3.03.2015

Rozdział XX: Światło vs Ciemność

No hej, Pysiaki :)
Ostatnio mały tu ruch, więc jakoś zwolniłam z publikowaniem kolejnych rozdziałów, zwłaszcza, że szykuję się do matury :)
No ale macie teraz kolejny rozdział, a w nim odnalezienie Rdzeni Światła i Ciemności, i... to tyle :D 

Miłego czytania ;)

------------------------------------------------------------

         - Macie dzisiaj urodziny? - spytała Viole, spoglądając na bliźniaków z zainteresowaniem, kiedy Arece oddawał jej komunikator. Zielonowłosy skinął głową i uśmiechnął się.
 - Kończymy dziewiętnaście lat.
 - Więc wszystkiego najlepszego - uśmiechnęła się szeroko. - Żeby udało wam się przeżyć - dodała ciszej, ale tak, że chłopcy już nie usłyszeli.         Podziękowali, po czym Deuce spytał jak daleko do dżungli. Na jego pytanie Arece wybuchł maniakalnym śmiechem i rzucił rozbawiony:
 - Jesteśmy w dżungli od kilku godzin, wiesz? - spojrzał na brata z politowaniem. Zielonowłosy rozejrzał się z głupim uczuciem zawstydzenia, przyznał złotookiemu rację. Viole również wybuchła śmiechem, przyglądając się chłopcom. Wyglądali na zadowolonych z życia; obaj się uśmiechali do siebie i żartowali. Dziewczyna miała nadzieję, że bliźniacy nie zmienią się po wojnie, w którą zostali wmieszani. Chciała, aby zawsze byli tak weseli i beztroscy jak gdy trafili do Lasu; aby nigdy nie stracili chęci do życia oraz pozytywnej energii, jaką teraz tryskali.
 - Viole! - zawołał Arece, machając jej ręką przed nosem. Przetarła oczy i spojrzała na niego nieprzytomnym wzrokiem.
 - Co? - spytała niezbyt mądrze.
 - O czym tak myślisz? - zapytał Deuce z zaciekawieniem.
 - O niczym. Zastanawiam się tylko, jak długo będzie trwać ta wojna. Ile jeszcze będzie ofiar. Jak wielu będzie musiało stanąć do walki z tym tyranem, Bessonem. Ilu ludzi z Ruchu Oporu straci życie, by bronić słusznej sprawy… - zacisnęła zęby, a Arece domyślił się, że Viole chodzi o Gus’a. Wziął ją za rękę, chcąc chociaż odrobinę poprawić jej humor. Spojrzała na niego, a w jej fiołkowych oczach wciąż płonęła złość, którą roznieciły rozmyślania o niebieskowłosym, któremu nie wiadomo co się stało. Białowłosy uśmiechnął się.
 - Znajdziemy go i wszystko będzie tak jak dwadzieścia lat temu - obiecał pewnym głosem.
 - Nic nie będzie jak wtedy… - szepnęła ponuro Viole. - Wiecie, że Ruch Oporu ma na celu również odnalezienie następcy tronu, prawda?
 - Tak - odpowiedział szybko Deuce, zanim Arece zdążył choćby przeanalizować pytanie dziewczyny. - Wraith sądzi, że jeśli książę się nie znajdzie to my zostaniemy królami.
 - Boże, nie dopuść do tego! - jęknęła zrozpaczona Viole, ale uśmiechnęła się przy tym, więc bliźniacy nie obrazili się. Sami wiedzieli, że nie byliby najlepszymi władcami dla krainy, którą ledwo znali.
 - Po co poruszyłaś ten temat? - spytał Arece.
 - Chodzi o to, że jeśli to protektor stał za porwaniem dziedzica to prawdopodobnie już nigdy go nie zobaczymy. Bo powiedzcie mi: czy na jego miejscu pozwolilibyście przeżyć komuś, kto w przyszłości mógłby was zrzucić z tronu?
 - A w życiu! - oświadczył Deuce wyniosłym tonem. - Wziąłbym szczeniaka i skrócił o głowę.
 - No, więc widzicie. Na pewno go zabili. Jedyne co pozwala nam… znaczy tylko mi… wierzyć, że książę żyje jest to, że zabicie dziecka w Lesie jest karane śmiercią, niezależnie od stanowiska jakie się zajmuje. Więc wątpię, czy protektor miałby tyle odwagi, by zaryzykować władzę dla stracenia dziedzica, który nie będzie zagrożeniem jeśli nie pozna swojego pochodzenia. Wystarczyło więc wysłać go za granicę i spokój.
 - Powiedziałaś “tylko mi”… - zauważył złotooki. - Czy to znaczy, że reszta nie wierzy, że książę wciąż żyje?
 - Nie - zaprzeczyła Viole, śmiejąc się z własnego niedopowiedzenia. - Chodziło mi o to, że tylko ja wierzę w takie wyjaśnienie sprawy - sprostowała szybko.
 - Znaczy… każdy członek Ruchu Oporu ma własną teorię, tak?
 - Mniej więcej - zgodziła się dziewczyna, kiwając głową. - Wraith rzadko nam mówi, co myśli, więc on chyba w ogóle w to nie wierzy. Opinia Gus’a i Lisy jest podobna; oboje twierdzą, że książę został ukryty gdzieś przez królową i pojawi się kiedy przyjdzie odpowiednia pora. Shade zawsze mówi, że dziedzic jest zaklęty w czarnego kruka jak w różnych opowieściach. Mason jako jedyny nie wierzy, że książę żyje…
 - Ale… - zamyślił się Arece, a Viole popatrzyła na niego wyczekująco. - Mason mówi, że wierzy, że z nami wszystko się uda…
 - Może i mówi, ale nie wierzy. Jest hipokrytą i kłamcą. Nam każe podtrzymywać nadzieję, a sam stracił ją już dawno.
         Bliźniacy zaczęli zastanawiać się dlaczego Viole, która przy pierwszym spotkaniu chwaliła Blacka, nagle tak bardzo go obgadywała. Na jej twarzy pojawiła się irytacja.
 - Skąd wiesz? - spytał Deuce.
 - Ten łgarz mówi prawdę tylko przez sen.
 - Co się stało? Na początku mówiłaś, że jest jednym z najlepszych członków Ruchu Oporu - przypomniał jej złotooki.
 - Bo jest - zgodziła się dziewczyna ponuro. - Mimo że nie wierzy w to, że możemy odzyskać wolność i obalić protektora, jest odważny i zawsze ma jakiś pomysł. Skończmy ten temat, proszę was - mruknęła, spuszczając wzrok. Patrzyła na swoje dłonie, czują dławiącą kulę w gardle.
         W jej opinii Black zawsze był bohaterem. Szanowała go, ale świadomość, że chłopak prawie na każdym kroku kłamał, nie pozwalała jej wierzyć w jego słowa. Wiedziała, że musiał kłamać całe życie, znała doskonale historię jego przeszłości, więc rozumiała, czemu nawet teraz łże. Jednak chciała, by mówił prawdę.
         Zacisnęła oczy, powstrzymując łzy, które napłynęły jej do oczu. Nienawidziła siebie za to, że tak reaguje na kłamstwa przyjaciół. Bała się, co by było gdyby to Wraith ją tak oszukiwał. Z zamyślenia wyrwało ją wilcze wycie. Bliźniacy zatrzymali konie i zacisnęli pięści, rozglądając się z niepokojem. Viole spojrzała na nich, a potem za siebie i bardzo nie spodobało jej się, kiedy zobaczyła trzy wychudzone, śnieżnobiałe wilkołaki. Zeskoczyła z jednorożca, po czym uderzyła go otwartą dłonią w zad, a on pogalopował w kierunku domu. Dziewczyna rzuciła ponaglające spojrzenie bliźniakom, który natychmiast zrobili to samo co ona. Viole ściągnęła z pleców kuszę, napięła cięciwę ze strzałą i trafiła w ramię potwora. Deuce wyjął szablę z pochwy, a Arece sięgnął po swoją broń. Miecz w ręce białowłosego stał się czarny i niewyobrażalnie ostry, a sam chłopak - podobnie jak jego brat - przyjął swoją prawdziwą postać Arkadianina.
         Trójka przyjaciół spoglądała na trzy wilkołaki z wyraźnym strachem i determinacją. Byli gotowi walczyć nawet do śmierci.
 - Viole? - szepnął Arece, patrząc na swoje dłonie, które trzęsły się razem z mieczem. - Masz jakiś plan?
 - Nie… - pokręciła głową dziewczyna, zerkając na obu chłopców, stojących po jej dwóch stronach. - Deuce, jakieś propozycje?
 - Jedna - oświadczył zielonowłosy, a jego towarzysze spojrzeli na niego wyczekująco. - Spójrzcie za te kundle. Za nimi coś jasno się świeci.
 - Gdzie? - spytał Arece, wytężając wzrok. Nieco z tyłu rzeczywiście dostrzegł złotawo-srebrne światło, błyskające między drzewami. - Co zamierzasz z tym zrobić?
 - Odwróćcie ich uwagę, a ja spróbuję się tam dostać - mruknął, kiedy wilkołaki zrobiły kilka kroków w ich stronę. - Myślę, że to Rdzeń Światła.
 - Możliwe… - przytaknęła Viole, uśmiechając się do niego porozumiewawczo. - Damy radę, idź!
         Kiedy kazała mu biec, Deuce schował szablę do pochwy i skoczył między wilkołaki. Arece w tym samym momencie zaatakował dwa potwory jednocześnie, a Viole zajęła się ostatnim. Zielonowłosy przetoczył się między tylnymi łapami największego przeciwnika, po czym szybko wstał z ziemi i ruszył szybko w kierunku światła. Przebiegł kilkadziesiąt metrów, wymijając drzewa, aż znalazł się na małej polance, na której zobaczył cytryn. Na widok lśniącego klejnotu Arkadianin zatrzymał się i uśmiechnął się szeroko. Wyciągnął rękę, by chwycić kamień, lecz nagle przed nim wybuchła ściana ognia. Chłopak cofnął się zaskoczony, a w jego oczach odbijały się płomienie. “Ogień… szkoda, że nie ma tutaj Shine. Dałaby sobie radę”, pomyślał z rozpaczą. Pożoga otoczyła kamień, odcinając Deuce’owi dostęp do klejnotu.
 - I co teraz zrobić z tym bagnem? - spytał sam siebie i usiadł na ziemi. Poczuł się dziwnie, wiedząc, że on siedzi bezczynnie podczas gdy jego brat i przyjaciółka walczą o życie swoje i jego. Podparł głowę rękoma i zaczął zastanawiać się jak przejść do kamienia. Jedynym wyjściem jakie widział, było wskoczenie w płomienie, ale chłopak stwierdził, że jednak jeszcze tak zdesperowany nie jest, by pozwolić spalić się żywcem. Wiedział, że musi szybko coś wymyślić. Był świadomy, że ma pewną cząstkę mocy światła, lecz mimo tego nie miał zielonego pojęcia jak mogłoby mu to pomóc. Siedział na ziemi kilkanaście minut i myślał bardzo intensywnie. Zapadł w pewien rodzaj letargu, a ocknął się dopiero kiedy usłyszał wściekły - i jednocześnie przerażony - krzyk Viole. Obróciwszy się do tyłu, zerwał się z ziemi, wypatrując towarzyszy. Arece leżał nieprzytomny na ziemi z krwawiącym ramieniem, a dziewczyna kucała tuż przy nim, celując w wilkołaki z kuszy. Zostały tylko dwa, ponieważ jeden, padł martwy przeszyty ostrzem miecza kilka minut wcześniej. Deuce popatrzył na rannego brata i na przerażoną przyjaciółkę i w ciągu jednej sekundy podjął decyzję. Wziął niewielki rozbieg i wskoczył w ogień.
 - DEUCE! - wrzasnęła Viole, oglądając się za siebie. Płomienie objęły chłopaka, lecz on ich nie czuł. Nie płonął, ani nie krzyczał z bólu. W ogóle nie poczuł, że jest w ogniu. Szybko przemknął przez ognistą ścianę i znalazł się tuż przy kamieniu. Zacisnął palce na klejnocie, a ten zmienił się w zwykłe promienie, przypominające słoneczne. Światło otoczyło zielonowłosego, jego skóra rozbłysła milionami mikroskopijnych brylancików. Ogień w tej samej chwili zapadł się pod ziemie jak piasek wciągany odkurzaczem. Oczy Deuce’a zalśniły chorobliwym blaskiem, a on sam zwrócił się w kierunku przyjaciół. Podniósł rękę, przy czym stwierdził, że musi wyglądać bardzo głupio. W promieniu stu metrów od niego rozbłysło oszałamiające światło, oślepiając wilkołaki. Niestety jego moc zadziałała również na Viole. Dziewczyna upadła na ziemię, zakrywając głowę rękoma. Deuce widział wszystko dokoła.
         Dostrzegłszy, że jeden z potworów, mimo światła, kieruje się w stronę Viole i Arece’a, zielonowłosy spanikował. Z jego dłoni wystrzelił piorun. Trafił prosto w pierś wilkołaka, który padł na ziemię, zabity tak wysokim napięciem. Trzask pioruna oraz swąd palonego futra obudziły Arece’a. Białowłosy przetarł oczy, a jego głowę ogarnął przeszywający ból. Przez chwilę nie orientował się, co się dzieje wokół niego, lecz po chwili poczuł jak światło parzy jego skórę. Mimo pieczenia zaczął zastanawiać się, czemu promienie tak na niego zadziałały, ale nie mógł myśleć o tym zbyt długo, ponieważ dostrzegł skuloną Viole. Objął ją ramionami i popatrzył na brata, który stracił panowanie nad światłem i piorunami.
 - Deuce! Wyłącz to cholerstwo! - zawołał, mrużąc oczy, które zaczęły go straszliwie boleć. Szare oczy zielonowłosego zapełniły się przerażeniem.
 - Nie potrafię, młody! - wrzasnął, usiłując powstrzymać błyskawice.
 - Ty idioto! - wydarł się Arece, a potem zaczął przeklinać pod nosem jak szewc. Mimo że światło raziło go niewyobrażalnie, udało mu się dostrzec małą, ciemną plamkę. Zostawił skuloną Viole samą sobie i, trzymając twarz przy samej ziemi, zaczął czołgać się w tamtą stronę.
         Piekący, ostry ból, który przeszywał każdą cząsteczkę jego ciała, stawał się coraz bardziej nieznośny. Arece zaczął tracić siłę, by dalej dążyć do ciemnej plamy. Prawie czuł jak skóra pali się na jego ciele na żywca, jak unosi się z niego słodki swąd palonego człowieka. Zaczęło brakować mu tchu w piersiach, zupełnie jakby jego płuca się kurczyły przy każdym oddechu. Zaczął błagać w myślach, żeby Deuce’owi udało się zapanować nad mocą i żeby to światło zniknęło. Łzy bólu popłynęły mu po twarzy, co wzmogło jeszcze pieczenie wypalanej skóry. Złotooki upadł na ziemię i obrócił się na plecy, oddychając nierówno. Zamknął oczy, zaciskając zęby, po czym zebrał w sobie resztę siły, by wstać.
         Słaniając się na nogach, cierpiąc niewyobrażalne katusze, dotarł do ciemnej plamy. Okazało się, że to tylko mały onyks leżący na ziemi. Gdy Arece znalazł się w odległości trzech metrów od kamienia, poczuł, że ból zelżał, jego skóra i oczy przestały piec i znowu mógł swobodnie oddychać. Ten nagły przypływ sił, podpowiedział białowłosemu, że to jest właśnie Rdzeń Ciemności, po który przybył. Sięgnął do klejnotu, a gdy ujął go w dłoń, ten rozpłynął się w cień i stopił się z cieniem chłopaka. Arece odetchnął z ulgą, po czym zacisnął pięści. Z jego ciała wystrzeliła ciemność i przygasiła nadnaturalny blask światła. Dżungla w promieniu stu metrów znowu była tak jasna jak powinna być. Złotooki wrócił biegiem do brata i złapał go zanim ten upadł na ziemię. Viole podniosła się, by podejść do nich i zapytać czy nic im nie jest.
 - Obaj żyjemy i mamy nasze Rdzenie. A ty jak się czujesz? - spytał Deuce, uśmiechając się szeroko do brata.
 - Dobrze. Tylko głowa mnie boli od tego światła - zaśmiała się dziewczyna. - Skoro już jesteście prawdziwymi wojownikami możemy wrócić do domu sprawdzić co z Gus’em.
         Bliźniacy pokiwali głowami i cała trójka ruszyła w rzednącą dżunglę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz