Ostatnio mały tu ruch, więc jakoś zwolniłam z publikowaniem kolejnych rozdziałów, zwłaszcza, że szykuję się do matury :)
No ale macie teraz kolejny rozdział, a w nim odnalezienie Rdzeni Światła i Ciemności, i... to tyle :D
Miłego czytania ;)
------------------------------------------------------------
- Macie dzisiaj urodziny? - spytała Viole, spoglądając na bliźniaków z zainteresowaniem, kiedy Arece oddawał jej komunikator. Zielonowłosy skinął głową i uśmiechnął się.
-
Kończymy dziewiętnaście lat.
-
Więc wszystkiego najlepszego - uśmiechnęła się szeroko. - Żeby udało wam się
przeżyć - dodała ciszej, ale tak, że chłopcy już nie usłyszeli. Podziękowali, po czym Deuce spytał jak
daleko do dżungli. Na jego pytanie Arece wybuchł maniakalnym śmiechem i rzucił
rozbawiony:
-
Jesteśmy w dżungli od kilku godzin, wiesz? - spojrzał na brata z politowaniem.
Zielonowłosy rozejrzał się z głupim uczuciem zawstydzenia, przyznał złotookiemu
rację. Viole również wybuchła śmiechem, przyglądając się chłopcom. Wyglądali na
zadowolonych z życia; obaj się uśmiechali do siebie i żartowali. Dziewczyna miała
nadzieję, że bliźniacy nie zmienią się po wojnie, w którą zostali wmieszani.
Chciała, aby zawsze byli tak weseli i beztroscy jak gdy trafili do Lasu; aby
nigdy nie stracili chęci do życia oraz pozytywnej energii, jaką teraz tryskali.
-
Viole! - zawołał Arece, machając jej ręką przed nosem. Przetarła oczy i spojrzała
na niego nieprzytomnym wzrokiem.
-
Co? - spytała niezbyt mądrze.
-
O czym tak myślisz? - zapytał Deuce z zaciekawieniem.
-
O niczym. Zastanawiam się tylko, jak długo będzie trwać ta wojna. Ile jeszcze będzie
ofiar. Jak wielu będzie musiało stanąć do walki z tym tyranem, Bessonem. Ilu
ludzi z Ruchu Oporu straci życie, by bronić słusznej sprawy… - zacisnęła zęby,
a Arece domyślił się, że Viole chodzi o Gus’a. Wziął ją za rękę, chcąc chociaż
odrobinę poprawić jej humor. Spojrzała na niego, a w jej fiołkowych oczach wciąż
płonęła złość, którą roznieciły rozmyślania o niebieskowłosym, któremu nie
wiadomo co się stało. Białowłosy uśmiechnął się.
-
Znajdziemy go i wszystko będzie tak jak dwadzieścia lat temu - obiecał pewnym głosem.
-
Nic nie będzie jak wtedy… - szepnęła ponuro Viole. - Wiecie, że Ruch Oporu ma
na celu również odnalezienie następcy tronu, prawda?
-
Tak - odpowiedział szybko Deuce, zanim Arece zdążył choćby przeanalizować
pytanie dziewczyny. - Wraith sądzi, że jeśli książę się nie znajdzie to my
zostaniemy królami.
-
Boże, nie dopuść do tego! - jęknęła zrozpaczona Viole, ale uśmiechnęła się przy
tym, więc bliźniacy nie obrazili się. Sami wiedzieli, że nie byliby najlepszymi
władcami dla krainy, którą ledwo znali.
-
Po co poruszyłaś ten temat? - spytał Arece.
-
Chodzi o to, że jeśli to protektor stał za porwaniem dziedzica to
prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczymy. Bo powiedzcie mi: czy na jego
miejscu pozwolilibyście przeżyć komuś, kto w przyszłości mógłby was zrzucić z
tronu?
-
A w życiu! - oświadczył Deuce wyniosłym tonem. - Wziąłbym szczeniaka i skrócił
o głowę.
-
No, więc widzicie. Na pewno go zabili. Jedyne co pozwala nam… znaczy tylko mi…
wierzyć, że książę żyje jest to, że zabicie dziecka w Lesie jest karane śmiercią,
niezależnie od stanowiska jakie się zajmuje. Więc wątpię, czy protektor miałby
tyle odwagi, by zaryzykować władzę dla stracenia dziedzica, który nie będzie
zagrożeniem jeśli nie pozna swojego pochodzenia. Wystarczyło więc wysłać go za
granicę i spokój.
-
Powiedziałaś “tylko mi”… - zauważył złotooki. - Czy to znaczy, że reszta nie
wierzy, że książę wciąż żyje?
-
Nie - zaprzeczyła Viole, śmiejąc się z własnego niedopowiedzenia. - Chodziło mi
o to, że tylko ja wierzę w takie wyjaśnienie sprawy - sprostowała szybko.
-
Znaczy… każdy członek Ruchu Oporu ma własną teorię, tak?
-
Mniej więcej - zgodziła się dziewczyna, kiwając głową. - Wraith rzadko nam mówi,
co myśli, więc on chyba w ogóle w to nie wierzy. Opinia Gus’a i Lisy jest
podobna; oboje twierdzą, że książę został ukryty gdzieś przez królową i pojawi
się kiedy przyjdzie odpowiednia pora. Shade zawsze mówi, że dziedzic jest zaklęty
w czarnego kruka jak w różnych opowieściach. Mason jako jedyny nie wierzy, że
książę żyje…
-
Ale… - zamyślił się Arece, a Viole popatrzyła na niego wyczekująco. - Mason mówi,
że wierzy, że z nami wszystko się uda…
-
Może i mówi, ale nie wierzy. Jest hipokrytą i kłamcą. Nam każe podtrzymywać
nadzieję, a sam stracił ją już dawno.
Bliźniacy
zaczęli zastanawiać się dlaczego Viole, która przy pierwszym spotkaniu chwaliła
Blacka, nagle tak bardzo go obgadywała. Na jej twarzy pojawiła się irytacja.
-
Skąd wiesz? - spytał Deuce.
-
Ten łgarz mówi prawdę tylko przez sen.
-
Co się stało? Na początku mówiłaś, że jest jednym z najlepszych członków Ruchu
Oporu - przypomniał jej złotooki.
-
Bo jest - zgodziła się dziewczyna ponuro. - Mimo że nie wierzy w to, że możemy
odzyskać wolność i obalić protektora, jest odważny i zawsze ma jakiś pomysł.
Skończmy ten temat, proszę was - mruknęła, spuszczając wzrok. Patrzyła na swoje
dłonie, czują dławiącą kulę w gardle.
W
jej opinii Black zawsze był bohaterem. Szanowała go, ale świadomość, że chłopak
prawie na każdym kroku kłamał, nie pozwalała jej wierzyć w jego słowa. Wiedziała,
że musiał kłamać całe życie, znała doskonale historię jego przeszłości, więc
rozumiała, czemu nawet teraz łże. Jednak chciała, by mówił prawdę.
Zacisnęła
oczy, powstrzymując łzy, które napłynęły jej do oczu. Nienawidziła siebie za
to, że tak reaguje na kłamstwa przyjaciół. Bała się, co by było gdyby to Wraith
ją tak oszukiwał. Z zamyślenia wyrwało ją wilcze wycie. Bliźniacy zatrzymali
konie i zacisnęli pięści, rozglądając się z niepokojem. Viole spojrzała na
nich, a potem za siebie i bardzo nie spodobało jej się, kiedy zobaczyła trzy
wychudzone, śnieżnobiałe wilkołaki. Zeskoczyła z jednorożca, po czym uderzyła
go otwartą dłonią w zad, a on pogalopował w kierunku domu. Dziewczyna rzuciła
ponaglające spojrzenie bliźniakom, który natychmiast zrobili to samo co ona.
Viole ściągnęła z pleców kuszę, napięła cięciwę ze strzałą i trafiła w ramię potwora.
Deuce wyjął szablę z pochwy, a Arece sięgnął po swoją broń. Miecz w ręce białowłosego
stał się czarny i niewyobrażalnie ostry, a sam chłopak - podobnie jak jego brat
- przyjął swoją prawdziwą postać Arkadianina.
Trójka
przyjaciół spoglądała na trzy wilkołaki z wyraźnym strachem i determinacją.
Byli gotowi walczyć nawet do śmierci.
-
Viole? - szepnął Arece, patrząc na swoje dłonie, które trzęsły się razem z
mieczem. - Masz jakiś plan?
-
Nie… - pokręciła głową dziewczyna, zerkając na obu chłopców, stojących po jej
dwóch stronach. - Deuce, jakieś propozycje?
-
Jedna - oświadczył zielonowłosy, a jego towarzysze spojrzeli na niego wyczekująco.
- Spójrzcie za te kundle. Za nimi coś jasno się świeci.
-
Gdzie? - spytał Arece, wytężając wzrok. Nieco z tyłu rzeczywiście dostrzegł złotawo-srebrne
światło, błyskające między drzewami. - Co zamierzasz z tym zrobić?
-
Odwróćcie ich uwagę, a ja spróbuję się tam dostać - mruknął, kiedy wilkołaki
zrobiły kilka kroków w ich stronę. - Myślę, że to Rdzeń Światła.
-
Możliwe… - przytaknęła Viole, uśmiechając się do niego porozumiewawczo. - Damy
radę, idź!
Kiedy
kazała mu biec, Deuce schował szablę do pochwy i skoczył między wilkołaki.
Arece w tym samym momencie zaatakował dwa potwory jednocześnie, a Viole zajęła
się ostatnim. Zielonowłosy przetoczył się między tylnymi łapami największego
przeciwnika, po czym szybko wstał z ziemi i ruszył szybko w kierunku światła.
Przebiegł kilkadziesiąt metrów, wymijając drzewa, aż znalazł się na małej
polance, na której zobaczył cytryn. Na widok lśniącego klejnotu Arkadianin
zatrzymał się i uśmiechnął się szeroko. Wyciągnął rękę, by chwycić kamień, lecz
nagle przed nim wybuchła ściana ognia. Chłopak cofnął się zaskoczony, a w jego
oczach odbijały się płomienie. “Ogień… szkoda, że nie ma tutaj Shine. Dałaby
sobie radę”, pomyślał z rozpaczą. Pożoga otoczyła kamień, odcinając Deuce’owi
dostęp do klejnotu.
-
I co teraz zrobić z tym bagnem? - spytał sam siebie i usiadł na ziemi. Poczuł
się dziwnie, wiedząc, że on siedzi bezczynnie podczas gdy jego brat i przyjaciółka
walczą o życie swoje i jego. Podparł głowę rękoma i zaczął zastanawiać się jak
przejść do kamienia. Jedynym wyjściem jakie widział, było wskoczenie w płomienie,
ale chłopak stwierdził, że jednak jeszcze tak zdesperowany nie jest, by pozwolić
spalić się żywcem. Wiedział, że musi szybko coś wymyślić. Był świadomy, że ma
pewną cząstkę mocy światła, lecz mimo tego nie miał zielonego pojęcia jak mogłoby
mu to pomóc. Siedział na ziemi kilkanaście minut i myślał bardzo intensywnie.
Zapadł w pewien rodzaj letargu, a ocknął się dopiero kiedy usłyszał wściekły -
i jednocześnie przerażony - krzyk Viole. Obróciwszy się do tyłu, zerwał się z
ziemi, wypatrując towarzyszy. Arece leżał nieprzytomny na ziemi z krwawiącym
ramieniem, a dziewczyna kucała tuż przy nim, celując w wilkołaki z kuszy. Zostały
tylko dwa, ponieważ jeden, padł martwy przeszyty ostrzem miecza kilka minut
wcześniej. Deuce popatrzył na rannego brata i na przerażoną przyjaciółkę i w ciągu
jednej sekundy podjął decyzję. Wziął niewielki rozbieg i wskoczył w ogień.
-
DEUCE! - wrzasnęła Viole, oglądając się za siebie. Płomienie objęły chłopaka,
lecz on ich nie czuł. Nie płonął, ani nie krzyczał z bólu. W ogóle nie poczuł, że
jest w ogniu. Szybko przemknął przez ognistą ścianę i znalazł się tuż przy
kamieniu. Zacisnął palce na klejnocie, a ten zmienił się w zwykłe promienie,
przypominające słoneczne. Światło otoczyło zielonowłosego, jego skóra rozbłysła
milionami mikroskopijnych brylancików. Ogień w tej samej chwili zapadł się pod
ziemie jak piasek wciągany odkurzaczem. Oczy Deuce’a zalśniły chorobliwym
blaskiem, a on sam zwrócił się w kierunku przyjaciół. Podniósł rękę, przy czym
stwierdził, że musi wyglądać bardzo głupio. W promieniu stu metrów od niego
rozbłysło oszałamiające światło, oślepiając wilkołaki. Niestety jego moc zadziałała
również na Viole. Dziewczyna upadła na ziemię, zakrywając głowę rękoma. Deuce
widział wszystko dokoła.
Dostrzegłszy,
że jeden z potworów, mimo światła, kieruje się w stronę Viole i Arece’a, zielonowłosy
spanikował. Z jego dłoni wystrzelił piorun. Trafił prosto w pierś wilkołaka, który
padł na ziemię, zabity tak wysokim napięciem. Trzask pioruna oraz swąd palonego
futra obudziły Arece’a. Białowłosy przetarł oczy, a jego głowę ogarnął
przeszywający ból. Przez chwilę nie orientował się, co się dzieje wokół niego,
lecz po chwili poczuł jak światło parzy jego skórę. Mimo pieczenia zaczął
zastanawiać się, czemu promienie tak na niego zadziałały, ale nie mógł myśleć o
tym zbyt długo, ponieważ dostrzegł skuloną Viole. Objął ją ramionami i popatrzył
na brata, który stracił panowanie nad światłem i piorunami.
-
Deuce! Wyłącz to cholerstwo! - zawołał, mrużąc oczy, które zaczęły go
straszliwie boleć. Szare oczy zielonowłosego zapełniły się przerażeniem.
-
Nie potrafię, młody! - wrzasnął, usiłując powstrzymać błyskawice.
-
Ty idioto! - wydarł się Arece, a potem zaczął przeklinać pod nosem jak szewc.
Mimo że światło raziło go niewyobrażalnie, udało mu się dostrzec małą, ciemną
plamkę. Zostawił skuloną Viole samą sobie i, trzymając twarz przy samej ziemi,
zaczął czołgać się w tamtą stronę.
Piekący,
ostry ból, który przeszywał każdą cząsteczkę jego ciała, stawał się coraz
bardziej nieznośny. Arece zaczął tracić siłę, by dalej dążyć do ciemnej plamy.
Prawie czuł jak skóra pali się na jego ciele na żywca, jak unosi się z niego słodki
swąd palonego człowieka. Zaczęło brakować mu tchu w piersiach, zupełnie jakby
jego płuca się kurczyły przy każdym oddechu. Zaczął błagać w myślach, żeby
Deuce’owi udało się zapanować nad mocą i żeby to światło zniknęło. Łzy bólu popłynęły
mu po twarzy, co wzmogło jeszcze pieczenie wypalanej skóry. Złotooki upadł na
ziemię i obrócił się na plecy, oddychając nierówno. Zamknął oczy, zaciskając zęby,
po czym zebrał w sobie resztę siły, by wstać.
Słaniając
się na nogach, cierpiąc niewyobrażalne katusze, dotarł do ciemnej plamy. Okazało
się, że to tylko mały onyks leżący na ziemi. Gdy Arece znalazł się w odległości
trzech metrów od kamienia, poczuł, że ból zelżał, jego skóra i oczy przestały
piec i znowu mógł swobodnie oddychać. Ten nagły przypływ sił, podpowiedział białowłosemu,
że to jest właśnie Rdzeń Ciemności, po który przybył. Sięgnął do klejnotu, a
gdy ujął go w dłoń, ten rozpłynął się w cień i stopił się z cieniem chłopaka.
Arece odetchnął z ulgą, po czym zacisnął pięści. Z jego ciała wystrzeliła
ciemność i przygasiła nadnaturalny blask światła. Dżungla w promieniu stu metrów
znowu była tak jasna jak powinna być. Złotooki wrócił biegiem do brata i złapał
go zanim ten upadł na ziemię. Viole podniosła się, by podejść do nich i zapytać
czy nic im nie jest.
-
Obaj żyjemy i mamy nasze Rdzenie. A ty jak się czujesz? - spytał Deuce, uśmiechając
się szeroko do brata.
-
Dobrze. Tylko głowa mnie boli od tego światła - zaśmiała się dziewczyna. -
Skoro już jesteście prawdziwymi wojownikami możemy wrócić do domu sprawdzić co
z Gus’em.
Bliźniacy pokiwali głowami i cała trójka
ruszyła w rzednącą dżunglę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz