bez życia na ziemię. Alice zrobiła się lekko zielona na twarzy, ale wspięła się z trudem na drzewo i stanęła obok Jesse’ego i również celowała w żołnierzy.
       Deuce i Arece cięli swoimi ostrzami, osłaniając siebie nawzajem oraz nowych towarzyszy. Nie wiedzieli jakim cudem, ale doskonale potrafili ustalić skąd nadejdzie atak i odparować każdy cios zadawany przez przeciwników. Wszystkie ich zmysły wyostrzyły się nagle, a ruchy żołnierzy stały się wolniejsze. Jednak nie pomagało to Donovanowi, który nie potrafił odpowiednio trzymać miecza i machał nim bez sensu. Shine radziła sobie nieco lepiej ze swoją włócznią: odbijała uderzenia ostrzy żołnierzy i przeszywała ich gardła. Czasami odbijała się na niej od ziemi jak podczas skoku o tyczce i atakowała z powietrza.
       Jednak żołnierze byli zbyt dobrze wyszkoleni. Już po kilku minutach łucznicy i kusznicy z Ruchu Oporu leżeli na ziemi zamroczeni po upadku, Shine oraz Donovan padli nieprzytomni na ziemię z głębokimi ranami na ramionach. Gus i Deuce także ledwo trzymali się na nogach, jednak wytrwale walczyli, zachęcani krzykiem Wraitha oraz bolesnymi jękami Shade’a. Niestety również oni zostali powaleni na ziemię, zbiegającymi się ze wszystkich stron żołnierzami. Arece patrzył na to przybity do drzewa mieczem jednego z napastników. Nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że jego brat niedługo zginie. Wyrwał ostrze z pnia drzewa i rzucił nim w strażnika, który nachylał się nad Deuce’em. Miecz przebił żołnierza na wylot. Szarooki jęknął cicho, kiedy ciało martwego przeciwnika zwaliło się na niego całym ciężarem. Popatrzył na brata, a jego źrenice rozszerzyły się niebezpiecznie.
       Arece stał pod drzewem; wszystkie jego mięśnie były napięte, lecz ręce spuścił swobodnie. Jego twarz nagle zrobiła się jasnofioletowa, na czole pojawiła się złota korona, która w pewnym momencie zmieniła się w rogi. Na plecach zawisła mu długa czarno-szkarłatna peleryna, a u boku pojawił się czarny miecz podobny do tego, który miał Wraith. Deuce nie wiedział co się dzieje, jednak poczuł, że jego ciało też się zmienia. Dokładnie tak jak u Arece’a jego skóra zrobiła się jasnofioletowa, korona na czole również zmieniła się w złote rogi, lecz jego peleryna i miecz były złoto-srebrne. Wraith uchylił się przed ostatnim z napastników, wbił miecz w jego kark i zatrzymał się patrząc na nich.
 - O mój przenajświętszy… - jęknął cicho, pomagając wstać Gus’owi. Wszyscy towarzysze siedzieli lub stali gapiąc się z nieskrywanym przerażeniem na bliźniaków.
 - Co do cholery?! - chłopcy spojrzeli na siebie oczami o wąskich źrenicach. Obaj byli równie zaskoczeni swoją nagłą przemianą jak przyjaciele.
       Nadbiegający ze wszystkich stron żołnierze, zatrzymali się i zaczęli uciekać w las z krzykiem. Bliźniacy rozglądali się zaskoczeni, a jedyną osobą, która wciąż stała wpatrzona w nich był Wraith. Jego serce nagle przyspieszyło i zaczęło bić tak mocno, że blondyn myślał, że za chwilę wyskoczy mu z piersi. Poczuł jak przepełnia go niesamowita radość i nadzieja na lepsze jutro. Jednak nie pozwolił by na jego twarzy odmalowały się uczucia, które wciąż rosły mu w sercu.
 - Jesteście Arkadianami - szepnął ignorując zaskoczonego Gus’a, który stwierdził, że to niemożliwe. Deuce spytał, kim są Arkadianie, lecz nikt mu nie odpowiedział. Shine, Alice i Donovan wpatrywali się na przemian to w przyjaciół to w Wraitha i Masona, którzy patrzyli na siebie z dziwnymi minami. Lisa oraz Gus złapali Shade’a za ramiona i pociągnęli go w las, zaś Jesse, który właśnie pomagał wstać Viole westchnął ciężko i spojrzał zdezorientowany na swojego lidera. Blondyn pokręcił głową i oświadczył, że muszą wrócić do kryjówki, a kapitan Weizman powinien pojechać jak najszybciej do pałacu lorda protektora. Kiedy Jesse spytał dlaczego, odpowiedziała mu jego siostra.
 - Zanim znalazłam Deuce’a i resztę, słyszałam jak jeden ze strażników po twoim odjeździe powiedział, że Azana trzeba zabić przed świtem. Ale nawet oni nie mogą łamać praw sądowniczych, więc niedługo zabiorą go do pałacu. A ty musisz tam być, bo jeszcze pomyślą, że jesteś zdrajcą.
 - Ale jeśli ci tutaj widzieli, że walczę po stronie buntowników i tak mnie zdradzą - stwierdził Jesse beznamiętnym tonem, jakby twierdził, że nic się na to nie poradzi. Jednak Shine uśmiechnęła się lekko i spojrzała w las.
 - Wydaje mi się, że Gus, Lisa i Shade poszli pozbyć się świadków… - oświadczyła z lekką dumą w głosie.
 - Najlepiej wyszkoleni skryci zabójcy jakich widział Las - powiedział Wraith i ponownie spojrzał na bliźniaków, którzy wciąż stali jak rażeni piorunem, chociaż znowu mieli normalny wygląd. Blondyn rozkazał Viole zabrać nowych do miasta, Jesse’emu jechać do pałacu, a sam z bliźniakami ruszył głębiej w las.
       Chłopcy patrzyli na niego z nadzieją, lecz on całkowicie ich ignorował. Zaciskał dłoń na rękojeści miecza, idąc spokojnym tempem ze wzrokiem wzniesionym ku niebu. Zastanawiał się czy możliwe jest pojawienie się Arkadian w Lesie. Nie wydawało mu się to łatwe do zrealizowania, lecz także nie niemożliwe.